Wojna o stery w polskim związku! Prezes wyciąga rękę. "Nie widzę konfliktu”
- Jeżeli chodzi o stanowisko prezesa, to stawiam na Tomka Jaworskiego. A jeżeli ktoś ma kompetencje, może realnie pomóc i chce pracować w zarządzie, to czemu miałby do niego nie wejść. Ja nie widzę konfliktu w środowisku. Pracujemy w zarządzie siedmioosobowym, ale w nowej kadencji możemy go rozszerzyć do dziewięciu osób – powiedział nam prezes PZHL-u Mirosław Minkina. W drugim obozie przed wyborami znaleźli się m.in. Krzysztof Woźniak, Mariusz Czerkawski, Karol Pawlik i Agata Michalska.

Michał Białoński: Kończy się pana druga kadencja w roli prezesa PZHL-u. W myśl przepisów na trzecią nie może pan startować. Co poczytuje pan sobie za największy sukces, a czego nie udało się zrealizować w polskim hokeju?
Mirosław Minkina, prezes PZHL-u: Siedem lat zleciało bardzo szybko. Początek był bardzo trudny. Spadło na mnie bardzo wiele wyzwań. Trzeba było odtworzyć biuro, bo to w Warszawie, w marcu 2018 r., przestało działać. Na początku wszyscy pracowali społecznie, m.in. pan Piotr Demiańczuk, Marta Zawadzka i Danuta Piorun. Każdy oddał swoją pasję. Musieliśmy przenieść całe biuro, a dziś działa w pełni profesjonalnie, wręcz zarówno. Myślę o tym Śląskiego Związku Hokeja na Lodzie, które prowadzi pani Danuta, jak i PIHED (Polish Ice Hockey Events Department), a wcześniej to Polskiej Hokej Ligi. Jestem dumny z ludzi, którzy ze mną współpracują. To kompetentne osoby z pasją do hokeja.
ZOBACZ TAKŻE: Ostre starcie w polskim związku. Gwiazda wkracza do akcji! "Poprzednia ekipa swój mecz przegrała”
Drugi olbrzymi plus, do jakiego doszliśmy ciężką pracą, to zbudowanie pierwszego piętra naszego pięknego budynku, czyli proces restrukturyzacji zadłużenia. Mam na myśli umowę o rozłożeniu długu na raty, którą zawarliśmy ze współpracy z Polskim Komitetem Olimpijskim, dzięki ówczesnemu ministrowi Kamilowi Bortniczukowi, jak i prezesowi Radosławowi Piesiewiczowi. To jest gwarancja na to, że w perspektywie kilku lat PZHL finansowo wyjdzie na prostą. Od 30 kwietnia tego roku, sukcesywnie spłacamy co miesiąc niemałe środki do Ministerstwa Sportu.
Kolejna rzecz, to jeszcze jeden proces restrukturyzacyjny, który jest pokłosiem konfliktu na linii Ministerstwo Sportu – PKOl. Nie będę zdradzał szczegółów, ale ogólnie chodzi o to, że spłata pozostałych wierzycieli, za wyłączeniem Ministerstwa, miała się odbywać za pośrednictwem PKOl-u, który skupywał na rynku nasze długi, za naszą zgodą i za zgodą ministerstwa. I mieliśmy na to środki, bo zostały podpisane umowy strategiczne, których nigdy w związku nie było: z Tauronem i Grupą Polski Cukier. One gwarantowały nam wielomilionowe kwoty, a część z nich miała pójść na spłatę naszych zobowiązań. Niestety, umowy trwały tylko rok, bo po zmianie władzy zostały rozwiązane. Musieliśmy zmienić front, przystąpiliśmy do restrukturyzacji w oparciu o sąd. Na początku lutego sąd zatwierdził proces restrukturyzacyjny, jesteśmy w trakcie tego procesu, wszystko idzie po naszej myśli. Za pośrednictwem nadzorcy sądowego musimy się porozumieć z pozostałymi wierzycielami. Tak odbudowaliśmy związek ze zgliszcz.
Ale jednak dało się chyba zrobić znacznie więcej od strony marketingowej, żeby przy okazji MŚ elity w Ostrawie polski hokej znowu trafił pod strzechę?
Tak, ale na skuteczny marketing trzeba mieć środki finansowe. Na marketing wydaliśmy tyle, na ile nas było stać. Na mecze Polaków do Ostrawy przyjeżdżało między pięć a osiem tys. naszych kibiców. Nagłośnienie tych meczów zrobili Czesi, sporo pomogła również państwa redakcja – Polsat Sport i chwała wam za to. Wszyscy w Polsce wiedzieli, że mamy za miedzą MŚ elity i gramy w nich po 22 latach. Oczywiście, mogło się to przerodzić w pozyskanie większej liczby konkretnych sponsorów, ale w tamtym czasie mieliśmy czteroletnią umowę z Tauronem, z Polskim Cukrem, który był sponsorem właśnie reprezentacji Polski, oprócz tego mieliśmy dużego prywatnego sponsora, jakim jest Grupa Westminster.
W nadchodzących wyborach popiera pan kandydata na prezesa PZHL-u Tomasza Jaworskiego. Po drugiej stronie barykady jest Krzysztof Woźniak i stojący za nim Mariusz Czerkawski z Karolem Pawlikiem. Może da się nawiązać współpracę z drugą stroną? Środowisko hokejowe jest niewielkie, a spory go mogą tylko osłabić.
Mam na imię Mirosław, a to oznacza „sławiący pokój”. Ja zawsze jestem skłonny do kompromisu. Przez całe życie postępuję tak, że nigdy się nie obrażam, zawsze szukam tego, co łączy, a nie dzieli. Nie rozpamiętuję tego, gdy ktoś mi zrobi przykrość. Mściwość, pamiętliwość nie leżą w mojej naturze.
Faktycznie, nasze środowisko jest wąskie, w wielu aspektach słabe. Osób, które mają coś do powiedzenia, z kompetencjami, jest naprawdę niewiele. A jeszcze mniej jest tych, których stać na to, aby poświęcić hokejowi swój prywatny czas. Większość osób, jak pan Pawlik, który jest dyrektorem sportowym w Zagłębiu Sosnowiec i dyrektorem w MOSiR-ze w Mysłowicach, czy pan Woźniak, który jest wiceprezesem spółki Tyski Sport, jest w coś zaangażowana. Moja sytuacja życiowa umożliwia mi to, że nie musiałem się na co dzień zajmować moją firmą, która jest moją ostoją. Od siedmiu lat poświęcałem się hokejowi, bo mam firmę, która przynosi mi dochody. To mam zabezpieczone. Dzięki temu mogę się angażować w hokej na sto procent. Chce mi się dalej. Mam zamiar wspierać Tomka Jaworskiego.
A co z tym kompromisem z drugą stroną?
Jeżeli chodzi o stanowisko prezesa, to stawiam na Tomka Jaworskiego. A jeżeli ktoś ma kompetencje, może realnie pomóc i chce pracować w zarządzie, to czemu miałby do niego nie wejść. Ja nie widzę konfliktu w środowisku. Na końcu zdecydują jednak o tym delegaci Walnego Zgromadzenia. Dzisiaj pracujemy w zarządzie siedmioosobowym, ale w nowej kadencji możemy go rozszerzyć do dziewięciu osób.
A Mariusz Czerkawski?
Z jednej strony jak najbardziej – nawet jeśli nie ma stuprocentowej dyspozycyjności czasowej, jego wizerunek działa jak magnes. Teoretycznie więcej drzwi się powinno otworzyć przed Mariuszem. Ale z drugiej strony, Mariusz był twarzą dwóch projektów, które nie wypaliły: hokejowej Legii Warszawa, a w 2012 r. koncepcji Olivii Gdańsk w KHL-u. Nie wchodzę w szczegóły, ale to nie wyszło. To pokazuje, że niekoniecznie projekt musi wypalić tylko dzięki temu, że stoi zanim super rozpoznawalna twarz.
Pamiętajmy, że my mamy prezesa Tomka Jaworskiego, który poświęci się tylko i wyłącznie związkowi. Nie jest kojarzony z żadnym środowiskiem, grał w czterech klubach i jest wszędzie szanowany. Tymczasem jego konkurent pan Krzysztof Woźniak jest wiceprezesem w Tychach, ma tam swoje obowiązki i jak to pogodzi z kierowaniem PZHL-em?
Mariusz Czerkawski jest celebrytą, ma super wizerunek, ale dobrze wiem, że przez siedem miesięcy nie ma go w kraju, poświęca się grze w golfa, opiekuje się też swoim synem. Dlatego nie będzie miał pełnego zaangażowania w pracę związku. Podobnie zresztą jak Karol Pawlik, który na co dzień jest szefem MOSiR-u i dyrektorem sportowym w Zagłębiu Sosnowiec. Gdzie tu czas i miejsce na pracę pełną parą w PZHL-u? Pani Agata Michalska na co dzień prowadzi Cracovię, z wieloma problemami. Również się nie zaangażuje w stu procentach do pracy w związku.
Czy amatorzy powinni wybierać prezesa PZHL-u?
Czy nie nadeszła najwyższa pora, aby skończyć z regułą wprowadzoną za kadencji Dawida Chwałki, w myśl której w wyborach biorą udział przedstawiciele amatorskich klubów, które nie mają nic wspólnego z budową profesjonalnego hokeja? W żadnym sporcie amatorzy nie mają wpływu na wybory prezesa organizacji.
Pan Dawid chciał rozszerzyć liczbę delegatów do 120. Dzisiaj jest ich 96, w praktyce na Walne przyjedzie 80-90 osób i to będzie wspaniały wynik. Delegatów z hokeja amatorskiego można policzyć na palcach jednej ręki. W tamtym czasie mieliśmy 90 osób związanych od lat ze środowiskiem hokeja, a 30 z amatorów, dzisiaj takiej sytuacji nie ma. Z drugiej strony w hokeju amatorskim uczestniczy wiele osób będących w stanie pomóc polskiemu hokejowi na wielu płaszczyznach.
Czy z Tomaszem Jaworskim macie pomysł na obudzenie polskiego szkolenia? Dziś dobrze ułożoną i właściwie dofinansowaną pracę z młodzieżą mają Tychy, inne ośrodki: Oświęcim, Nowy Targ, Kraków, Janów-Katowice, Gdańsk, Jastrzębie-Zdrój, Toruń, Sanok próbują dorównać, ale to ciągle mało.
To jest właśnie sfera, gdzie Tomek ma szereg nowych pomysłów. Szkolenie na co dzień odbywa się w klubach. Rolą Związku jest wspieranie tego procesu, poprzez wzmacnianie kompetencji trenerów, pozyskiwanie środków na organizację zajęć, dofinansowanie lub zakup sprzętu.
Jedno, czego nam brakuje, to nowoczesne obiekty i wszyscy o tym wiedzą.
Ostrawa i okolice mają więcej lodowisk niż cała Polska. Budowa drugich lodowisk, treningowych, jest kluczowa. Na razie mają je tylko Toruń i Gdańsk. Ma je też Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Janowie. To jest największy plus MŚ z 2016 r. w Katowicach. Miasto kupiło bandy, które po MŚ przekazało na niefunkcjonujący wówczas obiekt w Janowie. Udało się przekonać władze Katowic do reaktywacji tego lodowiska i przeniesienia tam SMS-u.
Ale to wszystko za mało. Musimy poprawić infrastrukturę. Pan minister Nitras rozpoczął projekt. Są zbierane dane z poszczególnych samorządów, mam nadzieję, że w ciągu trzech lat powstanie 10-15 pełnowymiarowych lodowisk. Taka jest koncepcja. Projekty o dofinansowanie ich budowy złożyły Tychy, Oświęcim. Oświęcim będzie miał modernizację głównego lodowiska i budowę treningowego. Tychy są na etapie projektowym, za chwilę ruszy budowa nowego lodowiska treningowego. Warszawa, Wrocław, Zielona Góra, Szczecin, Poznań i inne miasta również powinny ruszyć z poprawą infrastruktury hokejowej.
Dużo już się dzieje, ale potrzebujemy czasu. My jako federacja działamy w projekcie Stegny. On ruszył, byliśmy tam doradcami. Zaproszone były też inne związki, jak łyżwiarstwa figurowego, curlingu, short-tracku. Wspólnie doradzamy, pokazujemy oczekiwania w stosunku do lodu i to ruszyło. Mam nadzieję, że w Warszawie w końcu powstanie ośrodek z prawdziwego zdarzenia.
Będziemy stawiać na miasta takie jak Dębica. Tam są pasjonaci. Oni mają lód od 1 lipca! To lodowisko jest doskonałe na szkolenie!
Byłem także w Malborku. Mogę tylko podziwiać pasjonatów hokeja, którzy pracują w takich warunkach, gdzie nad taflą lodu jest postawiony namiot. Są jednak, ambitni, konsekwentni, mają koncepcję budowy nowego lodowiska, zgłosili już projekt.
Sekretarz stanu w Ministerstwie Sportu Ireneusz Raś zapowiadał reaktywację projektu białe orliki, z treningowymi taflami, które można zimą instalować przy szkołach. Co pan na to?
Moim zdaniem to nie powinien być priorytet. Tafle 20x40 m to jest zabawa w hokej. Musimy wybudować w 20-30 ośrodkach pełnowymiarowe tafle, z małą trybuną na 300 ludzi. Projekt gotowy mamy, wzorowany na lodowisku ze słowackiej Starej Lubovni. Tam prywatny inwestor wybudował za dwa miliony euro obiekt, który spełnia wszystkie warunki. Mamy opracowania, przygotowane przez Marcina Chruścińskiego, który gra w hokej amatorsko, jest wybitnym architektem. Brał udział w pracach projektowych przy Stadionie Legii i Stadionu Narodowego, a teraz jest głównym konsultantem przy projekcie Stegny. Mamy wszystko omówione, jest gotowy szablon, więc nie musi być tak, że każde miasto działa samodzielnie od podstaw, tylko bazujemy na tej wizji. Koncepcja jest kompaktowa, jak klocki lego, spełnia wszystkie wymogi.
Większe miasta, powyżej 100 tys. mają potencjał, do tego dochodzą mniejsze ośrodki, które mają tradycję. Ja ciągle będę starał się rozwijać dyscyplinę w Krynicy-Zdrój.
W 1931 r. była gospodarzem MŚ elity.
Jak kiedyś nie będę działał w PZHL-u, to może przeniosę się do Krynicy. Moim marzeniem jest przywrócenie świetności hokeja w tym uzdrowisku. Jeden z pomysłów na to jest oparty o wojsko. MON również utrzymuje sport. Polska armia rośnie w siłę, zwiększa swój stan osobowy. Wystarczy niewielką część etatów dla sportowców w mundurach, w tym dla hokeistów. Tak jest w wielu państwach. 19-20-letni chłopak idzie do klubu pod egidą wojska, a po karierze może w nim być instruktorem. Taki projekt to tylko 30 etatów. I w Krynicy będzie wtedy hokej. Zresztą blisko Krynicy jest jednostka wojskowa. Czekam na spotkanie z panem ministrem Kosiniakiem-Kamyszem w tej sprawie. Uważam, że dzięki wojsku możemy mieć mocny ośrodek hokejowy w miejscu, które na to absolutnie zasługuje.
Czy Naprzód Janów, z wielkimi tradycjami, nazwiskami jak Hanisz, Kwasigroch, Koszowski, Parzyszek, nie powinien ponownie być niezależnym klubem?
Potrzeba na to kilku milionów zł. Pani prezes Anna Rehlich to bardzo zaangażowana osoba. Jest w stanie zgromadzić w Janowie środki na poziomie maksymalnie połowy budżetu potrzebnego do gry w ekstralidze. Gdybyśmy z zewnątrz znaleźli uzupełnienie dla klubu, to mielibyśmy męską ligę w Janowie. Podobnej pomocy wymagają Podhale i Sanok. Ale początek to jest Krynica. Jeżeli wyjdzie taki projekt, to możemy spróbować go rozszerzyć.
Wie pan, gdzie jest pies pogrzebany?
W braku pieniędzy.
Nie tylko. Większość dzieci wychowujemy od ósmego roku życia, kończą SMS w wieku 19 lat i mało który klub takiego chłopaka będzie promował, powierzając mu ważną rolę w drużynie. Jeżeli udałoby się stworzyć taki klub, który gra w ekstralidze, w oparciu o polską młodzież, to przyniosłoby owoce. Z zakazem gry jakiegokolwiek obcokrajowca. Mielibyśmy wszystkie formacje przećwiczone. Młody chłopak poświęciłby się tej pasji i otrzymywałby godną pensję. A miałby gwarancję jedną: jest w stabilnym klubie, poświęca się i jeśli ma wyniki, po trwającej 12-14 lat karierze hokeisty zostaje w wojsku jako instruktor, bo ktoś tę robotę również musi wykonywać. Ma autorytet, dla żołnierzy w armii byłby wzorem godnym do naśladowanie. Po przekroczeniu „czterdziestki” odchodzi na emeryturę. Ma pomysł na życie i o to chodzi! Naprawdę niewiele trzeba. Kwestia 30 etatów wojskowych i odbudowę hokeja w na przykład w Krynicy mamy zapewnioną!
Dlaczego w ogóle postanowił pan wspierać Jaworskiego?
Cieszę się, że Tomek zgodził się kandydować. Znam go od 2008 r., gdy pracował jeszcze w Polonii Bytom. Wcześniej znałem go jako świetnego bramkarza. Wielu mówiło o nim, że to nasz najlepszy bramkarz XXI wieku. Tomek jest naszym wielkim atutem. Działa w zarządzie PZHL-u od 2021 r. Oprócz wspaniałej kariery jako zawodnik, później jako trener i dyrektor sportowy, ma tę kartę zapisaną. Doszło mu doświadczenie w roli członka zarządu. Tomek jest dla mnie wielkim odkryciem. Z racji tego, że był wybitnym reprezentantem, zna szatnię od środka, pokazuje mi to, czego ja nie widzę. Jest dla mnie najlepszym kandydatem na prezesa. On spojrzy na nasz hokej w takich elementach, które ja jako laik nie dostrzegam.
Jaka ma być pana rola w nowym zarządzie?
Ja się skupię nad restrukturyzacją i sprawach finansowych, a Tomek będzie lepiej robił hokej: budował sztaby szkoleniowe, wdrażał wizję szkolenia młodzieży. On się na tym zna lepiej niż ja. On jest w pełni zaangażowany, codziennie jest w związku. Wdrożenie jego wizji gwarantuje nam, że w perspektywie, czterech, pięciu, a już na pewno 10 lat polski hokej będzie znacznie lepiej wyglądał.
MŚ Dywizji 1A w Sosnowcu. Dlaczego PZHL nie wybrał większej hali?
Już w maju przyszłego roku w Sosnowcu Polska powalczy o awans do elity MŚ. Prezydent tego miasta Arkadiusz Chęciński jest wielkim sympatykiem hokeja. Nie korciło pana jednak zorganizować MŚ Dywizji IA na większym obiekcie, jak Tauron Arena w Krakowie, katowicki Spodek, czy PreZero Arena Gliwice?
Gdyby było wszystko poukładane tak jak w koszykówce, która niedawno w Spodku rozgrywała EuroBasket, mając dotację z państwa na poziomie 20 mln zł, do tego z miasta kolejnych kilka milionów, czyli budżet imprezy wynosił około 25 mln zł. Myśmy nigdy takich pieniędzy nie mieli. Absolutnie jestem zwolennikiem, by organizować MŚ na największych halach, czy to w Gliwicach, czy w Spodku, czy w Krakowie. Ale jaki jest problem? Koszt zbudowania lodu, wynajęcia band, to jest kwota około dwóch milionów zł. Gdybym miał te środki, np. z miasta, to ja to robię.
Ale Tauron Arena Kraków ma całą infrastrukturę, przecież graliśmy tam MŚ zaplecza elity w 2015 r.
Kraków jest droższy pod kontem noclegów, poza tym Arena nie miała miejsca. Zanim organizacja MŚ trafiła do Sosnowca, prowadziliśmy rozmowy z Krakowem, Gliwicami i katowickim „Spodkiem”. Koszt organizacji turnieju w tych halach jest dużo większy. Normalny związek by to robił, aby zarobić. W 2015 r. brałem czynny udział w organizacji MŚ w Krakowie, a rok później zachęciłem Katowice do tego, aby turniej trafił do „Spodka”. Po takich imprezach związek powinien mieć zdecydowany plus. Ale koszty organizacji doprowadziły związek do ruiny finansowej. Skończyło się bankructwem na koniec 2017 r.
Były sędzia Jacek Chadziński alarmował, co się stało z 10 tys. biletów na MŚ w Krakowie. Związek Dawida Chwałki nie był w stanie się z nich rozliczyć.
Coś było nie tak. Powtórki tego się też bałem. Nie rozumiem tego, dlaczego doszło do takiej straty. Mieliśmy halę na 12 tys. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że średnia oglądalność meczu na MŚ w „Spodku”, przy pojemności hali osiem tys., wynosiła trzy tysiące ludzi. Czyli nie udało się zapełnić hali, choć bilety nie były drogie. Podobnie było w Krakowie: na meczu Polska – Węgry było osiem tys. kibiców, ale średnia była w okolicach trzech tysięcy. Na dodatek część biletów, 30-40 procent, została rozdana szkołom, za darmo.
Czesi na MŚ elity z 2024 r. zarobili 64 mln dolarów i związek może przez 10 lat z tego żyć. W Ostrawie polski kibic płacił za bilet między 250 a 400 zł. W Polsce jest to nieosiągalne. Gdy ja robiłem MŚ w Tychach i bilety były po 70 zł, to wszyscy mówili, że związek robi skok na kasę. W grudniu zeszłego roku, po 12 latach przerwy, reprezentacja przyjechała do Sanoka, bilety były po 35 zł i wszyscy mówią, że za drogo. Tak się nie da!
Skok na dużą halę kończy się tym, że później PZHL ma 20 mln zł długu.
Przejdź na Polsatsport.pl

