Nie podcinajmy sobie skrzydeł, niech będzie normalnie choć przez chwilę
Jeśli nie jesteśmy piłkarskimi orłami, które mogą wzlecieć ponad najlepsze drużyny w Europie, to chociaż zróbmy wszystko, by samemu nie podcinać sobie skrzydeł. Trudno po dwóch meczach powiedzieć, że spod ręki Jana Urbana wyjdzie za chwilę produkt skończony w stricte piłkarskim aspekcie, ale już jesteśmy pewni, że nowy selekcjoner potrzebował dosłownie chwili, by potwierdzić, że jest dobrym i sprawiedliwym gospodarzem najważniejszego piłkarskiego projektu nad Wisłą.
Widok zasępionego selekcjonera, który bez uśmiechu schodził z murawy Stadionu Śląskiego, sugeruje, że wydarzyło się coś złego, a przynajmniej niepokojącego. Obrazek ten był totalnie nieadekwatny do czteropunktowej zdobyczy Polaków w dwóch meczach eliminacyjnych, w których według prognoz mieliśmy dostać srogi łomot w Holandii i męczyć się z Finami, którzy już raz dali nam porządnego łupnia. W sumie nie wiadomo, skąd ten refleksyjny nastrój trenera, może świadomość, ile jeszcze pozostało do zrobienia, w każdym razie kończymy eliminacyjny wrzesień z bezcennym w kategorii podnoszenia upadłego morale remisem w Rotterdamie i dość przekonującym, choć niepozbawionym błędów, wygranym starciem w Chorzowie. Tak samo istotne są jednak okoliczności, w jakich reprezentacja się zebrała i skończyła zgrupowanie. Te kilka dni pokazało, że w polskiej piłce może być całkiem normalnie, gdzie ta normalność była przez ostatnie miesiące, a nawet lata, towarem mocno deficytowym. Jak okiem sięgnąć, zawsze było coś nie tak, niezależnie czy kadrę prowadził Jerzy Brzęczek, Paulo Sousa, Czesław Michniewicz, Fernando Santos czy Michał Probierz. Jak się w miarę zgadzało piłkarsko, to kiepsko było w relacjach. I odwrotnie, czasami szło na murawie, ale zła chemia niosła się przez gabinety i szatnię. A już ostatnio to nie było niczego - po porażce w Helsinkach eliminacje stanęły pod wielkim znakiem zapytania, o atmosferze lepiej nic nie mówić, najlepiej oddaje to pochodzące z języka angielskiego słowo „toxic”. Do szczegółów, awantur, koterii, w których jesteśmy mistrzami, lepiej już nie wracać.
ZOBACZ TAKŻE: Robert Lewandowski o zmianach Urbana. "Szczerość trenera to fajna rzecz. Nogi nie są splątane”
Przychodzący do reprezentacji Urban miał to pozbierać w dwóch przestrzeniach. Patrząc na futbol z rozsądkiem trudno było wymagać piłkarskiej zmiany w ledwie dwa mecze. Ale patrząc od strony zarządzania grupą, można było wykonać gigantyczną robotę i z tego zadania selekcjoner wywiązał się z naddatkiem. Nie wiemy w niuansach, jak przebiegają obecnie relacje w grupie, ale na pierwszy rzut oka zmieniło się wiele. Bazując na detalach, proszę zwrócić uwagę, jak do rozmów przed kamerami podchodzą trener i piłkarze. Nie sprawiają wrażenia, że robią to za karę, oczywiście pojawiające się wreszcie uśmiechy determinują dobre wyniki, ale kto zna się na mowie ciała widzi, że nie ma złej krwi, nastawienia na konfrontację, oblężonej twierdzy, którą tak mozolnie budował swoimi decyzjami poprzednik Urbana. Wiele mówi także narracja wokół drużyny narodowej uprawiana przez publicystów, nawet tych uchodzących za łowców sensacji. Roztrząsanie nic nie wnoszących didaskaliów zastąpiła całkiem poważna dyskusja o sprawach piłkarskich. Wreszcie uznano - przede wszystkim trener i sami piłkarze - że nie warto samemu podcinać sobie skrzydeł, to przecież oczywiste, że okaleczając samych siebie na pewno nie damy rady sprostać wyzwaniom eliminacji nie mówiąc już głównych turniejach.
Zwróćmy też uwagę, że po tych dwóch meczach nie ma piłkarzy, o których mówilibyśmy w kategorii „przegrany”. Mamy za to mnóstwo zwycięzców, właściwie trudno wskazać jednego, bo na dobrą sprawę cała jedenastka oraz wchodzący rezerwowi wypełnili powierzone im role. Czy to Robert Lewandowski, który w niedzielę dał liczby, ale i przeciwko Holandii zrobił wiele czarnej roboty, czy to debiutujący Przemysław Wiśniewski. Ci, którzy od wielu miesięcy są na krzywej wznoszącej, a mam na myśli przede wszystkim Jakuba Kamińskiego i Nicolę Zalewskiego, utrzymali tendencję. Ci, którzy permanentnie zawodzili na reprezentacyjnej scenie, choćby Piotr Zieliński i Jan Bednarek, zdjęli maski nic nie wnoszących statystów, stali się liderami, na jakich kadra czekała od lat. Matty Cash? Ta historia tłumaczy się nie tylko dwoma golami, choć przecież wielu uważało, że w Premier League uwypukla swój potencjał, a w kadrze konsekwentnie go chowa. Itp., itd. Powtórzę: nie ma nikogo, kto na tym zgrupowaniu w jakikolwiek sposób by stracił. Zwycięzcą mogą być nawet ci, którzy nie zaliczyli minuty. Np. Jan Ziółkowski, dla którego debiut na zgrupowaniu może okazać się potężnym boosterem przed walką o swoje w Romie.
Nie trzeba być przenikliwym znawcą, by wiedzieć, że trener Urban ma potencjał do układania trudnych spraw, w tym wypadku mocno skomplikowanych, które od dawna trapiły i trawiły reprezentację. Doświadczenia ostatnich lat wyczulają nas jednak, by tego nie zepsuć. Spróbujmy choć przez jakiś czas funkcjonować normalnie, cokolwiek to znaczy. Reprezentacja Polska naprawdę na to zasługuje, może okazać się, że w takich warunkach znów zaczniemy przenosić góry, jak choćby na Euro 2016. Ale jeśli znów zaczniemy sobie podcinać skrzydła…
Przejdź na Polsatsport.pl
