Marek Magiera: Srebro, które pchnęło lawinę sukcesów

Siatkówka
Marek Magiera: Srebro, które pchnęło lawinę sukcesów
fot. PAP
Marek Magiera: Srebro, które pchnęło lawinę sukcesów

W sobotę minęło dokładnie 16 lat od wywalczenia srebrnego medalu mistrzostw świata przez naszych siatkarzy w Japonii. Medalu, który absolutnie zmienił postrzeganie siatkówki w naszym kraju. Z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć, że gdyby nie Japonia 2006, to nasza siatkówka nie byłaby dzisiaj w tym miejscu, w którym jest. A dla nas ludzi związanych z Telewizją Polsat, która świętuje w tym roku 30. urodziny, było to jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Polsatu Sport.

Z tej okazji warto przypomnieć nazwiska głównych bohaterów tamtego wydarzenia, bo warto podkreślić, że wszyscy pozostali przy siatkówce. Zostali trenerami, działaczami, pozakładali własne akademie, dwóch jeszcze czynnie gra, a jeden szefuje polskiej federacji: Paweł Zagumny, Łukasz Żygadło, Mariusz Wlazły, Grzegorz Szymański, Sebastian Świderski, Piotr Gruszka, Michał Winiarski, Michał Bąkiewicz, Łukasz Kadziewicz, Daniel Pliński, Wojciech Grzyb i Piotr Gacek.

 

ZOBACZ TAKŻE: Paweł Woicki zakończył karierę. Zostanie trenerem klubu z PlusLigi

 

Przełomowym momentem japońskiego mundialu było zwycięstwo z Rosjanami 3:2, bo to właśnie tym meczem Polacy otworzyli sobie drogę do strefy medalowej. A ostatecznie wywalczony srebrny medal okazał się przełomowym momentem w obecnej historii naszej siatkówki, historii pełnej pięknych wzruszeń i fantastycznych sukcesów. Historii, którą rozpoczęła znakomita drużyna kierowana przez głównego architekta tamtego sukcesu trenera Raula Lozano.

 

Przypomnijmy zatem kilka faktów. Lozano podpisał kontrakt w styczniu 2005 roku, ale rozmowy na temat objęcia posady selekcjonera rozpoczęły się kilka miesięcy wcześniej, bo na przełomie października i listopada, kilka tygodni po wyborze na prezesa PZPS Mirosława Przedpełskiego. Wcześniej z funkcji trenera zrezygnował Stanisław Gościniak, który wspólnie z Igorem Prielożnym po raz ostatni poprowadził narodową drużynę w przegranym ćwierćfinale igrzysk olimpijskich w Atenach. Związek myślał o przeprowadzeniu konkursu i mniej więcej na takich zasadach odbyła się procedura wyboru nowego trenera reprezentacji.

 

Co takiego w sobie miał Lozano, a czego nie mieli inni kandydaci? Nie da się na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, bo stwierdzenie, że miał szczęście - choć prawdziwe - zupełnie niezasłużenie zminimalizowałoby jego zasługi w rozwój polskiej siatkówki i danie jej pozytywnego kopa, który doprowadził nas do wymarzonego medalu imprezy mistrzowskiej, w tym przypadku wspomnianych mistrzostw świata 2006.

 

Lozano nie tylko miał szczęście, że trafił na wyjątkowo utalentowaną grupę siatkarzy, ale przede wszystkim potrafił wykorzystać jej potencjał. Potrafił wydobyć z nich w procesie treningowym wszystko, co mieli najlepszego do zaprezentowania. Potrafił też bezprzykładnie i bez żadnych skrupułów ukarać wszystkich tych, którzy okazali się niesubordynowani względem niego oraz przede wszystkim drużyny. Ale potrafił też wybaczyć i dać drugą szansę.


Mistrzostwa świata w Japonii, całe moje pokolenie wychowane na złotych juniorach trenera Ireneusza Mazura i naszych początkach w Lidze Światowej, wspomina z ogromnym sentymentem i nie ma tutaj znaczenia fakt, że później dwa razy zostaliśmy mistrzami świata, w tym roku ponownie wicemistrzem, zdobyliśmy mistrzostwo Europy i wygraliśmy Ligę Światową, po drodze zdobywając „worek medali” we wszystkich możliwych kategoriach wiekowych.

 

Tak jak dla pokolenia mojego ojca zawsze najlepszą i niezapomnianą drużyną w historii będzie drużyna naszych wielkich mistrzów z lat 70-tych prowadzona przez Huberta Jerzego Wagnera, tak dla mnie będzie to drużyna mistrzów, choć zajęli drugie miejsce na turnieju, prowadzona przez Lozano.


Kiedyś zastanawiałem się wspólnie z kilkoma siatkarzami srebrnej drużyny z Japonii, co by było, gdyby federacja i prezes Mirosław Przedpełski nie postawili wtedy na Raula Lozano. Wydawało się, że pierwszą opcją wyboru będzie Serb Zoran Gajić, który ostatecznie przejął stery reprezentacji Rosji, którą Polacy w wielkim stylu pokonali w Japonii w drodze do wielkiego finału. Wtedy też po raz kolejny w sportowym światku okazało się, że najdroższy wcale nie oznacza najlepszy.

 

Nie wiem, czy wszyscy kibice to pamiętają, ale oprócz Gajića i Lozano był wtedy jeszcze jeden pretendent do objęcia posady selekcjonera siatkarskiej reprezentacji. Tym trenerem był Łotysz Boris Kolczins od wielu lat pracujący wówczas w Rosji, który swoją pracę w Polsce wycenił na 120 tysięcy euro rocznie. Gajić był o 30 tysięcy euro droższy. Lozano miał najmniej wygórowane warunki z całej trójki, podobno swoją pracę wycenił wtedy na 100 tysięcy euro rocznie. Czy tak było w rzeczywistości, tego pewnie się nie dowiemy, no chyba, że prezes Przedpełski zdecyduje się na wydanie jakiejś wspominkowej książki. W każdym razie, co by wtedy nie decydowało o wyborze selekcjonera, ten ostatecznie okazał się strzałem w dziesiątkę.


Polacy wracali do kraju w roli bohaterów narodowych. Na warszawskim lotnisku witały ich nieprzebrane tłumy kibiców, którzy zjechali na Okęcie z całego kraju. Pierwsi fani w hali przylotów zaczęli się pojawiać w okolicach południa. Samolot z Tokio via Monachium wylądował około 19.00. I zaczęła się feta na całego!

 

To, co się wtedy działo w Warszawie jest trudne do opisania…

Marek Magiera/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie