Trener reprezentacji walił głową w betonowy słup. "Mocniej, mocniej", krzyczeli zawodnicy

Piłka nożna
Trener reprezentacji walił głową w betonowy słup. "Mocniej, mocniej", krzyczeli zawodnicy
fot. Cyfrasport
Trener reprezentacji walił głową w betonowy słup. "Mocniej, mocniej", krzyczeli zawodnicy

Widzieliście, jak trener Michał Probierz krzyczy do reprezentantów Polski w przerwie meczu z Mołdawią? "Jak huknął, to aż mnie ciary przeszły" - pisze w komentarzu pod filmem jeden z kibiców. Ludzie są raczej zachwyceni. "Widać pasję, charakter i wiarę. Trener się z nimi nie pie..." - oceniają sympatycy naszej kadry, którzy czegoś takiego jeszcze nie widzieli.

Dla nich to był szok. Zwłaszcza że przez kilka miesięcy musieli patrzeć na Fernando Santosa, który przedstawiał sobą obraz człowieka cierpiącego. Różnica między Santosem i Probierzem jest uderzająca.

 

ZOBACZ TAKŻE: Polska za burtą Euro 2024? "Michał Probierz ma szczęście, że zajęły nas wybory”

 

- Czego my się boimy - ryknął selekcjoner Michał Probierz do piłkarzy w przerwie ostatniego meczu z Mołdawią. - Nie wierzycie w ogóle w siebie i swoje umiejętności. Jak nie wierzycie w siebie, to mówię: trener w was wierzy - trener dalej zdzierał gardło, próbując obudzić piłkarzy i odwrócić losy meczu. Motywacyjna mowa dała tyle, że uratowaliśmy remis.


Trener bił głową, a piłkarze się śmiali

 

Probierz nie zrobił na piłkarzach takiego wrażenia, jak Jacek Gmoch na mundialu 1978 w Argentynie, który wówczas połączył motywacyjną mowę ze specjalnym pokazem. - Jacuś tłukł wtedy głową w betonowy słup w szatni. Ci, co stali w drugim rzędzie śmiali się i krzyczeli: mocniej. Mieliśmy ubaw, ale to bicie głową na krótką metę zadziałało, bo wygraliśmy 1:0 z Peru - wspomina Grzegorz Lato, król strzelców mundialu 1974 w Niemczech.


A tak w ogóle to nie ma jednej prostej recepty na pobudzenie drużyny, danie jej kopa, obudzenie w niej potwora. Zresztą zdaniem jednego z byłych selekcjonerów hasła w stylu "trener w was wierzy" są dobre w drużynie trampkarzy czy juniorów, ale nie na tym poziomie – Tu by trzeba powiedzieć, że mecz o wszystko, że gramy do ostatniej kropli, dla siebie, dla drużyny, dla Polski - mówi.


Górski stawiał na prosty przekaz


Taki Probierz wyrzucający z siebie kolejne słowa z prędkością karabinu maszynowego w ogóle nie miałby szans z drużyną Orłów Górskiego. - Pan Kaziu był spokojny. Nawet po porażkach. A w przerwie to było tak: nic się nie stało, gramy dalej, mamy jeszcze 45 minut, mecz jest do wygrania. Nigdy nie było żadnych spięć, podnoszenia głosu, ryków, a mimo to wygrywaliśmy - zauważa Marian Ostafiński, mistrz olimpijski z Monachium.


Górski stawiał na prosty przekaz (kto z nas nie pamięta jego powiedzeń: "mecz można przegrać, wygrać albo zremisować" albo "piłka jest okrągła, a bramki są dwie"). Wszystkie role były u niego dokładnie rozpisane. On samym rozpisaniem składu i tego kto za kogo odpowiada, pokazywał drużynie, że w nią wierzy. A jak widział, że potrzeba wstrząsu, to potrafił wyrzucić ze składu Adama Musiała. – Za dobrze nam szło - powiedział później o tamtej decyzji, która była jedną z najbardziej szalonych w jego wykonaniu.


Gmoch sam komplikował sobie życie


Gmoch z szalonymi akcjami i biciem głową o ścianę był dla zawodników dużą odmianą, ale wiedzieli, że trener bywa ekscentrykiem, więc śmiali się i robili swoje. - Nie byliśmy w stanie jednak nic poradzić, kiedy Jacek po wygraniu grupy wymyślił sobie, że rywale z Ameryki Południowej będą grać dołem, więc wywalił Jurka Gorgonia na trybuny, a Henia Kasperczaka z pomocy na obronę. Dwie formacje nam rozmontował. Nie musiałby bić głową, jakby pamiętał starą zasadę, że zwycięskiego składu się nie zmienia - zauważa Lato.


Antoni Piechniczek, który podobnie jak Górski, zajął z drużyną na mundialu (Hiszpania 1982) trzecie miejsce, stawiał na spokój. – Był bardzo rzeczowy. Nie szalał w szatni, za to pomagał nam decyzjami. Wtedy dobrze przebudował zespół po kontuzjach Iwana i Jałochy. Zbyszka Bońka przesunął do ataku, a w jego miejsce dał Kupcewicza, do obrony wstawił Dziubę i poszło. Dobra analiza i personalne ruchy zadziałały lepiej niż jakakolwiek mowa – ocenia Lato.


Strejlau brał zawodników na bok


Do piłkarzy nie krzyczał Andrzej Strejlau. – On jak chciał kogoś dodatkowo zmotywować, to brał na bok i rozmawiał. To działało – wspomina Piotr Czachowski i przypomina taką historię. - Piotrka Soczyńskiego tak kiedyś trener zmotywował, że ten nie dał pograć Tony’emu Cascarino, gwiazdorowi reprezentacji Irlandii. Ktoś powie, że ten spokój Strejlaua nie pomógł, bo przegraliśmy trzy kolejne eliminacje. Graliśmy jednak wtedy z lepszymi od siebie. Trener robił, co mógł. My naprawdę staraliśmy się dorównać Holendrom, Anglikom czy mocnym wówczas Norwegom, wydobywaliśmy z siebie wszystko, co najlepsze, ale to nie wystarczało.


Wójcik "jechał z frajerami", a zawodnicy byli wyluzowani

 

Inna sprawa, że w tym samym czasie trenujący reprezentację olimpijską Janusz Wójcik, który słynął z niekonwencjonalnych metod, odnosił sukcesy. – Nie możecie dostać od gości, którzy na co dzień kopią się z kangurami – mówił w trakcie igrzysk przerwie meczu z Australią (6:1). – Co to, kurxx ma być? Miała być jazda z frajerami. Ale to oni mieli być frajerami! – krzyczał, gdy naszym nie szło i tak doszliśmy do finału z Hiszpanią, który przegraliśmy 2:3, choć Wójcik stawał na głowie: - Kiełbasy do góry i golimy frajerów – oświadczył, ale na Hiszpanię to było za mało.


Zawodnicy chwalili sobie jednak przekazy Wójcika. Wojciech Kowalczyk powiedział kiedyś, że czuł się po nich wyluzowany.

 

Engel puszczał filmy, a Leo cytował Szekspira

 

Z kadencji selekcjonera Jerzego Engela piłkarze zapamiętali filmy wojenne, które im puszczał, żeby pobudzić ich do walki. Pan Jerzy potrafił tymi pokazami zainspirować. W efekcie dostaliśmy pierwszy po 16 latach awans na mundial. Tam już tak kolorowo nie było.


Leo Beenhakker, pierwszy zagraniczny trener reprezentacji, mieszał style. Przede wszystkim był merytoryczny, ale jak podniósł głos, to leciał jeden "fuck" za drugim. Zasadniczo stosował jednak socjotechniki związane z motywacją. - W swoich wystąpieniach posługiwał się idiomami, jakich nie powstydziliby się Byron i Szekspir. Po nocach siedzieliśmy z Darkiem Dziekanowskim, żeby to dobrze wytłumaczył chłopakom, którzy nie znali biegle obcego języka – wspomina Bogusław Kaczmarek, asystent Beenhakkera.


Ten sam Kaczmarek opowiada nam, jak Beenhakker napompował przed meczem z Portugalią Grzegorza Bronowickiego, który grał jak nakręcony. Zatrzymał Ronaldo i Naniego, bo Beenhakker wmówił mu, że jest lepszy, niż mu się wydaje.


Potęga słowa. Górski zadał to proste pytanie


Każdy trener ma swoją ekspresję, ale jakby tak prześledzić ostatnie 50 lat w polskiej piłce, to wychodzi na to, że słowo to jest ta najpotężniejsza broń. – Nie na to się umawialiśmy – powiedział Górski piłkarzom w przerwie swojego debiutanckiego meczu ze Szwajcarią i wystarczyło. Zespół 1:2 do przerwy zamienił na 4:2 po 90. minutach.


Poza wszystkim bardzo dużo zależy od klasy drużyny. Można zawodnikom puszczać filmy, przemawiać najwspanialej na świecie, ale jak się dobierze złych wykonawców, to nawet wyważanie drzwi nie pomoże. W lidze Probierzowi ponoć się to zdarzało. W kadrze na razie mówi podniesionym głosem. Wygląda jednak na to, że na razie selekcjoner musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie, które zadał piłkarzom w przerwie meczu z Mołdawią. – Czego my się boimy – huknął. No właśnie. Czego?

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie