Specjalista od awansów ma uratować Podbeskidzie. "Chcę ten zespół zmienić"

Piłka nożna
Specjalista od awansów ma uratować Podbeskidzie. "Chcę ten zespół zmienić"
fot. Cyfrasport
Specjalista od awansów ma uratować Podbeskidzie. "Chcę ten zespół zmienić"

Jarosław Skrobacz, trener, który ma na koncie po dwa awanse z Ruchem Chorzów i GKS-em Jastrzębie teraz ma ratować Podbeskidzie przed spadkiem z Fortuna 1 Ligi. Zaczął od remisu, a kibice piszą, że nowa miotła nie działa. – To nie jest takie proste – odpowiada szkoleniowiec, przekonując, że on wierzy w powodzenie swojej misji i przypomina, że już realizował podobne cele.

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Kibice po remisie w Sosnowcu piszą, że nowa miotła w Podbeskidziu nie zadziała. Też ma pan takie odczucia?

 

Jarosław Skrobacz, nowy trener Podbeskidzia: To nie takie proste. Nowa miotła nie zawsze i nie od razu działa. Jakby tak było, to mówiąc pół żartem, pół serio, trenerzy zmienialiby się jeszcze częściej, bo mielibyśmy prostą receptę.

 

ZOBACZ TAKŻE: Zwycięstwo Wisły Kraków! Szybkie ciosy po przerwie

 

A pan jest z pierwszego meczu zadowolony?

 

W głowach mieliśmy, żeby zakończyć ten mecz wygraną. Ruszyliśmy od początku, stworzyliśmy kilka sytuacji. Była duża intensywność, ale nie potrafiliśmy tego utrzymać do końca. Może, dlatego że w tygodniu graliśmy z Motorem i mieliśmy mniej czasu na regenerację niż przeciwnik. W drugiej połowie już nie potrafiliśmy docisnąć na tyle, żeby zakończyć to spotkanie zwycięstwem. Stąd tylko remis, a w naszym przypadku te remisy nic nie dają. Jakby to był pierwszy mecz, to byśmy się cieszyli, ale nam trzeba więcej, żeby gonić innych i wskoczyć na bezpieczne miejsce.

 

Nie jest pan optymistą?

 

To nie tak. Trzeba wierzyć, trzeba zakładać sobie cele i robić wszystko, żeby je realizować. Utrzymać się jest łatwiej niż awansować, ale sytuacja Podbeskidzia jest skomplikowana o tyle, że już długo jest w strefie spadkowej, że morale i mental zawodników są przez to na niższym poziomie. Ta wiara w siebie, w swój potencjał nie jest tak wysoka. I to pomimo tego, że ci zawodnicy wcześniej radzili sobie w pierwszej lidze, a część z nich nawet wyżej.

 

Pan, przejmując zespół, powiedział, że każdy chce grać, jak kiedyś Barcelona z Guardiolą na trenerskiej ławce, ale nie każdy ma wykonawców. Na co stać Podbeskidzie z tymi zawodnikami, których pan ma?

 

Ja to mówiłem bardziej ogólnie, bo często jest, że trener przychodzi i mówi, że ta drużyna kopie, a on chciałby pięknie grać. Kluczowa jest jednak ocena potencjału. W Polsce nie mamy co używać wielkich słów, bo nasze drużyny w Europie znaczą tyle, co nic, i to się skądś bierze. Może 20, 30 lat temu coś jeszcze znaczyliśmy, ale teraz o tamtych wynikach możemy pomarzyć.

 

To jaki jest potencjał Podbeskidzia?

 

Po pierwszym meczu ta ocena wciąż nie jest miarodajna. Ja na pewno chciałem i chcę ten zespół zmienić pod kątem reakcji na zachowanie przeciwnika. Chcę, żebyśmy wysoko odbierali piłkę, żebyśmy podchodzili wysoko do pressingu. To się da zrobić, ale to trzeba sobie ułożyć. Z Zagłębiem były takie fragmenty, gdzie to wychodziło, ale jak powiedziałem, to nie był cały czas mecz grania na takiej intensywności i w taki sposób, jakbym sobie marzył.

 

Czego jeszcze chciałby pan ten zespół nauczyć?

 

Chciałbym, żebyśmy się dłużej utrzymywali przy piłce, żebyśmy ją lepiej wyprowadzali od tyłu, żeby była większa odwaga w pojedynkach jeden na jeden, żeby nie było bojaźni, żeby zawodnicy brali na siebie odpowiedzialność i byli skuteczni. Zamiarów i planów jest mnóstwo, ale jest wiele czynników, które wpływają na to, czy uda się je zrealizować. Potencjał własny i przeciwnik potrafią wiele rzeczy z głowy wybić.

 

To jak będzie?

 

Łatwo nie będzie. Prócz nas wiele zespołów myśli tak samo. Pewnie byłoby mi łatwiej, jakbym przepracował z tym zespołem zimę, ale nie ma co narzekać. Jest, jak jest i trzeba sobie radzić w tych warunkach.

 

Rozkład jazdy nie jest ciekawy. Teraz macie mecz z Lechią.

 

Ja w ogóle na to nie patrzę. Jak chcemy się utrzymać, to my z każdym musimy wygrywać. Po Lechii będzie Nieciecza i GKS Katowice, który zaczął grać. Spore wyzwania przed nami, ale my musimy zbierać punkty.

 

Rok temu opuszczał pan pierwszą ligę po awansie z Ruchem. Teraz pan do niej wraca. Pierwsze spostrzeżenia?

 

Podział nam się zrobił w tym roku. Jest dziesięć zespołów, co grają o awans i reszta, co bije się o utrzymanie. Spotkania z drużynami z obu grup będą ważne.

 

Jak się z panem rozmawia, to aż chce się zapytać: co pan robi w Podbeskidziu? Pan jest specjalistą, ale od awansów.

 

Proszę jednak pamiętać, że ja w Ruchu miałem za cel utrzymać się w lidze. I to było marzenie wszystkich ludzi w klubie. My awansowaliśmy, ale to za każdym razem było wielkie zaskoczenie. To nie był plan. Klubu nie było stać na spektakularne transfery. Nikt nie sądził, że wchodząc do drugiej, a potem pierwszej ligi możemy się bić o coś więcej, mając zawodników dobrych, ale na niższy szczebel. Zanim Ruch awansował do Ekstraklasy, to prezes mówił, że na awans daje sobie 10 lat.

 

W Podbeskidziu jednak awansu nie będzie.

 

No nie, tu faktycznie marzeniem i celem może być tylko utrzymanie.

 

A jak pan się utrzyma, to za rok może się pan spotkać z Ruchem, bo ten jest bliski spadku.

 

Nie chciałbym tego. Byłoby mi przykro. Ruch zimą zrobił mnóstwo dobrych ruchów, kadra została wzmocniona i wreszcie to jakoś wygląda. W ostatnim meczu grało pięciu, sześciu nowych, jest stabilizacja na pozycji bramkarza, czego za mojej kadencji nie było. Ruch ma szansę, choć czasem sobie myślę, czy te zmiany nie przyszły za późno.

Dariusz Ostafiński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie