Kmita: Jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz

Siatkówka
Kmita: Jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz
fot. CyfraSport

Nie tak dawno pisałem w tym miejscu o sportowej teorii względności, w myśl której, bardzo często - medal medalowi z tego samego kruszcu nie jest równy. Nasi siatkarze przywożą z Paryża „tylko” brąz Mistrzostw Europy. Rozczarowanie? Stanowczo nie! Ja twierdzę, że w kontekście naszych przyszłorocznych, olimpijskich ambicji nic lepszego nie mogło nas spotkać.

A dlaczego? Ano dlatego, że nasz trener i nasi siatkarze nie tylko z powodu ubiegłorocznego tryumfu w Turynie poczuli się naprawdę „mistrzami świata” we wszystkim. I nie ma co mówić, szło im naprawdę dobrze, można powiedzieć, że nawet za dobrze. To samo w sobie nie jest żadnym grzechem, ale jak każda używka potrafi uzależnić, otumanić i uśpić. I tak było w naszym przypadku. W żartobliwe hasło, popularne w internetowym kanale „Prawda siatki”, brzmiące - „I z kim my tu mamy przegrać”, mimo woli uwierzyli wszyscy. I kibice, i działacze, i trener i na koniec sami zawodnicy. Dlatego nic dziwnego, że jak naszym przyszło grać po raz pierwszy od dawna, przeciwko rywalom mocnym sportowo i jeszcze wolicjonalnie bardzo zdeterminowanym, na dodatek przy dwunastu tysiącach bojowo nastawionych – obcych - kibiców, to coś w tym naszym siatkarskim perpetuum mobile zacięło się na dobre.
 
Słoweńcy wygrali półfinał, ponieważ oprócz nich, od ubiegłorocznego finału MŚ żadna drużyna na świecie Polakom tak naprawdę nie zagroziła, nie postawiła tak ciężkich warunków walki. Nawet oni sami, w niedawnym, gdańskim meczu, w turnieju kwalifikacyjnym do IO w Tokio, byli bardziej bojaźliwi niż w Lublanie. I to było nasze prawdziwe nieszczęście. Nasi przeciwnicy przegrywali mecze z nami, przeważnie jeszcze w szatni modląc się, aby obyło się bez totalnej kompromitacji. Wszak grali przeciwko samym, dwukrotnym z rzędu, mistrzom świata wzmocnionym jeszcze legendarnym Wilfredo Leonem. No to jak można z nimi wygrać?
 
Na szczęście to tylko sport i okazuje się, że nawet z takim kolosem wygrać można. Piszę na szczęście, bo wszyscy dostaliśmy bezcenny, naprawdę bezcenny materiał do analizy. Paradoksalnie najbardziej zadowolony powinien być Vital Heynen, bo właśnie on ma największą szansę wyciągnięcia właściwych wniosków ze słoweńskiego kryzysu i odpowiedniego przygotowania się na wszystkie ciężary przyszłorocznego turnieju olimpijskiego. To, że drużyna odrodziła się w ciągu 48 godzin i w pięknym stylu pokonała Francuzów w walce o brąz, i co warte szczególnego podkreślenia - na ich terenie, dobrze świadczy o analitycznych umiejętnościach sztabu Heynena.
 
Sami zawodnicy też nie spuścili głów po półfinałowym zawodzie. W Paryżu okazało się, że jednak Fabian Drzyzga może regularnie wykorzystywać ponadprzeciętne predyspozycje Leona i dostrzegać na boisku Piotra Nowakowskiego, a Michał Kubiak znowu brać na siebie odpowiedzialność godną kapitańskiej opaski. A i sam Wilfredo, sądząc po jego uradowanej minie i po pomeczowym komentarzu w rozmowie z Marcinem Lepą, ma zdrowy dystans do tego brązowego „nieszczęścia”. O utalentowanych młodszych i starszych, ale mniej utalentowanych graczach nie wspomnę, ale jestem pewien, ze ten prysznic nie zaszkodzi nikomu, kogo Heynen zabierze na IO do Japonii. Zobaczycie!
 
No i na koniec stara sportowa zasada, której istotę przekazał w jednym z odcinków starożytnego serialu „Wojna domowa” niezapomniany Bogumił Kobiela. Grając instruktora narciarstwa, szkolącego w Zakopanem młodocianego, głównego bohatera serialu na przyzwoitego narciarza, po każdym z kolejnych upadków tegoż mówił: - „Jak się nie wywrócis, to sie nie naucys!”. Wierzę, że Heynenowi wystarczył ten jeden upadek, aby następnych już nie było. No i co najważniejsze, wierzę też, że w Tokio nasi siatkarze zdobędą złoto! Mamy naprawdę świetną drużynę. Dlatego będzie złoto. Zobaczycie.
Marian Kmita/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie