Rio 2016. Van Avermaet: Z piłkarskiej bramki po olimpijskie złoto
Greg Van Avermaet trzynaście lat temu zdecydował o porzuceniu kariery piłkarskiego bramkarza, by kontynuować rodzinne tradycje kolarskie. "Warto było, bo odebrać złoty medal na Copacabanie to coś nie do opisania" - przyznał belgijski mistrz olimpijski.
Urodzony w Lokeren 31-letni Van Avermaet przygodę ze sportem rozpoczął od piłki, choć kolarstwo powinien mieć w genach. Jego dziadek Aime startował w wyścigach w latach 1957-1963. Na rowerze ścigał się też jego ojciec Ronald, który pierwszy z rodziny - 36 lat temu w Moskwie - wystąpił w igrzyskach.
Jeszcze w wieku 18 lat Greg spełniał się na piłkarskim boisku. Trenował w pierwszoligowym wówczas KSK Beveren, a grał na pozycji bramkarza w zespole juniorów. Kolarstwem poważnie zajął się dopiero, gdy skończył 19 lat. W 2007 roku podpisał zawodowy kontrakt z grupą Lotto.
"Długo czekałem na taki moment, jakiego doświadczyłem w sobotę. To punkt kulminacyjny mojej kariery, który wynagrodził mi wszystkie wcześniejszej niepowodzenia, porażki oraz wiele lat ciężkiej pracy. Warto jednak było, bo odebrać złoty medal olimpijski na Copacabanie to coś nie do opisania" - przyznał Belg, który na finiszu wyprzedził Duńczyka Jakoba Fuglsanga i Rafała Majkę i został najbardziej utytułowanym kolarzem w... rodzinie.
"Do tej pory zawsze mi czegoś brakowało, by odnieść jakieś spektakularne zwycięstwo" - podkreślił, uzasadniając przypisany mu niegdyś przydomek "mister almost" (zn. pan prawie - PAP).
Pierwszy raz naprawdę głośno zrobiło się o nim w 2015 roku. Podczas Tour de France najpierw wygrał z kolegami z ekipy BMC jazdę drużynową na czas, a następnie 13. etap. Po trzech dniach wycofał się z wyścigu, by być przy narodzinach córki. Na krótko znalazł się w kręgu podejrzanych o stosowanie dopingu, ale te spekulacje nie znalazły potwierdzenia w faktach.
Kolejny etap "Wielkiej Pętli" padł jego łupem w tym roku, co zaowocowało również zdobyciem żółtej koszulki. Jako lider jechał w niej trzy etapy.
Aż wreszcie przyszły igrzyska i wielki triumf na Avenida Atlantica w Rio de Janeiro.
"Zawsze wierzę, że mogę wygrać wyścig, w którym startuję, ale teraz nie dawałem sobie więcej niż pięć procent szans" - zaznaczył.
Jak przyznał, wątpliwości miał już w trakcie jazdy. "Widziałem, że są w stawce mocniejsi ode mnie, lepiej dysponowanie tego dnia zawodnicy. Ale w kolarstwie, jak w każdym sporcie, trzeba czasem mieć trochę szczęścia. Dziś fortuna uśmiechnęła się do mnie" - oznajmił na mecie.
Do zjazdu z ostatniego wzniesienia wydawało się, że najtrudniejszy - w ocenie fachowców - wyścig olimpijski w historii może wygrać Vincenzo Nibali. Wtedy Włoch przewrócił się na jednym z ostrych zakrętów, podobnie jak inny z prowadzącej trójki zawodnik Kolumbijczyk Sergio Henao. Ten wypadek przekreślił marzenia o zwycięstwo obu tych kolarzy. Później samotnie mknął do mety Majka, ale ostatecznie wygrał Van Avermaet i został drugim - po Andre Noyelle (Helsinki, 1952) - belgijskim mistrzem olimpijskim w wyścigu ze startu wspólnego.
"Gdy mijałem leżącego na drodze Nibalego, byłem trochę zdezorientowany. Nie do końca wiedziałem, co się dzieje z przodu. Gdy uświadomiłem sobie, że przede mną jedzie tylko samotnie Majka, zrozumiałem, że otwiera się szansa. Do mety był jeszcze kawałek, ale nawet 25 s przewagi w pojedynkę było ciężko utrzymać. Z Fuglsangiem pracowaliśmy zgodnie. Gdy ujrzeliśmy Polaka, byłem pewny, że go dogonimy. To był szalony wyścig, który mógł mieć całkiem innego zwycięzcę, ale koniec był wymarzony dla mnie" - podsumował triumfator.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze