Z narożnika PG: Fury zostanie królem... wolnej amerykanki!?
Dwa pasy mistrzowskie, wielcy, niepokonani pięściarze ale... kibiców jak na lekarstwo oraz pytanie, czy Tyson Fury nie znalazł przypadkiem sportu, który bardziej pasuje mu niż boks - to tematy dzisiejszej edycji "Z narożnika PG". Zapraszam!
Wielki boks.. ale ludzi nie ma
Tylko 3,238 widzów pojawiło się w mieszczącej ponad 11,000 widzów hali w Filadelfii oglądać szlagierową walkę unifikacyjną dwóch niepokonanych mistrzów świata wagi półciężkiej. Gwozdyk kontra Bieterbijew było pierwszym w historii pojedynkiem w tej kategorii wagowej, do którego przystępowali pięściarze bez porażki, w promocji brali udział tacy czempioni, jak Ołeksandr Usyk czy Wasyl Łomaczenko, na sali był zawsze elektryzujący widzów Tyson Fury... ale to i tak okazało się zbyt mało, żeby przyciągnąć widzów na trybuny Liacouras Center.
Transmitująca w USA walkę stacja ESPN zdecydowała się zrobić ten pojedynek w piątek, żeby nie kolidować z sobotnimi meczami ligi uniwersyteckiej przyciągającymi przed TV miliony widzów w USA, a promocji walki Gwozdyk-Bieterbijew poświęcono naprawdę wiele miejsca. Co nie wypaliło? Dla przeciętnego kibica boksu w Stanach Zjednoczonych, walka (nawet mistrzowska) bez udziału pięściarza nie mającego latynoskich czy amerykańskich korzeni, jest zawsze czymś ryzykownym do promowania.
Ukrainiec Gwozdyk i Rosjanin Bieterbijew rzadko do tej pory pojawiali się w znaczących przekazach telewizyjnych, byli znani tylko wąskiej grupie bokserskich fanów. Na pewno też nie zagrała promocja w kochającej boks, mającej bogatą historię w tym sporcie Filadelfii. Bo skoro można było ściągnąć na trybuny w Chicago, najgorszym w USA mieście do sprzedawania biletów na walki bokserskie, ponad dziewięć tysięcy widzów, to na pojedynek o dwa pasy, pojedynek mający swoje miejsce w historii, też powinno być to możliwe.
Druga strona medalu to fakt, że boksu, przynajmniej po tej stronie Oceanu, jest w mediach zbyt dużo. Pomiędzy Premier Boxing Champions, pokazującymi walki na FOX Sports, streamingowym DAZN i ESPN, boks jest w amerykańskich domach praktycznie co tydzień - z kilkoma galami jednocześnie. Nawet Tyson Fury, mistrz promocji i autopromocji potrafił w dwóch walkach w Las Vegas sprzedać niespełna 13,000 biletów. Co za dużo, to niezdrowo - nawet jeśli chodzi o sport.
Tyson Fury... król wolnej amerykanki?!
Zostańmy przy Tysonie Fury, ale nie tym z ringu pięściarskiego. Jego znakomity występ gościnny na gali wolnej amerykanki zaowocował wartym - podobno, bo nikt tego nie potwierdza ani nie zaprzecza - dwunastomilionowym kontraktem na występ w Arabii Saudyjskiej już nie w roli gościa, ale głównej atrakcji. Promotor Tysona, Bob Arum nie jest tym faktem zachwycony, wiedząc, że kontuzja (o którą łatwo), to koniec marzeń o kilkudziesięciu milionach za rewanż z Deontayem Wilderem, ale w kontrakcie Króla Cyganów nic o zakazie walk w WWE nie było...
Fury uważa, że jest do tego sportu stworzony. "Z jednej strony to jak ring bokserski, ale z drugiej liny są zupełnie inne, strasznie sztywne. Kiedy pierwszy raz w nie wpadłem, czułem się, jakbym wpadł na drut kolczasty, byłem cały posiniaczony. Ale następnego dnia już byłem na treningu, bo to kocham. Wychowałem się wśród pięciu braci, więc wiadomo, że cały czas jakieś zapasy były. Teraz uczę się tych przewrotek, nie mam problemu być rzucanym o matę, wszystkim tym skokom. Uwielbiam to" - mówi Fury.
I zbiera pochwały od weteranów. - To niesamowity showman, który nasz sport ma we krwi - mówi Paul Levesque, znany fanom wolnej amerykanki jako "Triple H". - On się niesamowicie szybko uczy, bo potrafi się koncentrować, chce być wielki. Tyson chce robić więcej, trzeba go powstrzymywać, żeby nie przesadzał. Jest nieprawdopodobny, to już teraz gwiazda WWE - dodał.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze