Marian Kmita: Pycha kroczy przed upadkiem

Piłka nożna
Marian Kmita: Pycha kroczy przed upadkiem
fot. PAP
Czeslaw Michniewicz

Dzisiaj mecz z Francją. Paradoksalnie, dla większości Polaków nie jest to jednak mecz o ćwierćfinał mundialu w Katarze (w to niewielu wierzy), a bardziej o honor polskiej piłki. Niestety, właśnie tak jest. Zamiast cieszyć się z pierwszego od 36 lat awansu do fazy play off światowego turnieju, to nam marzy się tylko mecz w dobrym stylu.

Nawet przegrany, ale po walce i próbie strzelania bramki utytułowanemu rywalowi. Nawet taki jak w owym 1986 roku z Brazylią, kiedy przegraliśmy 0:4. Właśnie – już bardziej taki, niż powtórka z ostatniego meczu z Argentyną. No i masz polski kibicu, od 2002 roku tęskniliśmy, aby ostatni mecz Polaków na kolejnym mundialu nie był meczem o honor, a tu jednak znowu tak jest, choć w zupełnie innym kontekście.

 

Jak do tego doszło, że zamiast zacierać ręce na dzisiejszą piłkarską ucztę i otwarte starcie z aktualnym mistrzem świata, my martwimy się, aby dzisiaj i przez następne dni nie być pośmiewiskiem całego piłkarskiego globu?

 

Odpowiedź jest prosta. Wszystko przez naszego selekcjonera, popularnie zwanego teraz w całej Polsce – Czesiem. Otóż nasz trener wynalazł na tym mundialu nową grę, w której w odróżnieniu do klasycznego futbolu nie chodzi o zdobywanie bramek, ale przede wszystkim ich nie tracenie. A jak już coś wpadnie, tak jak w meczu z saudyjskimi Arabami, no to trudno. Ale jak nie wpadnie, to też nie ma co biadolić. W bramce mamy Wojciecha Szczęsnego, to i tak karne się wybroni. Patrzy więc na to cały świat i dziwi się - o co chodzi! Wszak mamy w składzie nie tylko Roberta Lewandowskiego, ale i Piotra Zielińskiego, i Arka Milika którzy bramki zdobywają dość regularnie, i to w Lidze Mistrzów, w swoich dość mocnych hiszpańskich i włoskich ligach tudzież. Więc o co chodzi - głowi się dalej cały świat i niczego nie rozumie?

 

ZOBACZ TAKŻE: Piotr Zelt: Mam nadzieję, że piłkarze dadzą nam powody do radości, a nie zażenowania!

 

A odpowiedź jest bardzo prosta. Każdy trener buduje styl swojej drużyny, przede wszystkim w oparciu o swoje boiskowe doświadczenia. Jeśli był ofensywnym pomocnikiem, jak Kazimierz Górski, to jego drużyna grała radosny, efektowny i ofensywny futbol. Jeśli selekcjoner był w przeszłości solidnym obrońcą jak Jacek Gmoch czy Antoni Piechniczek to już raczej podstawą gry jego drużyny była uważna gra w obronie i zabójcza kontra. A nasz trener Czesław co? A nasz Czesław, jakieś trzydzieści lat temu był trzecim, czy czwartym (różnie o tym mówią) bramkarzem Bałtyku Gdynia, więc koncepcja gry jego reprezentacji pewnie musi opierać się na solidnej grze golkipera. I tak jest!

 

Czy to jest system skuteczny? Wynik sam dostarcza odpowiedzi, że tak! Trzeba zatem z bólem zaakceptować, że gra jest brzydka, albo jak w meczu z Argentyną w ogóle jej nie ma, ale prowadzi do celu. Chcieliśmy wyjść z grupy? Chcieliśmy. Wyszliśmy? Wyszliśmy. No to o co chodzi? A że taki styl nie ma żadnej przyszłości? A…to już zupełnie inna sprawa.

 

Tak samo inna, jak to, że Czesław Michniewicz w gorących momentach tradycyjnie już ciśnienia nie trzyma i skacze do gardła dziennikarzom na konferencjach prasowych. Jest to kompletnie niezrozumiale, bo niespodziewanemu zwycięzcy w świeżym konkursie na „Najlepszego, mundialowego trenera polskiej reprezentacji ostatnich 36 lat” takie zachowanie zwyczajnie nie przystoi. Nic też dziwnego, że zaraz ruszyła dziennikarska brać frontem na naszego Czesława za brak jakiegokolwiek stylu w meczu z Argentyną, totalny chaos w wyborach wyjściowych jedenastek, i niezrozumiałych, dla nikogo, wprowadzanych w trakcie meczów zmianach. A nasz trener zamiast położyć uszy po sobie, i choćby spróbować coś, na swoją miarę, kulturalnie wytłumaczyć, to zaatakował dziennikarzy w amoku, odsyłając do kąta jak uczniów młodszych klas szkoły podstawowej. Potem, kontynuując ów szał pomylił się grubo, bo huknął ślepakiem w dziennikarza z Sao Paulo, jakby reprezentował Argentynę, i szydził, że drużyna Messiego przegrała z Saudyjczykami, więc o stylu gry polskiej kadry to rozmowy niech nawet nie zaczyna.

 

Z jednej strony było to dość zabawne, ale równocześnie mocno żenujące, że nasz selekcjoner, jak „medialny jaskiniowiec”, ukontentowany awansem ledwie do 1/8 finału uznał, że może teraz rozdawać konferencyjne razy komukolwiek i kąsać każdego, kto się mu pod jego, jednak bardzo mało złote usta - nawinie. Nie mądre to było bardzo, a nawet prymitywnie głupie, bo odrobina spokoju i rozwagi pozwoliłaby bez wielkiego trudu awansować naszemu Czesławowi do panteonu największych polskich trenerów wszechczasów. A tak - kicha. Okazuje się, że nie wystarczy wypalić cygara po meczu z Argentyną, aby stanąć w jednym szeregu z Kazimierzem Górskim, Antonim Piechniczkiem, Jackiem Gmochem a nawet tymi, którzy do 1/8 nie dotarli – Jerzym Engelem, Pawłem Janasem czy Adamem Nawałką. Każdy z nich był mocną, charyzmatyczną osobowością, z elementarną kindersztubą, odporną na podpowiedzi ludzi złych i lansowane przez nich fatalne wzorce zachowań.

 

Jeśli Czesław Michniewicz chce kiedyś znaleźć się na jednej liście z naszymi najlepszymi w historii trenerami, a nie być egzotyczną efemerydą to musi się szybko zmienić. Nawet jak jego drużyna dzisiaj wygra z Francją, czego jemu, sobie i całej piłkarskiej Polsce szczerze życzę. Pokora w życiu zawsze się przydaje.

Marian Kmita/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie