Pindera: To nie jest kwestia winy
Artur Szpilka prosi, by za jego porażkę z Adamem Kownackim nie obciążać trenera Ronniego Shieldsa. To on przegrał ten pojedynek, nikt inny. I ma oczywiście rację.
Zawsze tak jest, zwycięzcą lub przegranym jest ten, który wychodzi do ringu. Ale rola tego, który stoi w narożniku nie jest bez znaczenia. Każdy, kto choć trochę zna historię boksu wie o tym doskonale. Są trenerzy, którzy sprawdzają się na sali, podczas przygotowań, ale gorzej im idzie, kiedy trzeba coś podpowiedzieć, czy odpowiednio szybko zareagować w trakcie walki. Jest typ zawodników, którzy są w ringu samodzielni, ale nie brakuje takich, których trzeba prowadzić za rączkę.
Jednych trzeba motywować pozytywnie, innych potraktować mocnym słowem. Jak w życiu. Pamiętam rozmowy ze Stanisławem Zalewskim, słynnym masażystą polskich pięściarzy z czasów Feliksa Stamma. To był przecież prawdziwy bokserski „wunderteam”, a w nim bardzo różne, złożone osobowości. Siłą Stamma były to, że potrafił do nich wszystkich dotrzeć, do każdego miał inny klucz. Stąd tyle sukcesów.
W świecie zawodowego boksu takich Stammów też było wielu.
Ameryka miała Angelo Dundee, Emanuela Stewarda, patrząc nieco wstecz Eddiego Futcha, dziś jest Freddie Roach, Abel Sanchez itd. W Polsce takimi fachowcami są Andrzej Gmitruk i Fiodor Łapin.
Ci najlepsi, to nie tylko duże indywidualności i bardzo dobrzy trenerzy, ale też skuteczni motywatorzy, którzy w najważniejszych walkach swoich zawodników odegrali wielką rolę, pomogli im wygrać.
Ale nic nie trwa wiecznie, czasami nawet najlepsze związki się kończą. Dariusz Michalczewski mówił mi, że nie miał skrupułów. – To ja nadstawiam w ringu głowę, to ja ryzykuję więc i ja podejmuje decyzje z kim pracuję – tłumaczył przed laty.
Tak właśnie zakończył współpracę ze swoim wujkiem Józefem Baranowskim, a później z Eckhardem Dagge, drugim po Maxie Schmellingu niemieckim mistrzu świata, który, co „Tygrys” szczerze przyznał, najwięcej go nauczył. Na koniec pozbył się jeszcze amerykańskiego szkoleniowca Chucka Talhamiego, by wiernie pozostać dopiero przy Fritzu Sdunku.
Niemiec z byłej NRD był przy nim w narożniku do ostatniej, przegranej walki z Francuzem Fabricem Tiozzo. – Fritz wprowadzał spokój, miałem w nim oparcie, czułem się pewnie, choć wiedziałem, że nie ma planu B. To był jego mankament – mówił mi Darek przed laty. W podobnym stylu, gdy odwiedziłem go w Kijowie, wypowiadał się o Sdunku Witalij Kliczko, który też był mu wierny do końca. Młodszy z braci po przegranej z Corrie Sandersem poszukał innego szkoleniowca, Emanuela Stewarda, i też dobrze trafił.
Tomasz Adamek lata całe był mocno związany z Gmitrukiem, który doprowadził go do największych sukcesów. Ale w pewnym momencie doszło do rozstania, „Góral” wyjechał do USA i związał się z Rogerem Bloodworthem. Byli razem od walki z Chrisem Arreolą w 2010 roku, do której zresztą przygotował go Shields, i wydawało się, że nikt i nic tego nie zmieni. Ale nigdy nie mów nigdy. Na ostatnim obozie w Osadzie Śnieżka, przed Polsat Boxing Night 7 Tomek pracował już z młodym Gusem Currenem, i wygląda na to, że to nie koniec współpracy. Choć Adamek długo bronił się rękami i nogami przed zmianami, w końcu zrozumiał, że są konieczne, jeśli chce jeszcze coś wygrać.
Wybitni skoczkowie narciarscy po ciężkich upadkach, ale nie tylko, gdy mają problemy techniczne, mentalne wracają na małe, bezpieczne skocznie, czasami tak jak to robił Adama Małysz, pod opiekę swoich starych trenerów i spokojnie szukają tego co stracili.
Myślę, że Szpilka z podobnych powodów będzie chciał wrócić do Łapina, tak jak Mateusz Masternak wrócił do Gmitruka. Tylko nie wiem, czy powrót z różnych względów jest możliwy, ale to już inna sprawa.
A Ronnie Shields bez Szpilki da sobie radę, ma przecież z kim pracować. O porażkę z Kownackim nie ma sensu go obwiniać, bo to nie o to chodzi. Szpilka faktycznie nie zrobił w ringu nic z tego, co przerabiali na treningach. Wysiadła głowa, siadła psychika, komputer odmówił posłuszeństwa, jakby tego nie nazwać. I temu Shields nie potrafił zaradzić, takie są fakty.
Czy Łapin by sobie poradził ? Tego nie wiemy, być może, ale to nic pewnego, wszystko jest w sferze domysłów, choć co do tego, że miał większy wpływ na Szpilkę, chyba nie ma wątpliwości.
A powrót do niego byłby dla Szpilki taką mniejszą skocznią na którą wracają poturbowani fizycznie i mentalnie skoczkowie, by odnaleźć siebie. Więc chyba warto spróbować, jeśli to możliwe.
Przejdź na Polsatsport.pl