Iwanow: Wiara i powątpiewania
Marek Papszun wreszcie rozpoczyna pracę w Legii Warszawa. Wreszcie, bo pod koniec 2021 roku był już w tym klubie nie tylko myślami, ale ulokował już tam nawet swojego posłańca w postaci pierwszego poważnego dyrektora sportowego z Rakowa, który miał mu oczyścić drogę przed przeprowadzką.

Paweł Tomczyk, choć na krótko, ulokował się przy Łazienkowskiej. Nie był w stanie przygotować miękkiego lądowania, choć taka koncepcja wydawała się perfekcyjna. Nie przetrwał, bo jego "generał" musiał obejść się ze smakiem. Stało się to dopiero teraz. Ale ziarna pod uprawę nie udało się przygotować. Trzeba będzie działać w zupełnie innych warunkach.
Duża część kibiców ma nadzieję, że ten ruch automatycznie naprowadzi drużynę na właściwą drogę i klub wkroczy na mistrzowski szlak. Pytanie, jak szybko ten proces zacznie działać? Inna grupa sympatyków jest bardziej sceptyczna. Mówią otwarcie: sam Papszun niczego nie zmieni, jeśli nie zmieni się struktura powyżej niego. Że "chora" jest nie tylko drużyna, ale przede wszystkim organizacja.
ZOBACZ TAKŻE: Tak przywitali Papszuna w Legii. "Chcieliśmy, by ten dzień nastąpił"
Trener daje gwarancję profesjonalizmu, zapewnia tytaniczną pracę, ma nie brać jeńców, ale Legia to w tej chwili "stajnia Augiasza". Złośliwi twierdzą, że "Mioduskiego". Właściciel klubu ma dobre intencje, ale nie ma go cały czas na miejscu, więc nie jest w stanie wszystkiego doglądać i przypilnować.
To on cztery lata temu najbardziej chciał Papszuna, ale nowy dyrektor sportowy namówił go na Kostę Runjaica. To on "napalił" się na "częstochowskiego Kloppa" i teraz. Ten projekt musi osiągnąć sukces. Ale przecież to Legia. Tu nikt nie chce (nie może) czekać.
Sytuacja w tabeli, jeżeli chodzi o miejsce, jest tragiczna. Jednak punktowo nie wygląda to aż tak źle. Matematycznie Legia ma jeszcze szanse nawet na tytuł, choć praktycznie to jednak abstrakcja. Piąte bądź czwarte miejsce ma być w zasięgu. Jeżeli Papszun nie da Legii europejskich pucharów, klub czekać będzie ekonomiczna katastrofa. Pan Darek znów będzie musiał sięgnąć do kieszeni. Tak jak przez lata robił to poprzedni pryncypał Papszuna Michał Świerczewski. Mimo że Raków swoich piłkarzy potrafił też dobrze sprzedać. I latem też może to zrobić (Brunnes). Legia ciepłych bułeczek na półce w tej chwili za bardzo nie ma.
Najlepszy polski klubowy trener ostatniego pięciolecia w najlepszym – w teorii – i najbogatszym – w praktyce – klubie? To pasuje do siebie jak ulał. Ale to piłka. Tu nie zawsze dwa plus dwa równa się cztery.
Kosta Runjaic nie był w stanie zdobyć mistrzostwa, mimo że później odniósł sukces, bo znalazł się w Serie A, co dla trenera z polskiego rynku to raczej nieosiągalna sprawa. Po tytuł (a nawet dublet) sięgał Dean Klafurić, kończąc pracę wyśmiewanego Romeo Jozaka. Mistrzem był Aleksandar Vuković, którego w maju chciał Michał Żewłakow, ale dostał veto od właściciela. Dziś "Vuko" jest bez pracy, przez dwa lata prowadził "tylko" Piasta.
Jackowi Magierze tuż po tytule powiedziano "do widzenia". Nie przepracował nawet całego roku. Dziś nie pracuje w zawodzie jako "jedynka". Ostatnim szkoleniowcem, który bez przerwy "wytrzymał" tu ponad dwa lata był Jan Urban. W czasie swej pierwszej kadencji. A przecież w tym czasie Legia przez trzy sezony tytułu nie zdobyła! Obecny selekcjoner zrobił to później, gdy po dwóch latach przyznana została mu druga próba.
Logiki i jednej drogi żadnej więc nie ma. Nawet światowej klasy trener nie jest żadną gwarancją, że zrealizuje powierzone mu zadania. Jeżeli coś jednak się nie powiedzie, stracą dwie strony. Klub – wiadomo z jakiego powodu. Papszun – też. Trener "stanie na głowie" nie tylko dlatego, że jest z Warszawy, kocha Legię, jest profesjonalistą, ma charyzmę i jest fachowcem od stóp do głów. Musi to zrobić, aby udowodnić wszystkim, nie jedynie tym z Rakowa, że nie jest "królem" tylko jednego podwórka.
Przejdź na Polsatsport.pl

