Relacje i rotacje. Metoda imienia Adriana Siemieńca

Znalezienie "złotego środka" w zarządzaniu drużynami łączącymi grę w europejskich pucharach z Ekstraklasą pewnie nie istnieje. Choć istnieje formuła bliska ideału. Nie dająca co prawda stuprocentowej gwarancji, bo tej w futbolu nikt nie da. Ale pozwalająca zminimalizować ryzyko, że plan nie zostanie zrealizowany. To koncepcja wprowadzana w życie przez trenera Jagielloni Białystok Adriana Siemieńca.

Mężczyzna w szarej bluzie z kapturem i logotypami, patrzy w bok.
fot. PAP
Relacje i rotacje. Metoda imienia Adriana Siemieńca

Życie, także to piłkarskie, oparte jest na relacjach. Ideałem byłoby, gdyby te międzyludzkie były bardzo dobre. Ale najważniejsze, by to na boisku każdy zawodnik wiedział dokładnie, czego może oczekiwać od znajdującego się obok partnera. Tak zwane automatyzmy w grze, stwierdzenie tak często i chętnie powtarzane przez komentatorów i ekspertów w telewizyjnych transmisjach, to nie tylko slogan. Dokonanie zbyt wielu zmian w poszczególnych formacjach może zerwać łańcuch powiązań i zburzyć schemat. Kontuzje i kartki to wystarczający straszak rozmontowania scalonego układu. Im mniej w nim grzebiesz, tym większa jest szansa na uniknięcie niepowodzenia.

 

ZOBACZ TAKŻE: Przed nami "najważniejszy mecz w historii". To tam zagrają Ronaldo i Messi!


Dlatego Jagiellonia zmuszona co sezon, a czasem nawet co pół roku, do korekty składu, ze względu na odejścia, tak perfekcyjnie profiluje pozyskiwanych do siebie piłkarzy. Muszą pasować do koncepcji i tak zwanej filozofii grania. Ale nawet mając to poukładane, grając co trzy, cztery dni, zmieniając w jedenastce pięciu zawodników, system może zacząć wariować. Siemieniec stara się więc rotować z umiarem, tam gdzie wymaga tego sytuacja, czas i lepsza sprawa. Ważne to, co tu i teraz, ale też trzeba zwrócić uwagę na to, co niechybnie nadciąga. Choć są oczywiście i tacy ludzie, nazywam ich "niezbędnikami", bez których często misja nie zostanie szczęśliwie doprowadzona do końca.


Przed tygodniem w meczu z Cracovią na ławce usiadł Jesus Imaz, a gdy mecz do przerwy wymykał się spod kontroli, Hiszpan wszedł na plac gry i umiejętnie posprzątał. W Radomiu zrobił dokładnie to samo, choć zaczął mecz od początku. Musiał, bo wśród rezerwowych, mając na uwadze czwartkowe spotkanie z Dinamem Tirana, znaleźli się Taras Romanczuk i Dawid Drachal. Łączność komunikacyjna nie mogła więc zostać totalnie zerwana. Gdy podstawowi pomocnicy pojawili się już na boisku, mógł opuścić je nowy członek Klubu Stu. Swe zadanie wykonał.

 

Trzech punktów na Radomiaku nie zdobywa się łatwo. Wiedzą coś na ten temat w Poznaniu, Szczecinie, a wiosną boleśnie przekonała się o tym także Legia Warszawa. Być może nieprzypadkowo wymieniłem powyżej trzy zespoły, które w ten weekend straciły punkty. W każdym z nich sytuacja oczywiście jest inna, Lech cierpi na plagę kontuzji, Pogoń ma inną wizję po zmianie właściciela, a Legia nowego szkoleniowca, ale spojrzenie w stronę koncepcji Siemieńca to chyba rozsądna opcja?

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie