"Brzęczek zaczyna odważniej od Nawałki"

Piłka nożna
"Brzęczek zaczyna odważniej od Nawałki"
fot. Cyfrasport

Już przy okazji pierwszych powołań dostaliśmy odpowiedź, po co był nam polski selekcjoner. Żaden z zagranicznych trenerów nie miałby na tyle rozeznania, by spróbować aż tylu graczy z rodzimej ligi. A nawet gdyby powołał wielu zawodników z Ekstraklasy, nie byłaby to jego kadra, tylko jego suflerów.

Adam Nawałka potrzebował sprawdzić kilkudziesięciu graczy, często totalnie nieodpowiadających reprezentacyjnym standardom, by wybrać odpowiednią grupę zdolną uzyskać awanse na dwie kolejne imprezy i nie zawieść na jednej z nich. Co wnikliwsi kibice pewnie pamiętają debiutujących na pierwszym zgrupowaniu przed meczami ze Słowacją i Irlandią Rafała Leszczyńskiego, Rafała Kosznika, Piotra Celebana, Marcina Kowalczyka, Adama Marciniaka, Tomasza Hołotę, Tomasza Brzyskiego, Piotra Ćwielonga, itd. Wymieniam tych, którzy nie zagrzali miejsca na długo, ale byli czytelnym sygnałem dla innych, że kadra to nie sprawa hermetycznego grona. Sprawdził się za to Michał Pazdan, czy powoływany później Krzysztof Mączyński. Dlatego rozumiem drogę Brzęczka, ba, można spokojnie stwierdzić, że pod tym względem nowy trener jest jeszcze odważniejszy niż jego poprzednik. Umówmy się; liczyliśmy na zmiany, nowe twarze, kilka zaskoczeń, ale wybory Adama Dźwigały, Rafała Pietrzaka, Damiana Szymańskiego, Arkadiusza Recy jest zaskoczeniem totalnym, żeby nie powiedzieć ekstrawagancją. Coś jak Nawałka i piłkarze związani z Górnikiem Zabrze. Tu mamy Wisłę Płock. I dobrze...


Wracamy tym samym do samego wyboru selekcjonera, który wzbudza w Polsce jeszcze większe emocje, odkąd dostał ją w swoje ręce Leo Beenhakker. Od tego czasu zagraniczny szkoleniowiec rozważany jest dość poważnie przy okazji każdej nominacji. Ścierają się wówczas dwa obozy piłkarskiej Polski – pierwsza prawi, że tylko przybywający ze świata fachowiec jest w stanie postawić nasz futbol na nogi, druga obstaje, że i nad Wisłą mamy niezłe fachury, trzeba tylko zaufać i dać szansę.


Tym razem znaleźliśmy się w innej niż dotychczas sytuacji. Choćby ze względu na zaawansowany wiek kilku graczy czeka nas wymiana pokoleniowa, czego sztandarowym przykładem jest rezygnacja z dalszej gry w kadrze Łukasza Piszczka. Może nie w tak spektakularny sposób jak obrońca Borussii Dortmund, ale będą wykruszać się podczas najbliższych eliminacji kolejni gracze, bez których dotychczas nie wyobrażaliśmy sobie drużyny narodowej. Właściwie już się wykruszyli, biorąc pod uwagę, że Brzęczek nie powołał dotychczasowych pewniaków, u Nawałki w swoim czasie opok drużyny – Artura Jędrzejczyka, Pazdana i Mączyńskiego.


Czeka nas w związku z tym nawet nie ewolucja, a czas poważnych zmian, których – powtórzę po raz kolejny – nie przeprowadziłby skutecznie żaden szkoleniowiec z zagranicy, choćby był nim sam Jose Mourinho czy inny Didier Deschamps. Nawet gdyby zdecydował się na tak radykalne ruchy, jak obecnie Brzęczek, nie mielibyśmy wątpliwości, że to nie autorska drużyna nowego selekcjonera, a drużyna zasuflowana mu przez polskich współpracowników.


Nie mam wątpliwości, że przynajmniej część z nowopowołanych przez Brzęczka debiutantów okaże się strzałem kulą w płot. Wynika to choćby z trudnego przeskoku mentalnego z poziomu ligowego na poziom reprezentacyjny. Brzęczek jednak wysyła tym samym sygnał, że jest gotów dać szansę każdemu, kto ma w sobie odrobinę potencjału gwarantującego rozwój. Jeśli już teraz ktoś oburza się na te słowa i nie widzi zasadności tej tezy, niech spojrzy na Krzysztofa Piątka i jego przykład, jak właściwy bodziec jest w stanie uruchomić niezdiagnozowane pokłady możliwości.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie