Roller coaster "Złotego Tatusia"!
Po szóstym meczu meczu finałowym z Libercem, który dzięki wygranej 4:2 dał nam drugie w historii klubu mistrzostwo kraju miałem tak naprawdę krótką chwilę, aby świętować ten wielki sukces. Następnego dnia pojechałem do szpitala, by wspierać żonę przy narodzinach naszego syna Nikolasa. Dla mnie to był prawdziwy roller coaster, gdyż od podniesienia mistrzowskiego pucharu do narodzin syna minęło raptem szesnaście godzin - mówi Aron Chmielewski, napastnik Ocelari Trzyniec i reprezentacji Polski.
W Twoim przypadku sprawdzi się powiedzenie: nie do trzech, a do pięciu razy sztuka!
Mogę śmiało powiedzieć, że spełniło się moje marzenie. Czekałem na to pięć lat. Trzeci raz graliśmy w finale i właśnie teraz udało mi się wywalczyć mistrzostwo Czech. Ten złoty medal smakuje jeszcze lepiej, gdyż to był pierwszy sezon, w którym wywalczyłem sobie na stałe miejsce w składzie „Stalowników”.
Byłeś chyba jedynym zawodnikiem Ocelari, który tak naprawdę nie miał czasu nacieszyć się tym złotem.
Po szóstym meczu meczu finałowym z Libercem, który dzięki wygranej 4:2 dał nam drugie w historii klubu mistrzostwo kraju miałem tak naprawdę krótką chwilę, aby świętować ten wielki sukces. Następnego dnia pojechałem do szpitala, by wspierać żonę przy narodzinach naszego syna Nikolasa. Dla mnie to był prawdziwy roller coaster, gdyż od podniesienia mistrzowskiego pucharu do narodzin syna minęło raptem szesnaście godzin.
To Twoje drugie dziecko. Córeczka cieszy się z pojawienia nowego członka w rodzinie?
Noemi już się nie mogła doczekać braciszka. Razem z żoną jesteśmy zaskoczeni tym, że tak się nim opiekuje i stara się nam pomagać przy każdej okazji. Znakomicie wywiązuje się z roli starszej siostry.
Który mecz fazy play-off jakoś specjalnie utkwił Ci w pamięci?
Bez dwóch zdań było to trzecie spotkanie półfinałowe z Pilznem. Dwa pierwsze mecze przegraliśmy i to w dodatku u siebie. W trzecim pojedynku, który graliśmy na wyjeździe dodatkowo przegrywaliśmy po pierwszej tercji. Choć rywalizacja toczyła się do czterech zwycięstw, to byliśmy w bardzo trudnej sytuacji. Na szczęście w drugiej tercji zdołałem doprowadzić do wyrównania i ostatecznie wygraliśmy to spotkanie. Kolejny mecz także rozstrzygnęliśmy na naszą korzyść i właśnie po tym czwartym spotkaniu w takim głosowaniu całej drużyny zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem meczu i w nagrodę dostałem statuetkę Pucharu Masaryka.
A co to za trofeum?
W czeskiej Ekstralidze zespół, który zdobywa mistrzostwo kraju otrzymuje trofeum nazwane Pucharem Masaryka na cześć pierwszego prezydenta Czechosłowacji. Natomiast w naszej drużynie mamy taki swój prywatny Puchar Masaryka. Na płótnie mamy obrazek tej statuetki do której mocuje się dwanaście elementów. Czyli tyle ile trzeba wygrać meczów, aby zdobyć mistrzowski tytuł. Po cztery w ćwierćfinale i tyle samo w półfinale i w wielkim finale. W ćwierćfinale w czterech meczach gładko odprawiliśmy Vitkovice. W półfinale z Pilznem po przegranych dwóch pierwszych meczach w kolejnych dwóch zdołaliśmy odrobić straty i doprowadzić do wyrównania. Był to dla nasz piąty i szósty wygrany mecz w play-offach, więc to była wtedy dla nas połowa drogi do złota. Pierwszą nagrodę przyznaje trener, a kolejne to jest już w praktyce wybór całej drużyny. Zatem tym bardziej było to dla mnie ważne wyróżnienie, bo otrzymałem je w kluczowym momencie sezonu.
Odczuwaliście dużą presję w trakcie meczów finałowych?
Ludzie mówią, że jak się gra drugi finał z rzędu to jest ona mniejsza. Spokojnie, wy już i tak zrobiliście swoje. Ale w nas była taka ogromna sportowa złość i wola, by tę batalię rozstrzygnąć na naszą korzyść.
Jaka była Twoja rola w drużynie?
Każdy mecz jest inny i w zasadzie w każdym z nich miałem inne zadania. W ćwierćfinale w wyjazdowym spotkaniu z Vitkovicami wszedłem ostro ciałem w jednego z rywali, co oczywiście nie spodobało się miejscowym kibicom. Ale nam to dało taki pozytywny zastrzyk adrenaliny. Z racji moich warunków fizycznych musiałem też trochę powalczyć z Kanadyjczykami grającymi w Libercu. Ale ja lubię walczyć. Nie da się ukryć, że ten sezon był dla mnie najlepszym z tych pięciu spędzonych tutaj w Trzyńcu. Z jednej strony po dwóch przegranych wcześniejszych finałach teraz udało się sięgnąć po mistrzostwo. Ten sezon był dla mnie przełomowy z innego powodu. Po raz pierwszy grałem w Trzyńcu przez cały sezon w pełnym wymiarze.
Czegoś Cię nauczył ten mistrzowski sezon?
Każdy rok spędzony tutaj dawał mi dużo doświadczenia. Ale ten ostatni nauczył mnie przede wszystkim cierpliwości, że nie zawsze strzela się gole. Wtedy można pomagać drużynie. Oczywiście pod względem sportowym i mentalnym rozwinąłem się jeszcze bardziej.
Zabrakło Cię na mistrzostwach świata. Nie było szans żebyś w trakcie turnieju rozgrywanego w Estonii dołączył do kolegów i pomógł reprezentacji wrócić na zaplecze elity?
Byłem umówiony z trenerem Tomkiem Valtonenem, że następnego dnia po ostatnim meczu miałem lecieć do Estonii. Urodził się Nikolas, więc do zespołu mógłbym dołączyć dopiero po meczu z Rumunią, który ostatecznie przegraliśmy po dogrywce. Razem z trenerem ustaliliśmy, że jednak nie przyjadę na turniej, bo faktycznie po tym całym zamieszaniu nie byłbym gotowy na sto procent aby pomóc kadrze.
Kilka dni temu rozlosowano grupy Ligi Mistrzów. Trafiliście na szwajcarską Lausanne HC, Pelicans Lahti z Finlandii oraz Yunost Mińsk, czyli mistrza Białorusi.
Cieszę się, że znowu mamy w grupie drużynę ze Szwajcarii. Zupełną nowością jest dla mnie Yunost. Z mistrzem Białorusi przyjdzie mi rywalizować po raz pierwszy. Według mnie najtrudniejszym naszym przeciwnikiem będzie klub z Lahti. Z drużynami z Finlandii gra nam się zdecydowanie trudniej niż choćby z zespołami szwedzkimi. Dokładnie pamiętam, że swojego pierwszego gola w Lidze Mistrzów strzeliłem w wyjazdowym meczu innej drużynie z Finlandii, Kalpie Kuopio.
Jakie masz plany na przyszłość?
Zostaje w Trzyńcu, bo mam jeszcze rok ważny kontrakt z Ocelari. Co będzie później? Czas pokaże. W lipcu planujemy krótkie wczasy rodzinne, a już niebawem rozpoczynam przygotowania do nowego sezonu.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze