Kowalski: A teraz prosimy Hiszpanię do golenia…
Mistrzostwa drużyn młodzieżowych to nie są najważniejsze rozgrywki, a głównym celem istnienia tych zespołów powinno być kreowanie graczy do reprezentacji seniorów – powtarzają mądre piłkarskie głowy. Wszystko się zgadza. Jest jednak poważny powód, aby drużynę U-21, która pojechała na Euro do Włoch traktować jako dobro samo w sobie. I zwyczajnie się nią cieszyć.
Teoretycznie nic się nie zmieniło. Przecież nagle nie zrobiliśmy jakiegoś postępu w kwestiach czysto piłkarskich. Wszystkie wymienione pokonane drużyny są i były w tym lepsze, lepiej wyszkolone. Nie ma co na ten temat dyskutować, każdy widzi już po kilku minutach na boisku co nas od nich różni, jeśli weźmiemy pod uwagę indywidualne umiejętności, technikę, systemową podbudowę, bazę. Okazuje się jednak, że podczas gry, w ogniu wydarzeń możne te nierówności zniwelować. Ba, można tych obiektywnie lepszych ogrywać. Nawet na ich terenie, tak jak we środowym meczu z Włochami.
Udało się bowiem stworzyć zespół, który pojechał na mistrzostwa nie mając portek pełnych ze strachu. Ale świadomy swoich niedoskonałości i wiedzący jak zagrać, aby nie były one najistotniejsze. Świetnie przygotowany mentalnie, zdecydowany, zdyscyplinowany taktycznie. Bazujący na grze obronnej, co jest ulubioną metodą trenera Czesława Michniewicza, którą prezentował już w pracy z klubami, ale nie jedynie wybijający piłkę na oślep. Ta drużyna ma kilka wariantów rozegrania, kilka schematów wyćwiczonych i do tego zawodnicy są świetnie przygotowani merytorycznie do gry przeciwko konkretnemu rywalowi.
„Dobrze wyglądają” – takiego wyświechtanego określenia używa się w środowisku piłkarskim, jeśli drużyna się podoba, gra dobrze technicznie na luzie, z lekkością konstruuje akcje, często strzela. Nie trzeba nikogo przekonywać, kto wczoraj w Bolonii „wyglądał” lepiej. Jasne, że Włosi. To oni grali ładniej, oddali nieporównywalnie więcej strzałów na bramkę, obili nasz słupek, przeprowadzili sporo dynamicznych akcji. To wszystko w naszym przypadku rekompensuje jednak wynik.
A ten wynik, wbrew wielu opiniom, wcale nie jest przypadkowy. Jeśli uważnie prześledzimy drużynę prowadzoną przez Czesława Michniewicza od jej początku, czyli przed dwoma laty, to wyjdzie jak na dłoni, że zbudowały ją eliminacje. To podczas ich trwania ta drużyna się narodziła, dotarła, skonsolidowała, czasem nawet poszukując jakiegoś nieistniejącego wroga na zewnątrz (słynny konflikt z komentatorem).
Przecież na ich początku ta ekipa grała tak, że zęby bolały. Dwa razy cudem zremisowała z Wyspami Owczymi, męczyła się w meczu z Gruzją nawet wówczas, kiedy rywale grali w dziesięciu, albo wygrywała z Duńczykami 3:1, choć na dobrą sprawę powinna przegrać 0:5.
Nad Michniewiczem gromadziły się czarne chmury. Mówiąc wprost, był moment, w którym bliżej mu było do zwolnienia niż kontynuowania pracy. Później jednak poszło, bo przede wszystkim ci młodzi gracze zaczęli krzepnąć i dokonali postępu na poziomie klubowym. Grabara zaczął wreszcie bronić na wypożyczeniu w Danii, Dziczek zdobył mistrzostwo Polski, dołączył Bielik, który wyleczył kontuzje i wywalczył awans na zaplecze Premier League, Szymański zapracował na pięciomilionowy transfer, Żurkowski jeszcze się wzmocnił i też podpisał intratny kontrakt. Wieteska zyskał rutynę w Legii i stał się w kadrze prawdziwym szefem defensywy, Kownacki zaczął grać w Bundeslidze. A reszta doszlusowała zgodnie z powiedzeniem, że w dobrym towarzystwie to i umierać łatwiej.
Właśnie ta fala wznosząca, patrząc na formę piłkarzy, w połączeniu z mocnym układem nerwowym graczy, twardą psychiką i dobrym zarządzaniem grupą przez Czesława Michniewicza, który nie szuka „kwadratowych jaj”, ale wymaga od graczy przede wszystkim tego co są w stanie zagwarantować, dały ten efekt.
To właśnie różni ten zespół od tego młodszego, który chwilę wcześniej całkowicie zawiódł podczas mistrzostw świata w Polsce. Piłkarze Magiery nie musieli grać w eliminacjach, a na meczach towarzyskich, bez cierpienia na boisku nie da się raczej w naszym przypadku niczego trwałego zbudować. Przecież to samo można odnieść również do drużyny Marcina Dorny, która w 2017 także miała zagwarantowany udział w turnieju, czy nawet tej seniorskiej Franciszka Smudy z 2012 roku. Reasumując: oprócz rosnących umiejętności piłkarskich, zawodnicy Michniewicza bardzo mocno podwyższyli stan własnej wartości, grając w tych eliminacjach i wyrzucając z turnieju Portugalię w barażach.
Teraz pytanie, co zrobić, aby to pociągnąć i nie dać się w ostatnim meczu grupowym Hiszpanom (remis da nam awans). Owszem, ekipa pod względem psychicznym jest w zenicie. To jest euforia, a na jej bazie, jak wiadomo można góry przenosić. Problem w tym, aby poszło to w parze z możliwościami fizycznymi. Jak analizował nestor wśród polskich trenerów Bogusław Kaczmarek, „Włosi rozegrali jeden mecz, a my dwa. Bo nasi musieli się nabiegać dwa razy więcej”.
Nie ma w tym przesady, te kilkadziesiąt godzin, które właśnie mijają pomiędzy meczami z Włochami i Hiszpanią, umiejętność regeneracji mogą być kluczowe dla przebiegu spotkania z jednym z faworytów turnieju i zespołem, z którym do niedawana nawet nie śmieliśmy się równać.
A fakt, że cała piłkarska Polska dziś wierzy, że sukces w starciu z Hiszpanią na mistrzostwach Europy jest absolutnie możliwy, najlepiej obrazuje skalę postępu, jakiego drużyna Michniewicza dokonała.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze