Pindera: Początek z nadziejami
Polscy skoczkowie bez Stefana Horngachera też stają na podium. Jego następca, Czech Michał Doleżal nie musi mieć kompleksów.
Czas biegnie szybko, ledwo co skończył się sezon 2018/2019, a już zaczął się kolejny 2019/2020. Tamten przyniósł nam tytuł mistrza i wicemistrza świata wywalczony przez Dawida Kubackiego i Kamila Stocha w Seefeld na mniejszej skoczni, ten rozpoczął się od dwóch trzecich miejsc w inauguracyjnych konkursach nowego sezon w Wiśle na skoczni im. Adama Małysza. Najpierw na najniższym stopniu podium stanęła drużyna w składzie: Piotr Żyła, Jakub Wolny, Kamil Stoch, Dawid Kubacki, a w niedzielnym konkursie indywidualnym trzeci był Stoch.
Dla naszych skoczków i nowego – starego trenera jakim jest Czech Michał Doleżal, asystent Horngachera, który z końcem minionego sezonu zakończył pracę z reprezentacją Polski i przeniósł się do Niemiec, to dobry początek.
Co przyniesie, trudno powiedzieć, apetyty jak zwykle są duże. Za miesiąc Turniej Czterech Skoczni, później kolejne: Willingen Five i Raw Air, który lotami na mamucie w Vikersund, 15 marca 2010 roku zakończy rywalizację o Kryształową Kulę w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Tydzień później w Planicy rozegrane zostaną mistrzostwa świata w lotach, które wracają na Velikankę po dziesięciu latach. Na tamtych w 2010 roku po pierwszym dniu prowadził Adam Małysz przed Simonem Ammannem i gdy rozmawialiśmy z Piotrem Nurowskim, ówczesnym prezesem PKOL, który przyjechał specjalnie, by podziwiać „Orła z Wisły” z Lublany, gdzie przebywał służbowo, wydawało się, że wielki sukces jest realny.
Ostatecznie Małysz zajął jednak czwarte miejsce, a wygrał Ammann.
Pod koniec marca 2020 roku będzie kolejna szansa, by zdobyć brakującą koronę do bogatej kolekcji polskich skoków. Przed rokiem w Oberstdorfie Kamil Stoch przegrał indywidualne MŚ w lotach tylko z Norwegiem Danielem Andre Tande, a w drużynowym konkursie Polacy wywalczyli brązowy medal. To jak na razie największe polskie sukcesy na tej imprezie, ale wciąż czekamy na złoto.
Oba konkursy w Wiśle pokazały, że Michał Doleżal idzie tą samą drogą co Stefan Horngacher. Po pierwszej serii sobotniego konkursu drużynowego Polacy byli na pierwszym miejscu, ale wystarczył krótszy skok Piotra Żyły, który trafił na najgorsze warunki atmosferyczne i skończyło się na brązowym medalu, który oczywiście też cieszy, tym bardziej że Kubacki był w nim najlepszym zawodnikiem.
Dla Piotrka Żyły rodzinna Wisła tym razem była pechowa. W niedzielnym konkursie indywidualnym upadł przy lądowaniu i trochę się poobijał. Upadek sprawił, że nie zakwalifikował się do finałowej serii, choć w treningowej próbie był trzeci. Na szczęście będzie mógł skakać za tydzień w Kuusamo.
Miniony sezon przyniósł naszym skoczkom zwycięstwo w Pucharze Narodów, teraz zapewne też będą walczyć o to prestiżowe trofeum. Wygląda jednak na to, że rywalizacja będzie jeszcze bardziej zacięta, bo kilka drużyn już od początku zgłasza swoje aspiracje. Po pierwsze Austriacy, którzy wygrali konkurs drużynowy przed Norwegami, ale mocną drużynę mają też Niemcy prowadzeni przez Horngachera, groźni będą Japończycy, i jak zawsze Słoweńcy. W konkursie indywidualnym drugi był przecież ten, o którym dotychczas mówiono niewiele: Anże Lanisek.
W polskim zespole zdaniem Adama Małysza liderem będzie Stoch, choć prezes Apoloniusz Tajner twierdzi, że mamy ich trzech : oprócz Stocha jeszcze Kubackiego i Żyłę. Oby miał rację.
Na razie tym czwartym do drużyny był Jakub Wolny, ale w niedzielnym konkursie zabrakło go w finałowej serii, był za to Maciej Kot, który powoli wraca na właściwe tory.
Prezes Tajner wciąż wierzy też w Klemensa Murańkę, któremu w kwalifikacjach zabrakło zaledwie pół punktu do szczęścia jakim byłby awans do konkursu indywidualnego.
Sęk w tym, że w naszej 13 osobowej ekipie nie tylko Murańka miał w piątkowych kwalifikacjach problemy. Młodzi skakali słabo, byli bezbarwni, być może to stres i presja, ale inni mają młodych, którzy dają radę. Norwegia ma Thomasa Markenga, aktualnego mistrza świata juniorów, ma też Mariusa Lindvika, mistrza z ubiegłego roku, Słoweńcy mają młodziutkiego Timiego Zajca, młodych, dobrych skoczków mają Austriacy, a Polacy mają przecież jedną z najstarszych drużyn. Dziś to jeszcze nie jest problem, ale kiedyś będzie, a wielkie apetyty zostaną na długo.
Jedno jest pewne, sezon który właśnie się rozpoczął zapowiada się na równie ciekawy jak miniony. My mamy nowego-starego trenera, nowe buty polskiej produkcji i wciąż wielkie apetyty na wygrywanie. W Wiśle ten apetyt nie do końca został jednak zaspokojony, ale może to i lepiej.
Janusz Pindera, Polsat Sport
Komentarze