Iwanow: Nieprzewidywalni. "August Wielki" i amatorka Lecha na Gibraltarze
Polski futbol nie przestaje zaskakiwać. Także na międzynarodowym poziomie. Druga kolejka Ligi Konferencji UEFA jest tego najlepszym przykładem. Kolejny odcinek nieprzewidywalności za dwa tygodnie.

Bo jak wytłumaczyć fakt, że zespół będący rzekomo w największym kryzysie jako jedyny z przedstawicieli PKO BP Ekstraklasy wygrywa swoje spotkanie? Do tego po dwóch fenomenalnych golach piłkarza, którego de facto się już nie chce i za chwilę zakończy swą przygodę z klubem? No, chyba że coś się jeszcze zmieni.
ZOBACZ TAKŻE: Hajto grzmi po kompromitacji Lecha. "Przegrali z półamatorami z ligi dżemu i powideł"
Na przykład trener, który będzie miał inną wizję niż ten obecny. Z drugiej strony agent Rafała Augustyniaka może zapukać do drzwi dyrektora sportowego Michała Żewłakowa i powiedzieć: Misza? Dzięki "Augustowi" macie 400 tysięcy euro. Na roczną umowę z nawiązką właśnie sobie zarobił.
I jeszcze jeden temat. Akurat nie zaskakujący, a wręcz przeciwnie. Stolica wpadła w lekką euforię. Legia nagle stała się faworytem niedzielnego polskiego El Classico. W Warszawie nastrój jest przemienny. Ale to zasługa nie tylko wygranej z Szachtarem.
Bo czy można zrozumieć sytuację, która przydarzyła się na Gibraltarze? Normalnie nie, ale z drugiej strony przecież to Lech Poznań, a nie ma w Polsce klubowego tworu, który tak często zalicza niespodziewane kompromitacje. No to dopisał do swej historii kolejną i wytłumaczyć się jej nie da. Podobnie jak wtopy z Resovią, Stjarnanem czy Żalgirisem Kowno. Pewne rzeczy nie przystoją. Nie tylko poznańskiemu gigantowi – zbyt często na glinianych nogach. Nie wypada to mistrzowi Polski. Nawet jeśli trener dokonuje dziewięciu roszad w składzie. Przykład wyżej wspomnianego Edwarda Iordanescu i słynnego spotkania z Samsunsporem niczego Nielsa Frederiksena nie nauczył. Tylko, że do Warszawy przyjechali jednak zawodowcy i to z mianem trzeciej siły tureckiej Superligi. Prześmiewczo można pokusić o analizę składu Lincolna i stwierdzić, że w nim też nie grali wszyscy podstawowi piłkarze. Dwóch miało ponoć dyżur w szpitalu, trzeci pojechał TIR-em na północ Hiszpanii, bramkarz numer jeden dostał po prostu wolne. Żart może słaby, trącący sucharem, ale na amatorach zawodowcy połamali sobie zęby.
To, że jesienią rotują kluby Top 5 nikogo nie dziwi od początku Ligi Konferencji. W środę w Champions League zrobiła to nawet Chelsea - w rozmiarach Iordanescu - ale to jednak zupełnie inny poziom i szerokość kadry. Ajax na Stamford Bridge poległ sromotnie. Już nawet rewelacja sezonu w lidze francuskiej, Strasburg, dał odpocząć swojemu ofensywnego kwintetowi i Jagiellonia skorzystała z tego skrzętnie. Gdy pięciu podstawowych graczy, przy wyniku 0-1, pojawiło się na boisku, obraz gry się zmienił. Remis zespołu Adriana Siemieńca to kolejny sukces "Dumy Podlasia", który w ubiegłym sezonie w tym momencie miał już za sobą co najmniej jeden kryzys. Teraz wciąż nie pojawia się on na horyzoncie. A jeżeli nadejdzie – bo musi – wygląda na to, że akurat w tym klubie poradzą z nim sobie lepiej niż w siedzibach tak zwanych "Wielkich".

