ELEAGUE: Podsumowanie drugiego sezonu rozgrywek
Przez niemal tydzień oczy zapalonych fanów Counter-Strike’a: Global Offensive z zaciekawieniem zwrócone były w stronę Atlanty. W Georgii odbywała się przecież impreza zwieńczająca drugi sezon ELEAGUE – jednego z najbardziej prestiżowych wydarzeń w świecie CS-a z pulą nagród o łącznej wartości 1,1 miliona dolarów. Do Stanów Zjednoczonych Ameryki zleciały się czołowe formacje. Nie zabrakło tam również polskiego akcentu – „Złotej Piątki” z Virtus.pro.
NIEDOSZLI OBROŃCY TYTUŁU
Nie oszukujmy się. Nawet jeśli przez te wszystkie dni w akcji mogliśmy widzieć inne gwiazdy światowego formatu – na zawodach pojawili się przecież również gracze SK Gaming, Ninjas in Pyjamas, Teamu Dignitas, Astralis, mousesports czy FaZe Clanu i OpTic Gaming – to właśnie udział biało-czerwonych interesował widzów w Polsce najbardziej.
Ekipa Filipa ‘NEO’ Kubskiego umiejętnie zresztą podnosiła napięcie przed swoim występem. Po pierwsze: na ostatnich, mocno obstawionych turniejach radziła sobie niemal idealnie, dwukrotnie zdobywając srebrne medale. Po drugie: stwierdziła, że rozgrywki w Atlancie są dla niej priorytetem. I nie było to czcze gadanie. W celu lepszego przygotowania się do walki na najwyższym poziomie Polacy zrezygnowali z gry na Intel Extreme Masters Oakland, a także nie wykorzystali możliwości wyjazdu na finały czwartego sezonu ESL Pro League w Sao Paulo. Wiele z sekcji dałoby pokroić swoich rezerwowych, by tylko pojawić się na imprezach podobnego pokroju. Nie Polacy. Emocje związane z formacją znad Wisły wzrastały jeszcze bardziej, biorąc pod uwagę to, że dzierży ona mistrzowski tytuł pierwszego sezonu. Przez ostatni weekend miała więc powtórzyć wyczyn sprzed połowy roku i ponownie zgarnąć główną nagrodę. Nadzieje z tym związane były ogromne.
Po świetnie rozegranej kilka tygodni temu fazie grupowej optymiści widzieli „Złotą Piątkę” w finale jeszcze przed pojawieniem się w studio. Wychodząc z pierwszego miejsca w koszyku, podopieczni Jakuba ‘kubena’ Gurczyńskiego trafili bowiem na teoretycznie dużo łatwiejszą stronę drabinki. Faworytów spod szyldu SK Gaming, legendarne Ninjas in Pyjamas czy niewygodnych Duńczyków z dignitas i Astralis spotkać mogli co najwyżej na samym szczycie zmagań. „Nam” w drodze po puchar przeszkodzić mogło mousesports – o ironio – lekceważeni od samego początku reprezentanci OpTic czy nieprzewidywalni, aczkolwiek dużo gorzej notowani od oddziału Wiktora ‘TaZa’ Wojtasa strzelcy z FaZe. Mówiąc krótko: mogło być gorzej. Dużo gorzej.
Pech chciał, że ćwierćfinał rozgrywaliśmy właśnie na tych ostatnich. Miszmasz europejskich strzelców wyborowych od zawsze sprawiał nam problemy. FaZe polega na indywidualnych umiejętnościach każdego ze swoich graczy. Virtus.pro słynie natomiast z zespołowej gry taktycznej. To zderzenie odmiennych styli niejednokrotnie wcześniej kończyło się lepiej dla „indywidualistów”. I choć nawet Janusz ‘hayabusa’ Kubski w przeprowadzonej analizie pomeczowej stwierdził, że od początku nie wierzył w wygraną Polaków, ci nie zamierzali się poddawać. Znakomicie rozegrana pierwsza mapa (tylko cztery utracone rundy!) udowodniła, że celność FaZe nie jest biało-czerwonym straszna. Niestety, dwie kolejne plansze wymknęły się naszym rodakom spod kontroli, a Philip ‘aizy’ Aistrup i jego koledzy ponownie pokazali, że Virtusów potrafią przechytrzyć nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Mało kogo obchodzić powinno to, że Paweł ‘byali’ Bieliński i Jarosław ‘pashaBiceps’ Jarząbkowski do tego dnia przewyższali swoich rywali o klasę, a do ostatecznego triumfu zabrakło im „zaledwie” dwóch punktów. W takich sytuacjach to nieszczęśliwie „aż” dwa punkty. Liczy się bowiem tylko zwycięzca. Tym samym NEO i jego ferajna do domu powrócili z dyplomami za zajęcie 5-8. miejsca i $50,000 na kontach.
WIELCY, ALE PRZEGRANI
Nie tylko „Złota Piątka” nie sprostała związanym z nimi oczekiwaniom. O porażce na całej linii mówić mogą choćby gracze Ninjas in Pyjamas. Legendarni Szwedzi w Georgii pojawili się tuż po zdominowaniu IEM w Oekland i to oni wymieniani byli jako faworyci w potyczce z Astralis. No bo kto pomyślałby, że Duńczycy zaprezentują się z tak świetnej – jak okazywało się z dnia na dzień – życiowej formie. Niespodziewanie członkowie NiP-u do domu powracali za rękę z Virtus.pro.
O równie dużym zawodzie możemy mówić w przypadku SK Gaming. Zacznijmy krótką wyliczankę. Mistrzowie świata – i to dwukrotni. Do tego pewni siebie, bo jak tej pewności mogą nie mieć, gdy całe środowisko ogłasza ich najlepszą drużyną globu. A w dodatku głodni zwycięstw. Pamiętajmy, że Brazylijczycy złotych medali na szyjach nie nosili od zakończonego na początku lipca ESL One w Kolonii. Finały ELEAGUE były więc znakomitą okazją do powrotu na szczyt. Wszyscy dobrze wiedzą, że Gabriel ‘FalleN’ Toledo ze swoim zespołem najlepiej czuje się na turniejach rangi najwyższej. A do takich zdecydowanie możemy zaliczyć zakończone dzisiejszej nocy zmagania. Niestety…
Zamiast wielkiego sukcesu SK zaprezentowało nie tylko grę poniżej oczekiwań, najpierw strasznie męcząc się z Teamem Dignitas, by koniec końców oberwać solidny łomot od innych Duńczyków z Astralis i skończyć przygodę na półfinale – z $60,000 w kieszeni. Tuż po rozgrywkach Internet obiegła dodatkowo sensacyjna wiadomość. Mistrzowski skład, który na dobre zapisał się w historii Counter-Strike’a ma rzekomo zmienić swój kształt. Ile prawdy jest w plotkach o burzliwym konflikcie w szeregach klubu, dowiemy się wyłącznie wtedy, gdy zawodnicy pokuszą się o szczere, oficjalne oświadczenia. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby Brazylijczycy zagrali tak, jak u szczytu swojej kariery, być może Lincoln ‘fnx’ Lau nadal cieszyłby się z reprezentowania niemieckiej organizacji.
CZARNE KONIE
Skoro głównymi bohaterami ostatnich dni nie byli ani zawodnicy SK, ani NiP-u czy VP, sytuację wykorzystały te zespoły, którym triumf przepowiadali chyba tylko specjaliści pragnący wzbudzić kontrowersje. Nie będzie przesadą, jeśli finały ELEAGUE nazwę jednym z najbardziej zaskakujących wydarzeń ostatnich miesięcy. A może roku? Na oczach zrodziły nam się przecież dwie formacje mogące z powodzeniem nie tylko wygrywać z najlepszymi, ale dosłownie ich upokarzać.
Przed przylotem do Atlanty Astralis nie mogło pochwalić się zwycięstwem na żadnym z poważnych turniejów LAN-owych. Nic dziwnego, że od jakiegoś czasu grali w cieniu choćby dignitas, którym udało się sięgnąć po najcenniejszą nagrodę na EPICENTER w Moskwie. Mimo to nie mieli żadnych kompleksów, by widowiskowo odprawić z kwitkiem NiP (tylko dwie stracone rundy na de_train!), a następnie bez szans pozostawić SK. Na turniej przyjechali jako sekcja złożona z wyjątkowo utalentowanych zawodników. W finale stanęli, będąc już drużyną z krwi i kości.
To samo możemy powiedzieć o OpTic. Z tą jednak różnicą, że o ile Duńczycy – nawet jeśli bez mistrzowskich tytułów na koncie – przyzwyczaili nas do tego, że potrafią stanąć w szranki ze światową czołówką na równi, o tyle sekcja z regionu amerykańskiego z powodzeniem radziła sobie wyłącznie w swojej dywizji. W Europie rzadko kiedy mogła pokusić się o wzbudzenie sensacji. Do dziś. Wykluczenie z gry mousesports i FaZe – trzeba zaznaczyć: w bardzo jednostronny sposób – wzbudziło spore zdziwienie, aczkolwiek to dopiero wygrana w finale ze świetnie dysponowanymi Skandynawami pokazała z jak wielką ekipą mamy do czynienia. Wygrana, co ciekawe, historyczna. Nigdy dotąd bowiem sekcja notowana w światowych rankingach tak nisko (11. miejsce w tabeli HLTV.org) nie sięgnęła po złote medale podczas tak ważnych zawodów.
Finały drugiego sezonu ELEAGUE po raz kolejny udowodniły nam, jak nieprzewidywalna jest scena Counter-Strike’a: Global Offensive. Tym razem dowód okazał się jednak wyjątkowo spektakularny. Poziom składów zbliżył się do tego stopnia, że o wskazywaniu faworytów podczas zbliżających się rozgrywek nie ma już mowy. I nie chodzi tu tylko o ścisłą czołówkę. Do gry o główne nagrody włączyły się także zespoły od miesięcy tylko próbujące nawiązać kontakt z najlepszymi. A $400,000, które powędrowały na konto OpTic, świadczą o tym najdobitniej.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze