Pindera: Czy jesteśmy potęgą?
Siedem medali, w tym trzy złote polskich reprezentantów w mistrzostwach Europy w podnoszeniu ciężarów, to najlepszy występ w historii tej dyscypliny. Jest się z czego cieszyć, choć patrząc na olimpijskie szanse w Tokio, trzeba mieć świadomość realnych możliwości.
Zakończone w Bukareszcie mistrzostwa Starego Kontynentu były imprezą inną od wszystkich. W dużej mierze dlatego, że zabrakło najsilniejszych federacji, chociażby takich jak Rosja, Ukraina, Białoruś, Mołdawia, Armenia, Azerbejdżan czy Turcja, zdyskwalifikowanych za doping.
Otworzyło to szanse dla siłaczy drugiego planu, którzy w konfrontacji z mocarzami europejskiej sztangi na ogół są bez szans. Mistrzostwa stały się więc w wielu przypadkach nieprzewidywalne i radosne. Po medale sięgały szeroko uśmiechnięte zawodniczki z krajów, gdzie podnoszenie ciężarów nigdy nie były wiodącym sportem.
Dla nich ta przygoda połączona z sukcesem zostanie zapamiętana na całe życie. Emocje na pomoście więc tylko na tym zyskały, wyniki nieco mniej, ale od bicia rekordów są inni. Próbował chociażby Gruzin Łasza Tałachadze, największy gwiazdor światowej sztangi.
Zresztą nie zawsze rekordy są najważniejsze, więcej emocji budzi walka do ostatniego podejścia, a tak właśnie były w Bukareszcie. Być może dla wielu krajów w którym podnoszenie ciężarów traktowano do tej pory z przymrużeniem oka, sukcesy podczas tegorocznych mistrzostw Europy będą wystarczającym impulsem do rozwoju. Być może ta nowa geografia europejskich ciężarów będzie obowiązywać dłużej.
Kiedyś, nie tylko mistrzostwa Europy, były nudne i przewidywalne. Niższe kategorie wygrywali Bułgarzy dodatkowo je dublując, wyższe siłacze ze Związku Radzieckiego. Przy okazji bito kilkanaście lub kilkadziesiąt rekordów świata, a później wszyscy rozjeżdżali się do domów.
W Bukareszcie klasyfikację medalową wygrała Gruzja przed Rumunią i Polską. Bułgaria zajęła 10 miejsce (za dwubój i 12 miejsce licząc wszystkie medale), ale i tam mają się z czego cieszyć, bo bułgarskie ciężary powoli wstają z kolan.
Sukces Polaków jest bezsporny. Trzy złote medale (Joanny Łochowskiej, Aleksandry Mierzejewskiej i Arkadiusza Michalskiego), srebrny Kacpra Kłosa i brązowe Patrycji Piechowiak, Kingi Kaczmarczyk i Łukasza Greli) to najlepszy wyniki w historii polskich startów w mistrzostwach Starego Kontynentu. Ostatniego dnia imprezy dwukrotnie grano Mazurka Dąbrowskiego, prezes PZPC Mariusz Jędra dwoił się i troił wręczając medale. A licząc wszystkie, za rwanie, podrzut i dwubój było ich aż 19.
Ale niech te niewątpliwie wielkie i radosne sukcesy nie przysłonią rzeczywistego stanu posiadania. Jesienią skończą się dyskwalifikacje najsilniejszych, których zobaczymy już w Turkmenistanie, gdzie rozegraną zostaną mistrzostwa świata. Za dwa lata igrzyska w Tokio, do których trzeba się najpierw zakwalifikować, co nie będzie proste. I może się okazać, że medale w Bukareszcie to była piękna mydlana bańka, nic więcej.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze