Cezary Kowalski: Błaszczykowski zatrudnił w Wiśle graczy, którym po spadku nie płyną łzy

Piłka nożna
Cezary Kowalski: Błaszczykowski zatrudnił w Wiśle graczy, którym po spadku nie płyną łzy
fot. PAP
Cezary Kowalski: Błaszczykowski zatrudnił w Wiśle graczy, którym po spadku nie płyną łzy

Nie opadł jeszcze kurz po spadku Wisły Kraków z Ekstraklasy i pewnie długo nie opadnie, bo w polskiej skali degradacja tak zasłużonego klubu z drugiego co do wielkości miasta to jest jednak spektakularny upadek. I zupełnie nieprzypadkowy.

Kilka lat temu drużynie z Krakowa groziło rozwiązanie. Po budynku miejskiego magistratu biegał słynny Vanna Ly z parasolem. Wcale nie brakowało wiele, aby tajemniczy inwestor, który okazał się zwykłym przebierańcem, po rozmowach z władzami miasta, przejął klub. Później zorganizowano słynną akcje ratunkową, której twarzą stał się Jakub Błaszczykowski, uznawany z legendę klubu, choć zasługi przed wyjazdem z Wisły za granicę miał stosunkowo niewielkie. Były reprezentant Polski pożyczył pieniądze z własnej kieszeni, sam się stał właścicielem i jednocześnie zawodnikiem. Sytuacja kuriozalna, ale umówmy się, że w tamtym czasie uprawniona, bo jednak akcja była nadzwyczajna i takich wymagała zabiegów.

 

Zobacz także: Iwanow o Wiśle: To nie mogło się udać...

Zjednoczyli się kibice, serce rosło, obserwując działania wielu ludzi, dla których Wisła oznacza coś więcej niż klub. To przecież ważny element naszego dziedzictwa, tradycji, kultury. Sam wielokrotnie mówiłem i pisałem, że nie można do takiego bytu przykładać jednakowej biznesowej miary jak do warsztatu samochodowego na obrzeżach miasta. Niby i jedno i drugie jest biznesem, ale ból związany ze zniknięciem czegoś tak mocno wpisanego w krakowski krajobraz, jak klub Wisła, byłby dużo większy.

 

Wisła stanęła na nogi, albo raczej przestała leżeć i trzeba było zacząć przywracać jej równowagę. Niby wszystko musiało zagrać. Kto może znać się lepiej na piłce niż ktoś, kto nie tak dawno jeszcze był jej europejską gwiazdą i wie jak działają znaczące kluby w Bundeslidze czy Serie A? Kuba Błaszczykowski otoczył się swoim najbliższymi, zatrudnił brata, przyjaciół, wujka i niedawnego selekcjonera reprezentacji Polski Jerzego Brzęczka zrobił trenerem. Sam miał decydujący głos chyba we wszystkim, choć wspólnicy Jarosław Królewski i Tomasz Jażdżyński też wydawali się sensowni. Jeden bryluje w mediach społecznościowych, drugi sprawia wrażenie poważnego biznesmena.

 

Przez parę lat zatrudniono cały zastęp obcokrajowców (w Wiśle ostatnio średnio grało w meczu dwóch, trzech Polaków), jak nie szło, wymieniono trenerów.

 

Tak naprawdę zamiast krok po kroku uzdrawiać Wisłę, panowie ten klub rozkładali jednak na łopatki. Tworzyli zespół bez lidera, bez charakteru bez charyzmy. Znamienne były te łzy Kazimierza Kmiecika po przegranym meczu z Radomiakiem. Jest on w drużynie bądź przy niej od dziesięcioleci i tworzy jej legendę. Kto inny w tamtym czasie zapłakał, dla kogo jeszcze ten spadek był ciosem w serce? Dla zagranicznych najemników, którzy potraktowali swój pobyt w pięknym mieście jako kontrakt z dobrym bankomatem?

 

Przecież było widać, że jest to przegięcie, że proporcje między swoimi, a przyjezdnymi zostały znacząco zachwiane. Można było się spodziewać, że to za chwilę runie.

 

Znacznie łatwiej byłoby przełknąć ten spadek, gdyby wynikał on z biedy, konieczności gry młodymi, niedoświadczonymi polskimi zawodnikami. I większa byłaby też w związku z tym nadzieja, że uda się szybko wrócić na zdrowych zasadach.

 

Niestety, okazało się, że bycie dobrym piłkarzem nie musi przekładać się na bycie dobrym menedżerem. Trzeba to powiedzieć wprost: Kuba Błaszczykowski nie miał dobrego pomysłu. Jego ruchy były chaotyczne, kumulacja błędów na wszystkich płaszczyznach była ogromna. Także w kwestiach wizerunkowych. Te kłótnie z sędziami, pretensje, obrażanie się, znikanie, tworzenie oblężonej twierdzy. Najdelikatniej mówiąc: nie wyglądało to dobrze i czuć było tę katastrofę już od wielu miesięcy.

 

I teraz jest pytanie: co dalej? Bo I liga to nie jest łatwizna. A w Wiśle jest spalona ziemia. Nieliczni, którzy się naprawdę nadawali odejdą. Tu też trzeba mieć dobry plan, a szybki powrót nie jest formalnością nawet dla teoretycznie zamożnych klubów. Przecież ŁKS na próbie powrotu do ESA właściwie zbankrutował, ale celu raczej nie osiągnie. Nie może wrócić Korona Kielce, miota się Arka Gdynia, nie daje rady Podbeskidzie…

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie