Pindera: Miało być inaczej

Zimowe
Pindera: Miało być inaczej
fot. PAP

Najpierw drużynowy, historyczny sukces w Zakopanem, następnego dnia porażka, bez Polaków na podium. A Kamil Stoch nie zakwalifikował się nawet do finałowej serii. Takie są skoki narciarskie. Bardzo kapryśne.

Gdyby ktoś postawił sporą sumkę na to, że niedzielę na Wielkiej Krokwi wygra Anże Semenić, a drugi ze Słoweńców, Peter Prevc będzie trzeci, wygrałby fortunę.

 

Dzień wcześniej, w konkursie drużynowym Słoweńcy skakali słabo, zajęli dopiero szóste miejsce, tracąc do Polaków, którzy stanęli na najwyższym stopniu podium, 139 punktów.

 

Ale skoki narciarskie mają właśnie to do siebie, że są nieprzewidywalne i bardzo kapryśne. Szczególnie wtedy, gdy mocno dmuchnie w plecy.

 

Stoch w sobotę ustanowił nowy rekord przebudowanej Wielkiej Krokwi, pofrunął na 141,5 m i miał nadzieję, że w konkursie indywidualnym wyląduje jeszcze dalej. Jest przecież w gazie, nawet na mamucie w Oberstdorfie zdobył srebro i został wicemistrzem świata.

 

Niestety wiatr raz jeszcze pokazał, kto tu rządzi. Stoch przyznał, że popełnił błąd na progu, później dmuchnął wiatr i nie miał jak odlecieć. Winę wziął jednak na siebie, nie szukał tanich usprawiedliwień, i to mi się w nim podoba. – Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – przypomniał stare, polskie porzekadło na zakończenie krótkiej rozmowy z reporterem. I prosił, by ściskać kciuki za prowadzącego po pierwszej serii Stefana Hulę, jego serdecznego przyjaciela. On nie miał już szans, by się zrehabilitować. Zajął 38 miejsce i nie zakwalifikował się do drugiej serii. Co więcej, stracił pozycję lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, na rzecz Niemca Richarda Freitaga.

 

31-letni Hula był w 1998 roku nieoficjalnym mistrzem świata dzieci w skokach narciarskich, ale karierę sportową zaczynał od dwuboju, dyscyplinie w której trzeba skakać i biegać. Jego ojciec był w niej brązowym medalistą MŚ w 1974 roku w Falun.

 

Stefanek, bo tak mówią o nim koledzy, w reprezentacji skoczków jest od lat, dwukrotnie uczestniczył w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich (2006 i 2010), dwukrotnie był czwarty na MŚ w konkursach drużynowych (2009 i 2011).

 

W tym sezonie skacze chyba najlepiej, tydzień temu zdobył wraz z kolegami (Stochem, Dawidem Kubackim i Piotrem Żyłą) pierwszy medal MŚ w lotach. W Zakopanem był mocnym punktem zespołu, który po raz pierwszy na polskiej ziemi wygrał drużynowy konkurs PŚ. A w niedzielę miał po raz pierwszy szansę stanąć na podium w konkursie indywidualnym, co więcej wydawało się, że może go wygrać. Prowadził przecież przed młodym, 19 letnim Norwegiem Mariusem Lindvikiem i Słoweńcem Peterem Prevcem.

 

Tak się jednak nie stało, chyba zjadły go nerwy. Wylądował nieco bliżej (129,5 m) niż powinien i spadł z podium na czwarte miejsce. Ale koledzy zachowali się wspaniale. Otoczyli, przytulili, pogratulowali najlepszego indywidualnego miejsca w karierze, choć oni też liczyli, że będzie w pierwszej „trójce”. Taka atmosfera bardzo cieszy w kontekście olimpijskiego występu, na pewno pomoże w walce o medale w Pjongczang.

 

Ten niedzielny konkurs pokazał bowiem raz jeszcze, jak loteryjne są skoki narciarskie, i że niczego nie można być pewnym.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie