"Czasami lepiej byłoby zwolnić piłkarza niż trenera, ale tak się nie da"
- Problem polega na tym, że piłkarze też mają swoje kontrakty i klub jest zobowiązany je wypełnić. Zwolnienie zawodnika praktycznie nie wchodzi w grę i z reguły trzeba "męczyć się" z nim do samego końca. Czasami lepiej byłoby zwolnić piłkarza niż trenera, ale tak się nie da - powiedział prezes Zagłębia Sosnowiec Marcin Jaroszewski w programie Cafe Futbol.
Cezary Kowalski: Z całym szacunkiem nie porównywałbym Aleksandara Vukovicia do Ole Gunnara Solskjaera, ponieważ Norweg prowadził wcześniej kilka klubów i nabrał sporo doświadczenia.
Tomasz Hajto: Trzeba też zwrócić uwagę na fakt, jakim piłkarzem był Solskjaer i w jakiej lidze grał...
Bożydar Iwanow: Czy Marcin Jaroszewski odczuwał wyrzuty sumienia, gdy jako prezes podjąć trudną decyzję o zmianie szkoleniowca?
Marcin Jaroszewski: Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, to to, że z II ligi przeszliśmy do Ekstraklasy, a cel uświęca środki. Powodem moich decyzji o zmianie trenera było zawsze to, że Zagłębie nie wygrywało, a ja nie potrafiłem tego znieść. Wszyscy chyba wiedzą, że "cierpliwy" to nie jest moje drugie imię, ani nawet szóste.
Ze swojego punktu widzenia mogę jednak śmiało powiedzieć, że najważniejszy w klubie jest trener i z reguły nie miałem problemu z tym, by usunąć się w cień. Dałem też szansę debiutantom, jak choćby Arturowi Derbinowi czy Tomaszowi Łuczywkowi, którzy teraz prowadzą swoje kariery dalej. Swoje pięć minut mieli również Jacek Magiera czy Dariusz Dudek, który w Sosnowcu po raz pierwszy prowadził samodzielnie drużynę. Mimo tych wszystkich zmian stawiałem zawsze na ludzi, którzy chcieli coś udowodnić.
Bożydar Iwanow: Czy piłkarzom zdarzało się przychodzić i mówić, że z danym trenerem nie są w stanie się porozumieć i trzeba go zmienić?
Marcin Jaroszewski: Taka sytuacja zdarzyła się tylko raz i była ona kolokwialnie mówiąc patologiczna. Była ona zła zarówno dla mnie jak i zawodników, ale również dla trenera. Z punktu widzenia czasu trener może powiedzieć, że miał rację, bo dostrzegał pewne rzeczy, których nie dostrzegał wówczas nikt inny.
Problem polega jednak na tym, że piłkarze też mają swoje kontrakty i klub jest zobowiązany je wypełnić. Zwolnienie zawodnika praktycznie nie wchodzi w grę i z reguły trzeba "męczyć się" z nim do samego końca. Chyba, że ktoś ma odłożone pięć milionów euro i stać go na przeprowadzenie rewolucji w trakcie sezonu, ale to akurat nie jest rzeczywistość, w jakiej przyszło żyć Zagłębiu. Na zmiany musiałem czekać więc do końca sezonu i wówczas z klubem pożegnało się piętnastu zawodników, a piętnastu przyszło w ich miejsce. Z drugiej strony musiałem wcześniej "poświęcić" trenera, ponieważ nikt nie dałby mi gwarancji, że przez siedem miesięcy do końca sezonu pogrążona konfliktami interpersonalnymi drużyna zamiast wywalczenia awansu, nie spadnie z hukiem do niższej ligi.
Czasami lepiej byłoby zwolnić piłkarza niż trenera, ale tak się nie da.
Tomasz Hajto: Najczęściej "zgniłymi jabłkami" w szatni jest dwóch lub trzech piłkarzy. Miałem kiedyś taką sytuację jako piłkarz, że do klubu przyszła nowa generacja zawodników i trzech czy czterech, którzy do tej pory grali, a teraz musieli usiąść na ławce. Utworzyli więc "grupę wsparcia" i zaczęli wciągać w nią innych zawodników siejąc ferment. Na szczęście zostało to w porę zauważone i zduszone w zarodku.
Marcin Jaroszewski: Są też tacy piłkarze jak Tomasz Nowak czy Szymon Pawłowski, którzy mają świadomość własnych umiejętności i nie interesuje ich kto jest trenerem Zagłębia, bo wiedzą, że zawsze będą grali.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze