Masternak: Wracam do korzeni i wierzę, że pojadę na igrzyska

Sporty walki
Masternak: Wracam do korzeni i wierzę, że pojadę na igrzyska
Fot. PAP

32-letni Mateusz Masternak (41-5, 28 KO), były zawodowy mistrz Europy, wrócił na olimpijski ring, wygrał mistrzostwa Polski i liczy, że w marcu, w Londynie, pomyślnie przebrnie kwalifikacyjny turniej do igrzysk w Tokio. W wywiadzie z Polsatsport.pl opowiada m.in. o trudnych początkach, ultimatum od ojca, sceptycyzmie trenera Gmitruka, depresji spowodowanej rezygnacją z młodzieńczych marzeń.

Janusz Pindera: Był Pan w światowej czołówce wagi junior ciężkiej, pod koniec ubiegłego roku walczył w turnieju WBSS (World Boxing Super Series) z Kubańczykiem Yunierem Dorticosem i był to wyrównany pojedynek, a rywal to przecież mistrz świata, gwiazda tej kategorii. Nie za łatwo zrezygnował Pan z kolejnych wyzwań?

 

Mateusz Masternak: Wszystko się zgadza, walka z Dorticosem, który ostatecznie awansował do finału tego prestiżowego turnieju faktycznie była wyrównana, ale sędziowie uznali że byłem gorszy. To już historia. Były plany innych pojedynków, ale nie doszły do skutku. Taki jest zawodowy boks. No i wtedy pomyślałem, że może spróbować zrealizować młodzieńcze marzenia i powalczyć o prawo startu w igrzyskach. Tym bardziej, że od 1 czerwca 2016 roku są takie regulaminowe możliwości. Stąd moja decyzja o zawieszeniu kariery zawodowej i wejście na inną ścieżkę. Mam świadomość, że łatwo nie będzie, w turnieju kwalifikacyjnym w Londynie, w mojej kategorii (91 kg) bilety do Tokio wywalczy tylko czterech pięściarzy, a przyjedzie ich zapewne kilkudziesięciu.

 

Wygrał Pan pewnie mistrzostwa Polski w Kielcach, więc pierwszy krok na tej drodze został zrobiony. W finale pokonał Pan obrońcę tytułu, Michała Soczyńskiego, uczestnika tegorocznych mistrzostw świata w Jekaterynburgu. To Pana pierwszy tytuł mistrza Polski?

 

W gronie seniorów tak, przed przejściem na zawodowstwo byłem mistrzem Polski juniorów i srebrnym medalistą w gronie młodzieżowców. Na MP seniorów zdobyłem w 2006 roku brązowy medal, a później podpisałem zawodowy kontrakt.  Nie ukrywam, że teraz ten złoty, zdobyty w Opolu, w dorosłym już wieku, jest dla mnie szczególnie cenny.

 

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że igrzyska olimpijskie, o które będzie walczył, to coś więcej niż sport. Dlaczego więc w 2006 roku zdecydował się Pan opuścić szeregi amatorów i zrezygnował z walki o igrzyska w Pekinie (2008)?

 

Mój ojciec postawił wtedy sprawę jasno. Muszę dodać, że pochodzę z wielodzietnej, biednej rodziny, a wówczas byłem już pełnoletni. Ojciec powiedział wyraźnie, że za dużo go kosztuję, a nie jestem przecież jedynym, któremu trzeba pomagać. - Musisz zacząć na siebie zarabiać. Chyba, że wracasz do domu – dodał bez ogródek. Pamiętam, że zadzwoniłem do Piotra Wilczewskiego, że jadę z nim do Warszawy (przygotowywał się do walki), do trenera Andrzeja Gmitruka, może da mi szansę.

 

I dał?

 

Najpierw pozwolił mi się pokazać, zrobiłem wtedy chyba z 11 rund sparingowych. A później powiedział: Wszystko ładnie, pięknie, ale boksować nie umiesz! Miał dużo racji, walczyłem i wygrywałem sercem i ambicją, ale umiejętności miałem niewielkie. Pojechałem jeszcze na Grand Prix amatorów w Białymstoku, które wygrałem, nie wiedząc, że Gmitruk wysłał tam też Mariusza Wacha, by przyjrzał się mojej postawie, a później zdał relację trenerowi. Gdy wróciłem czekałem na jego decyzję jak na ścięcie.

 

Egzamin został zaliczony?

 

Niby tak, ale Gmitruk nie palił się do podpisywania kontraktu. Miał do wyboru mnie i Jarka Hutkowskiego, ale nie był nami zachwycony. Ostatecznie jednak wybrał mnie. Miałem sporo szczęścia, że na niego trafiłem, nauczył mnie boksu. Ale fakt, że musiałem wtedy zrezygnować z olimpijskich marzeń był bolesny. Długo miałem depresję, ciężko było mi się z tym pogodzić.

 

Na zawodowych ringach był Pan mistrzem Europy, walczył o mistrzostwo świata. Która walka była najtrudniejsza?

 

Kilka dało mi się szczególnie we znaki. Z byłym mistrzem świata, Francuzem Jeanem Marckiem Mormeckiem szybko opadłem z sił, już po drugiej rundzie ledwo trzymałem się na nogach, ale wygrałem. Z Tonym Bellew było ciężko, szczególnie w końcówce, w RPA z Johnny Mullerem, na wysokości powyżej 2 tysięcy metrów, szybko zaczęło brakować mi tlenu, ale na porażkę absolutnie nie zasłużyłem, to była kradzież. Z kolei przegraną z Grigorijem Drozdem w Moskwie na skutek kontuzji i utratę pasa mistrza Europy mocno przeżyłem, myślałem, że to koniec kariery.

 

Polski boks od lat stoi cruiserami. Pan był mistrzem Europy wagi junior ciężkiej, Krzysztof Włodarczyk i Krzysztof Głowacki mistrzami świata, za chwilę o tytuł będzie się bił Michał Cieślak. A walki między wami nie było nawet jednej …

 

Szkoda, bo to byłyby wielkie widowiska. Nie wyobrażam sobie, żeby w Anglii, angielski mistrz Europy nie walczył z angielskim mistrzem świata. Przecież takie właśnie wojny o krajowy prymat sprzedają się najlepiej. Ale widać u nas jest inaczej, a może tak właśnie musiało być.

 

Jak się Pan czuł na ringu w Opolu wracając po 13 latach do korzeni, do boksu olimpijskiego, który się jednak mocno zmienił. Nie ma już kasków, maszynek do liczenia ciosów …

 

Całe szczęście, szczególnie te maszynki były nieporozumieniem. Ale są większe niż w zawodowych walkach 12 uncjowe rękawice, bardzo specyficzne, amortyzujące siłę ciosu. Są też inne przepisy. Trzeba się przyzwyczaić, poszukać swojego stylu.

 

Trochę późno na szukanie stylu, jak ktoś złośliwie napisał …

 

Ale taka jest prawda. Na zawodowym ringu, w długiej, mistrzowskiej 12 rundowej walce, na wszystko jest czas. A tu nie ma nic. Trzeba zaczynać szybko i nie zwalniać do końca, mimo że krew podchodzi ci do gardła. Odczułem to na własnej skórze, choć znany jestem z dużej wydolności. Ale co innego przepłynąć sto długich basenów, co potrafię, a co innego walczyć 3x3 min w boksie olimpijskim, gdzie nikt nie chce przegrać. I nie można zwolnić na moment, bo wypadniesz z turnieju szybciej niż ci się wydaje.

 

Ponoć do MP przygotowywał się Pan sam. To prawda?

 

Zgadza się, ale już w tą niedzielę jadę na obóz kadry do Wałcza. Tam siądziemy z trenerem reprezentacji, Iwanem Juszczenką, porozmawiamy o moich przygotowaniach i mam nadzieję, że moje sugestie co do treningu też będą brane pod uwagę. Swoje lata przecież już mam i sporo doświadczenia. Biegać zbyt dużo nie lubię, bo kolana nie wytrzymają, ale wiem jak zadbać o wytrzymałość.

 

Jakie stawia Pan sobie cele?

 

Awans na igrzyska, to chyba jasne. Zrobię wszystko, by pojechać do Tokio i tam powalczyć o medal. Wiem jednak, że to trudne zadanie, więc nie nakładam na siebie dodatkowej presji. Postaram się jak najlepiej przygotować do turnieju kwalifikacyjnego w Londynie, gdzie trzeba będzie wygrać co najmniej trzy walki.

 

A po igrzyskach wróci Pan na zawodowe ringi?

 

Nie wybiegam tak daleko w przyszłość, ale nie czuje się jeszcze ani stary, ani wypalony, więc poczekam co przyniesie życie.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie