Chwała zwyciężonym! "Finał Marzeń" na PGE Narodowym

Wszystko ułożyło się zgodnie z planem. Majówka na Saskiej Kępie w Warszawie znów odbędzie się z udziałem dwóch najlepszych w sezonie w PKO BP Ekstraklasie klubów. Znów, bo przed rokiem w finale 2 maja na PGE Narodowym zmierzyły się dwa walczące zaciekle także o ligowy tytuł zespoły. Lech Poznań i Raków Częstochowa. Wygrana "Medalików" miała im dać paliwo na zdobycie wymarzonego mistrzostwa. Życie napisało jednak inny scenariusz.

Teraz sytuacja jest nieco inna, bo Legię mimo wygranej przed tygodniem w ligowym szlagierze dzieli od zespołu spod Jasnej Góry wciąż dużo. Jest to aż – a może tylko – sześć punktów. Jednak finałowa batalia tuż przed finiszem Ekstraklasy – po raz kolejny może być języczkiem u wagi w drodze po złoty medal mistrzostw Polski. Sytuacja jest o tyle nietypowa, że w wielu krajach decydujące starcie o Puchar odbywa się po zakończeniu ligi, kiedy "w tym temacie" wszystko jest już jasne. U nas od pewnego czasu gramy 2 maja – więc do rozegrania zostaną jeszcze cztery kolejki. Sporo.

 

ZOBACZ TAKŻE: Nowe miejsce Polski w rankingu FIFA! Bez dobrych wiadomości dla Biało-Czerwonych


Wyznawcy spiskowej teorii dziejów przyglądając się losowaniu kolejnych rund PP, twierdzili, że wszystko ma się ułożyć tak, aby – przy wcześniejszym pożegnaniu się z rozgrywkami Lecha Poznań i Pogoni Szczecin - Raków z Legią wpadły na siebie dopiero na ostatniej prostej. Nikt nie był specjalnie zdziwiony, gdy drugoligowy KKS Kalisz nie trafił na "kulkę" z karteczką Górnik Łęczna w półfinale.

 

Postronny kibic z pewnością zatarł ręce. Ten dzień to przecież od lat święto. Nie zawsze poparte futbolową jakością, mającymi miejsce ekscesami na trybunach albo bojkotem meczu przez kibiców, którzy przed rokiem nie mogli wnieść flag większych, niż zostało to dozwolone. Fani Rakowa nie zyskali sympatii polskich ultras po wydarzeniach ubiegłego roku, gdy oczekiwano od nich solidarności po tym jak przedstawiciele "Kotła z Bułgarskiej" postanowili w formie flagowego protestu nie wspierać swojej drużyny. Atmosfera finału straciła na ważnym elemencie, został on w pewnym sensie wykastrowany. Dziś patrząc na to, ilu sympatyków z Częstochowy pojawiło się przy Łazienkowskiej podczas poprzedniego weekendu, można być pewnym, że sektor w czerwono-niebieskich strojach będzie wypełniony po brzegi. Legia – wiadomo – będzie w przewadze. Nie tylko dlatego, że mecz odbędzie się w ich mieście. A zatem – jakby u siebie.


Cieszmy się, że przed nami taki finał, finał marzeń, choć jasne, że spotkanie Legia – Lech czy Legia – Widzew budziłby jeszcze większe napięcie. Kibicowskie. Ale spójrzmy na to, co dzieje się w innych krajach. W Copa Del Rey jest Real Madryt, ale zmierzy się on "tylko" z Osasuną. W Niemczech nie ma już Bayernu Monachium, we Francji PSG, Marsylii i Lyonu. Tu FC Nantes czeka na kogoś z pary Annecy – Tuluza (mecz dziś wieczorem), w Portugalii – jesteśmy już bez Benfiki i Sportingu.

 

Niski ukłon i wielki szacunek za to, jak na tle Rakowa i Legii w półfinałach zaprezentowały się Górnik Łęczna i KKS Kalisz. Że zawiesiły wysoko poprzeczkę i napsuły faworytom mnóstwo krwi. Że chciały spełnić swój sen, powalczyć o marzenia, piłkarze zrobili więc wszystko, na co było ich stać podczas tych wieczorów. Liczę na to, że wzorem poprzednich władz związku - vide casus Błękitnych Stargard, dostaną zaproszenia na to, by przeżyć ten mecz na Narodowym. Co prawda jedynie w roli kibiców. Ale ich postawa w tym sezonie w "rozgrywkach Tysiąca Drużyn" zasługuje na docenienie i wyróżnienie. Przecież w obu klubach mają – w teorii – dużo ważniejsze sprawy na głowie. KKS-ie Kalisz! Górniku Łęczna! Dziękujemy Wam bardzo!

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie