PKO Ekstraklasa: Przepis o młodzieżowcu wciąż dzieli

Piłka nożna
PKO Ekstraklasa: Przepis o młodzieżowcu wciąż dzieli
fot. Cyfrasport

Pół roku funkcjonowania przepisu o młodzieżowcu, który zmusza kluby, by w meczach ekstraklasy na boisku przebywał co najmniej jeden piłkarz z roku 1998 bądź młodszy, nie rozwiało wątpliwości, a środowisko nadal jest podzielone w jego ocenie.

Przepis o konieczności wystawienia młodzieżowca był już znany w rozgrywkach na szczeblu centralnym Pucharu Polski, a także w niższych ligach, np. w drugiej (trzeci poziom) musi przebywać jednocześnie na boisku w jednej drużynie dwóch zawodników o takim statusie. Od sezonu 2019/20 taki zapis pojawił się też w regulaminie najwyższej klasy. Za młodzieżowca w ekstraklasie uznaje się piłkarza z rocznika 1998 lub młodszego, posiadającego obywatelstwo polskie lub szkolonego w klubie zrzeszonym w PZPN przez co najmniej trzy lata.

 

Zmiana ta miała pomóc w rozwoju młodych graczy, a co za tym idzie, całego polskiego futbolu. Od początku głosy w tej sprawie były podzielone i runda jesienna ekstraklasy niewiele zmieniła.

 

Najczęściej z zawodników spełniających kryteria młodzieżowca korzystał trener Lecha Poznań Dariusz Żuraw. Zagrać pozwolił w sumie dziewięciu, którzy łącznie spędzili na boisku 95 godzin. Największy wkład w te liczby mają Kamil Jóźwiak, Robert Gumny i Tymoteusz Puchacz, których można zaliczyć do podstawowych piłkarzy "Kolejorza", a nie tylko wypełniających wynikający z regulaminu obowiązek.

 

Nie dziwi zatem, że szkoleniowiec Lecha jest orędownikiem tego przepisu. Jego zdaniem po kilku miesiącach obowiązywania są już pierwsze wyraźne efekty.

 

- To bardzo dobry pomysł, to może pchnąć naszą piłkę do przodu. Bez tego przepisu, kto znałby takich zawodników, jak Młyński z Arki Gdynia czy Lusiusz z Cracovii. Legia też stawia na młodzieżowców, którzy jeszcze nie tak dawno byli nieznani, a dziś mają szansę stać się bohaterami hitowych transferów za kilka milionów euro - podkreślił Żuraw.

 

Poznańska młodzież odgrywa w zespole coraz ważniejszą rolę. W październikowym spotkaniu z Zagłębiem Lubin (1:2) wyjściowa jedenastka Lecha składała się aż z sześciu piłkarzy z literą "M" przy nazwisku, a spotkanie Pucharu Polski z Chrobrym Głogów (2:0) drużyna kończyła z siedmioma młodzieżowcami na murawie. Dlatego Żuraw nie musi w trakcie meczu stresować się pilnowaniem regulaminu.

 

- Ja nawet tego nie sprawdzam, ale przypominam sobie tylko jeden taki mecz, chyba na własnym boisku, że kierownik drużyny mi powiedział: "trenerze, mamy tylko jednego młodzieżowca na boisku" - wspomniał.

 

Młodzi piłkarze Lecha nie grają zatem tylko dlatego, że... muszą.

 

- Jeśli z Zagłębiem wyszło aż sześciu młodzieżowców, to znaczy, że przynajmniej pięciu z nas wygrało rywalizację o miejsce w składzie. W Lechu ten przepis funkcjonuje inaczej niż w innych klubach - przyznał Puchacz, 20-letni pomocnik poznańskiej drużyny.

 

Kolejne miejsca w klasyfikacji uwzględniającej minuty młodzieżowców zajmują KGHM Zagłębie Lubin, Górnik Zabrze i Legia Warszawa, a "punktują" głównie - odpowiednio - Bartosz Slisz, Przemysław Wiśniewski i Radosław Majecki.

 

- Staramy się, żeby w pierwszej jedenastce czy kadrze meczowej byli zawodnicy najlepsi. Nie patrzymy w metrykę. W ciągu tygodnia trwa rywalizacja. Dobieramy takich zawodników, którzy dają nam największe szanse odniesienia sukcesu. Wiek jest tutaj na drugim planie – przyznał trener Górnika Marcin Brosz.

 

W klubie jako przykład do naśladowania podawany jest Szymon Żurkowski. Przeszedł w Zabrzu wszystkie szczeble piłkarskiego wtajemniczenia, zadebiutował w ekstraklasie, stał się podstawowym zawodnikiem drużyny, był powoływany do kadry młodzieżowej, wreszcie – stał się bohaterem najwyższego transferu w historii Górnika.

 

W kadrze na ostatni tegoroczny mecz ligowy - z Jagiellonią Białystok (3:0) - było siedmiu młodzieżowców, a zagrało dwóch.

 

Zestawienie minut spędzonych na boisku przez młodzieżowców jest nieoficjalne. Swój ranking prowadzi natomiast PZPN, który opracował program Pro Junior System. Jego zasady są nieco inne, bo uwzględniają też występy w drużynach narodowych, a żeby punktować w lidze zawodnik musi rozegrać określoną liczbę minut w stosownej liczbie spotkań, do tego premiowani są klubowi wychowankowie. Najważniejsza jednak różnica to wiek - w PJS brani pod uwagę są tylko piłkarze z rocznika 1999 i młodsi.

 

W sezonie 2019/20 do podziału jest 8,1 mln złotych. Na razie liderem tego rankingu jest ŁKS Łódź, który... zamyka ligową tabelę, a w przypadku spadku klub nie partycypuje w dotacjach PJS.

 

W drużynie łódzkiego beniaminka rolę młodzieżowców jesienią pełnili Jan Sobociński i Piotr Pyrdoł. Drugiego z nich można uznać za "etatowego", bowiem ŁKS pomaga wypełnić przepis już od trzeciej ligi.

 

Jak jednak podkreślił Pyrdoł, według niego nie tylko wiek decydował o jego występach na boiskach ekstraklasy.

 

- Gdyby tak było, to nie gralibyśmy w tym samym czasie z Jankiem. Uważam, że nie można rozpatrywać zawodnika pod kątem tego, ile ma lat i czy spełnia ten przepis. Wystarczy spojrzeć choćby na Kyliana Mbappe z PSG, który gra w wielkim klubie, bo jest po prostu dobry, a nie ze względu na wiek. Trzeba bronić się umiejętnościami piłkarskimi i nimi przekonywać trenera do gry – powiedział 20-latek.

 

Pyrdoł przyznał, że wiele dały mu treningi z pierwszą drużyną, do której dołączył w wieku 17 lat, a w rozwoju pomogły występy na boiskach drugiej i pierwszej ligi.

 

- To mnie wzmocniło i dodało pewności. Wiele też nauczyłem się od starszych kolegów z szatni, którzy szczególnie teraz, w ekstraklasie, pomagają mi, przekazując cenne rady – dodał wychowanek ŁKS, który według nieoficjalnych informacji latem może się przenieść do Legii.

 

Stołeczny zespół zajmuje w obu zestawieniach wysokie pozycje, ale trener Aleksandar Vukovic z dystansem podchodzi do "przymusu" wystawiania młodzieżowca.

 

- Musimy się dostosować do tego, co jest. Szczerze powiedziawszy samo narzucanie nie jest dobre, rzadko kiedy sensowne, ale ten przepis przynajmniej zmusił kluby do myślenia o młodszych zawodnikach. To jest duży plus. Nie może jednak być tak, że młodzi piłkarze mają łatwiejszą drogę do gry, tylko dlatego, że... są młodzi. Sztuką jest zbudować wewnętrzną rywalizację w drużynie, aby sobie dany piłkarz zasłużył na grę umiejętnościami, a nie wiekiem - skomentował Vukovic.

 

Z kolei szkoleniowiec Lechii Gdańsk Piotr Stokowiec uważa, że w przypadku obecnych rozwiązań są argumenty na "tak", ale nie brakuje też wątpliwości.

 

- Ja jestem na "tak", ale tego wymogu nie trzeba było tworzyć dla mnie, bo zawsze staram się stawiać na młodych i będę tak czynił nadal. Jestem nawet za tym, żeby ten przepis rozszerzyć i wprowadzić dodatkowe obostrzenie. A mianowicie takie, żeby uznawać za młodzieżowców piłkarzy, którzy co najmniej od trzech lat są w danym klubie. Teraz ma miejsce pewne zakłamywanie rzeczywistości, bo zamiast skoncentrować się na szkoleniu, to często odbywa się kupczenie młodzieżowcami. Jesteśmy mistrzami w znajdowaniu furtki do obowiązujących regulacji prawnych – ocenił Stokowiec.

 

Trener triumfatora ostatniej edycji Pucharu Polski przekonywał, że kluby powinny wrócić do podstaw i zdecydowanie postawić na szkolenie oraz tworzenie silnych akademii.

 

- Takie podejście zwiększy również tożsamość drużyn. Nie ma silnych zespołów bez silnych akademii i cieszę się, że coraz więcej klubów podobnie zapatruje się na ten problem. Oczywiście rotacje i transfery w gronie młodzieżowców mogą być, ale w odpowiednich proporcjach. Moim zdaniem 80 procent młodzieżowego składu powinni stanowić wychowankowie, a resztę można uzupełnić o nabytki, ale nie odwrotnie. Jeśli chcemy podnieść poziom ligi, to musimy inwestować i stawiać na młodych, ale jednocześnie uzbroić się w cierpliwość, bo efekty takiego nastawienia i owoce tej pracy pojawią się dopiero za kilka lat – dodał 47-letni szkoleniowiec.

 

Prowadzący Cracovię Michał Probierz uważa natomiast, że jest jeszcze za wcześnie na ocenę skutków tego przepisu.

 

- Ważne będzie, ilu piłkarzy, którym skończy się wiek młodzieżowca, utrzyma miejsce w składzie. Oby zdarzyło się jak najmniej sytuacji, że ktoś był przez rok promowany, a potem przestanie pojawiać się na boisku, bo przegra rywalizację ze starszymi zawodnikami - powiedział Probierz.

 

Jak dodał, wprowadzenie tego przepisu sprawiło pewne problemy, ale trzeba sobie z nimi radzić.

 

- My w Cracovii najpierw przygotowywaliśmy się do meczów w pucharach, więc z perspektywy czasu można było pewne sprawy rozegrać trochę inaczej. Potem okazało się, że z tymi młodzieżowcami wcale tak źle nie stoimy. Z drużyny, która w 2018 roku wywalczyła wicemistrzostwo Polski juniorów już pięciu piłkarzy zadebiutowało w ekstraklasie – przypomniał opiekun "Pasów".

 

Zdecydowanym przeciwnikiem zapisu o młodzieżowcu jest Waldemar Fornalik.

 

- Cały czas szukamy młodych zawodników, ale rynek nie jest nasycony, takich graczy nie przybywa, tylko ubywa. Patrząc na kadrę do lat 21 trenera Czesława Michniewicza, to wielu chłopaków gra za granicą. Sporo młodych piłkarzy przechodzi drogę na skróty, czyli gra w ekstraklasie zamiast w niej stopniowo terminować. Myślę, że wiele klubów poszukuje zawodników o statusie młodzieżowca. Przede wszystkim stworzyła się – nie chcę użyć mocnego słowa – swego rodzaju patologia. Ceny tych zawodników, ich żądania, oczekiwania są horrendalne. Jednym ruchem stworzyliśmy sytuację, która normalnie nie powinna mieć miejsca. Ten przepis o młodzieżowcu klubom na pewno przynosi więcej minusów niż plusów - skwitował były selekcjoner drużyny narodowej, a obecnie trener mistrza Polski Piasta Gliwice.

AŁ, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie