Iwanow: Plomba, nie amalgamat. Dziura w Poznaniu solidnie załatana

Piłka nożna
Iwanow: Plomba, nie amalgamat. Dziura w Poznaniu solidnie załatana
Fot. PAP
Iwanow: Van den Brom już po pierwszej konferencji złapał u mnie „plusa”. Nie mówił, że potrzebuje transferów, że zamierza ściągnąć kilku swoich „żołnierzy”. Wiadomo, że jest pod presją czasu do pierwszego meczu ale – póki co chce pracować z tym zespołem, który ma. I brawo!

Holenderskich trenerów, których spotkałem na swej drodze, dzielę na dwie kategorie: tych zadzierających nosa, trudno przystępnych i błyskawicznie dających ci odczuć, że traktują cię na dystans. I drugich - pełnych pogody ducha, chęci dyskusji o futbolu, uśmiechniętych. Dziennikarz jest partnerem. A nie wrogiem. Domyślam się, że podobnie jest w relacjach szkoleniowiec – piłkarz. Aby nie wytworzyła się zależność „Pan trener – zawodnik”. Bo jak wiadomo, na określenie piłkarz trzeba sobie zasłużyć…

Do pierwszej grupy zaliczam Louisa Van Gaala, Leo Beenhakkera i Ronalda Koemana, z którymi rozmowa nie jest sympatyczną pogawędką pod warunkiem, że w ogóle dopuszczą się do takiego zaszczytu. Do drugiej Erika Ten Haga, Rona Jansa, Johana Neeskensa czy Roberta Maaskanta, który po ulicach Krakowa poruszał się nie limuzyną, a na rowerze i uwielbiał flirtować z polskimi dziennikarkami.

 

Były trener Wisły miał za sobą pieniądze marzącego o Lidze Mistrzów Bogusława Cupiała i dyrektora sportowego Stana Valckxa, który zaopatrzył go w liczną grupę zawodników (a nie „piłkarzy”), którzy mieli zapewnić upragniony awans. Drogocenny projekt „wysypał” się jednak na ostatniej prostej minimalnie ulegając APOEL-owi Nikozja. Drużynie w jakimś sensie podobnej do tej, z jaką niebawem zmierzy się Lech Poznań. Od teraz oficjalnie w rękach Johna Van Den Broma. Trenera o dużo ciekawszej karcie niż Maaskant.

 

Dwukrotny reprezentant „Oranje”, gdyby był „piłkarzem”, a nie „jedynie zawodnikiem” zaliczyłby w kadrze być może dużo większą liczbę spotkań choć tak po prawdzie grał w czasach, gdy trzon zespołu tworzyli tacy piłkarze jak Jan Wouters, Rob Witschge, bracia de Boer, Aaron Winter czy Marc Overmars. Jego międzynarodowe doświadczenie trenerskie jest jednak na tyle bogate, że władze „Kolejorza” w teorii dokonały słusznego wyboru.

 

Który z polskich szkoleniowców ma praktykę pracy w Champions League czy grupie Ligi Europy? Jan Urban, ale do niedawna nikt o zdrowych zmysłach nie sądził, że rozstaną się nim w Zabrzu, poza tym w Lechu już przecież był – także w fazie grupowej LE – więc Piotr Rutkowski z Tomaszem Rząsą dobrze go znali i pewnie nikt pod uwagę go nie brał. Czesław Michniewicz, też z poznańską przeszłością, ale w tej chwili imający się innego zajęcia. Dariusz Żuraw – wiadomo, że nie po to się z nim niedawno żegnano, by teraz do niego wracać. Jacek Magiera – nie poprawił ostatnio swojej pozycji na rynku. I to by było na tyle. Cóż, taki mamy niestety klimat.

 

Jeżeli Lech faktycznie rozważał Henninga Berga, to był to ciekawy temat. Jeden z wieloletnich piłkarz Legii Warszawa, na pytanie, który szkoleniowiec jego zdaniem był najlepszym z jakim pracował, bez wahania wskazał właśnie Norwega. Początkiem końca pierwszej kadencji Aleksandara Vukovića przy Łazienkowskiej była właśnie spotkanie z Bergiem w drugiej rundzie eliminacji do Champions League w 2020 roku.

 

Omonia Nikozja wygrała w stolicy 2:0, a zdaniem władz klubu „Vuko” zabrakło tego, co miał były piłkarz Manchesteru United: doświadczenia gry w tak istotnych spotkaniach. Właściwej reakcji w kluczowych momentach. Zarówno wyżej wspomniany APOEL jak i inny „gigant” cypryjskiej piłki zabierał nam nadzieje na pucharowe doznania. Może to wstydliwe dla naszych piłkarskich ambicji ale niestety, takie są fakty. Liga cypryjska jest na 21 miejscu rankingu krajowego, Polska na 28. Azerska niby „tylko” 26, ale jeżeli spojrzymy już na Karabach w hierarchii klubowej… Jest 64-ty. Lech na 208 miejscu. To przepaść. Potrzeba nam lat dobrych występów by ten dystans zniwelować. To tylko liczby ale jeżeli ktoś widzi w tej rywalizacji faworyta po stronie Lecha musi swe sądy zrewidować.

 

„Kolejorz” nie wzmocnił – na razie - na tyle składu, by można było pokusić się o stwierdzenie, że ma zespół lepszy niż ten, który niedawno sięgnął po tytuł. Nie ma też już Jakuba Kamińskiego, walkę z czasem o powrót do gry toczy inny z reprezentantów kraju Bartosz Salamon. Piłkarz, który zrobiłby różnicę w walce o Europę kosztuje i wcale nie daje gwarancji, że się uda.

 

Cupiał coś wie na ten temat. Ze względu na sytuację rodzinną Macieja Skorży Karol Klimczak z Rutkowskim i Rząsą musieli najpierw załatać inną dziurę. Wydaje się, że dokonali słusznego wyboru. Nowy trener to solidna plomba, a nie amalgamat, który nie dość, że mało estetycznie wygląda, to może jeszcze szybko wypaść, gdy szczęka zostanie mocniej ściśnięta. Zęby na razie nikogo nie bolą, ale wiemy, że ciśnienie w Poznaniu wzrośnie zdecydowanie już 5 lipca.

 

A Van den Brom już po pierwszej konferencji złapał u mnie „plusa”. Nie mówił, że potrzebuje transferów, że zamierza ściągnąć kilku swoich „żołnierzy”. Wiadomo, że jest pod presją czasu do pierwszego meczu ale – póki co chce pracować z tym zespołem, który ma. I brawo. Bo czy Wisła Maaskanta zrobiła dobrą inwestycję walcząc o LM, ściągając Kewa Jaliensa, Michaela Lameya albo Gervasio Nuneza? To był początek jej końca. W Poznaniu zdają sobie sprawę z tego, że nie tędy droga.

Bożydar Iwanow/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie