Pindera: Zderzenie dwóch światów
Jest świetnym pięściarzem, szanuję go, ale nie jest kosmitą i mogę go pokonać – tak przed sobotnią walką z Andre Wardem mówi Siergiej Kowaliow.
Takiej walki w zawodowym boksie nie było od dawna. Z jednej strony stanie 32-letni Andre Ward (30-0, 15 KO), spokojny, głęboko wierzący, ostatni amerykański złoty medalista olimpijski (Ateny – 2004) i do niedawna król wagi superśredniej, a z drugiej rok starszy Kowaliow, posiadacz trzech mistrzowskich pasów organizacji WBA, IBF, WBO, zabijaka, król nokautu, dysponującym potężnym uderzeniem z obu rąk. To walka dwóch różnych osobowości, dwóch różnych kultur i bokserskich światów. Dlatego to zderzenie jest tak intrygujące.
Zwycięzca w nagrodę zostanie uznany najlepszym bez podziału na kategorie (pound for pound), wyróżnieniem prestiżowym i cenionym, co tylko dodaje splendoru temu wydarzeniu. Dla obu, co warto podkreślić, będzie to pierwsza walka w systemie pay per view, dla Amerykanina przy tym pierwszym występem w Las Vegas. Ale to tylko go motywuje, być może sprawi, że będzie jeszcze lepszy niż sądzimy. - Ci, którzy twierdzą, że wiedzą co się zdarzy na ringu w T-Mobile Arena po prostu kłamią – mówi wprost Peter Nelson, wiceprezydent HBO Sports. - Tego nie jest w stanie nikt przewidzieć.
I ma rację, to przecież dopiero trzeci przypadek w historii, gdy dwóch niepokonanych pięściarzy z pierwszej „piątki” rankingu pound for pound magazynu The Ring będzie ze sobą walczyć. W 1990 roku Julio Cesar Chavez Sr znokautował Meldricka Taylora w ostatnich sekundach walki, a Felix „Tito” Trinidad kontrowersyjnie pokonał w 1999 roku Oscara De La Hoyę. Komentowałem tamten pojedynek i mogę potwierdzić, że był nudny, znacznie słabszy niż oczekiwano. Teraz też wszystko może się zdarzyć.
- I nie ma znaczenia, kto jest silniejszy – uważa Kowaliow. – Zadecyduje inteligencja i psychika, a nokaut będzie tylko miłym bonusem dla mnie i moich fabów – dodał zabijaka z Czelabińska.
Tak właśnie postrzegany jest Rosjanin. A przecież on naprawdę potrafi boksować, co podkreśla trener Warda, Virgil Hunter. Kowaliow nie tylko mocno bije (12 z 14 ostatnich rywali znokautował), ale jest tez świetnie wyszkolony technicznie i wie jak ważna jest taktyka.
Dla obu, to największa walka w karierze. Walka w której obaj mają wiele do zyskania, ale też bardzo dużo do stracenia. Andre Ward był na ustach całego bokserskiego świata, gdy wygrał ciągnący się dwa lata (2009 – 2011) turniej Super Six, który wyłonił najlepszego w wadze do 168 funtów (superśredniej), ale to było dawno. Dziś staje przed większym wyzwaniem niż wtedy, gdy toczył zwycięskie pojedynki z Mikkelem Kesslerem, Arthurem Abrahamem czy Carlem Frochem.
I ma świadomość, jak ryzykowne jest to wyzwanie. Ale wie też, że zrobi wszystko, by wygrać, bo pamięta co czuł w lutym 1998 roku, w finale turnieju National Silver Gloves, przegrał z Johnem Revishem z Luizjany. Pamięta jak dziś, że ten turniej rozgrywany był w miejscowości Lenexa, dokładnie 7 lutego. W kategorii 132 funty (nieco poniżej 60 kg) rywalizowali wtedy chłopcy w wieku 12-13 lat. Pamięta smutny powrót do domu w Kalifornii i myśl, która przemknęła mu wtedy przez głowę, że nigdy więcej taka sytuacja nie ma prawa się powtórzyć.
I od tamtej pory nie przegrał. Minęło prawie 19 lat. Siergiej Kowaliow ma inne wspomnienia. Wychowała go ulica w Czelabińsku, bójki w których często brał udział. Ludzie, którzy go otaczali w większości mieli na bakier z prawem. Gdyby nie boks mógł źle skończyć, ale widać pisane mu było inne życie.
Teraz, gdy go pytają jaką ma strategię na walkę z Wardem tylko się uśmiecha i odpowiada: wygrać. – On stoi na drodze do moich celów, moich marzeń, więc muszę go zniszczyć. Wiem, że jest niepokonany, że to wielki mistrz, ale jestem przygotowany na wojnę i sprawię, że po tym pojedynku, to już będzie inny Ward – obiecuje „Krusher” z Czelabińska.
Czy dotrzyma słowa? Warto zarwać noc z soboty na niedzielę, by się o tym przekonać.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze