Dwie ligi futbolu amerykańskiego w Polsce efektem rozłamu w środowisku
Futbol amerykański wciąż należy do stosunkowo nowych i niszowych sportów w Polsce, ale w tym sezonie doczekał się dwóch oddzielnych rozgrywek ligowych. Nie jest to jednak efektem rozwoju dyscypliny, a rozłamu w skonfliktowanym środowisku.
W drugiej połowie marca rozegrano pierwsze w tym roku mecze Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego (PLFA), w tym najwyższej jej klasy - Topligi, ale bez udziału m.in. obu finalistów poprzedniej edycji - Panthers Wrocław i Seahawks Gdynia oraz jednego z półfinalistów - Lowlanders Białystok. Tydzień wcześniej rozpoczęto rywalizację w opozycyjnej Lidze Futbolu Amerykańskiego (LFA).
Według szefa powstałej jesienią ubiegłego roku LFA Marcina Wyszkowskiego podział w środowisku nabrzmiewał od dłuższego czasu.
"Mimo że stowarzyszenie Polski Związek Futbolu Amerykańskiego organizowało przez wiele lat rozgrywki, to jako kluby nigdy nie mieliśmy w nim swoich przedstawicieli. Pierwsza próba doprowadzenia do dopuszczenia ich do współdecydowania nastąpiła już w 2014 roku" - powiedział działacz związany przez wiele lat z wrocławskim środowiskiem futbolu amerykańskiego. Dodał, że zbuntowane kluby od dawna apelowały o utworzenie polskiego związku sportowego pod egidą Ministerstwa Sportu i Turystyki.
Innego zdania jest Przemysław Kazaniecki, który jesienią został prezesem Związku Sportowego Polski Związek Futbolu Amerykańskiego. Ta organizacja kilka miesięcy temu zastąpiła stowarzyszenie PZFA w roli operatora rozgrywek.
"To nie było tak, że Panthers domagali się przez wiele lat założenia związku. Zaczęli domagać się tego całkiem niedawno. I to nie związku, a spółki. Wcześniej były spotkania Topligi, kluby głosowały i podpisywały co roku umowy, że będą uczestniczyć w rozgrywkach" - przekonywał.
Zanim objął obecną funkcję przez wiele lat był menadżerem Husarii Szczecin. Według jego informacji priorytetem "Panter" nie było to, by wszystkie kluby miały prawo głosu w sprawach rozgrywek.
"Klub z Wrocławia był największy w lidze i - z tego, co mi wiadomo - chciał 50 procent zarządzania oraz udziału w zyskach, czego nie otrzymał. Nie chciał współpracować z operatorem ligi i nie chciał być w związku jako jeden z klubów, ale mieć większy wpływ. I tak teraz jest, bo LFA jest zarządzana przez jednoosobową spółkę, w której 90 procent ma Marcin Wyszkowski" - wspomniał Kazaniecki.
Wyszkowski argumentuje, iż kluby bezskutecznie dopominały się miesiącami, by operator rozgrywek zorganizował spotkanie, na którym omawiane są sprawy organizacyjne ligi i to przyczyniło się do rozłamu. Na początku opozycję tworzyło pięć klubów: Panthers, Seahawks, Lowlanders, Sharks Warszawa i Falcons Tychy. Ich przedstawiciele na spotkaniu z 20 innymi postanowili założyć własną ligę. W tym samym czasie PZFA zwołał spotkanie założycielskie związku sportowego, na które nie zaproszono reprezentantów wspomnianej piątki.
Kazaniecki uważa, że istniał ku temu zasadny powód. "Te kluby ogłosiły, że zakładają własną organizację" - zastrzegł.
Podczas kolejnego spotkania "buntownicy" postanowili, iż sami utworzą związek, w którym będzie miejsce dla wszystkich drużyn i rozesłali informację o kolejnym spotkaniu do 50 klubów.
"Parę dni później okazało się, że na ten sam dzień koledzy ze stowarzyszenia PZFA organizują następne spotkanie założycielskie związku w Warszawie. U nas pojawiło się 28 zespołów. Potem do naszej ligi dołączyły jeszcze trzy nowe" - wyliczał Wyszkowski.
Uważa on za zastanawiające, że stowarzyszenie PZFA, które przez lata organizowało rozgrywki, utworzyło nowy podmiot - ZS PZFA. "Wystarczyło w nim pewne kwestie w sposób formalny pozmieniać i dopuścić kluby do procesu decyzyjnego. A tu się odcina od historii organizacji i to nam też nasuwa pytania, czy może chodzi o to, żeby nie wyjaśniać starych spraw" - zaznaczył.
Prezes ZS PZFA nie widzi w takim działaniu nic podejrzanego.
"Zmiana podmiotu zarządzającego rozgrywkami nastąpiła, ponieważ chcieliśmy być demokratyczni. Było to konieczne, by zostać związkiem sportowym pod egidą ministerstwa. W związku z tym pożegnaliśmy się ze stowarzyszeniem. To koniec historii. Wszystkie zarzuty dotyczące nieprawidłowości przy zakładaniu związku zostały obalone" - zastrzegł Kazaniecki.
Kolejnym wątkiem sporu jest kwestia wystąpienia z PLFA. Stowarzyszenie PZFA domaga się od każdego z klubów, który opuścił rozgrywki 20 tys. zł z tytułu kary umownej.
"Jeśli stowarzyszenie przekazało krajowe rozgrywki innemu podmiotowi - ZS PZFA, to złamało zapis umowy, który mówił, że nie można tego dokonać, nie informując o tym wcześniej klubów" - zaznaczył szef LFA.
Z kolei prezes ZS PZFA zwrócił uwagę, że kluby miały podpisaną umowę ze stowarzyszeniem, że do 2018 roku muszą grać, a do 15 sierpnia 2017 każdy mógł wypowiedzieć ją bez żadnych konsekwencji finansowych.
"Nasz związek został założony pod koniec sierpnia. Wtedy Pantery oraz kilka innych najbogatszych klubów umowy nie dotrzymało i namówiło do tego innych. Stowarzyszenie miało więc podstawę do tego, by pozwać je z tytułu kary umownej i to zrobiło. Nie sądzę, by stowarzyszenie z tych roszczeń zrezygnowało, bo chodzi o pieniądze. Prezes LFA w mediach społecznościowych sugeruje, że jesteśmy połączeni ze stowarzyszeniem, a to jest nadużycie" - zastrzegł.
Obie strony różni też podejście do przekazania ze stowarzyszenia PZFA na ZS PZFA członkostwa w Międzynarodowej Federacji Futbolu Amerykańskiego (IFAF). Tu w tle jest także wewnętrzny konflikt, który toczył się w światowej organizacji. Przekazanie tego członkostwa zatwierdziła osoba, która - jak wynika z wyroku Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) w Lozannie - nie była już wówczas do tego uprawniona.
Kazaniecki zapewnił, że mimo to ZS PZFA cały czas należy do IFAF i płaci składkę członkowską. Inaczej podchodzi do tego Wyszkowski.
"IFAF - ta uznane przez CAS - poinformowała nas i nasze ministerstwo sportu, że nie miała nic wspólnego z procedurą przekazania członkostwa PZFA dla ZSPZFA oraz że nie ma obecnie w Polsce uznanej przez nią organizacji. Zaznaczono także, że od 2017 roku żadna polska organizacja nie płaci składki członkowskiej" - podkreślił.
W efekcie sporu opóźnia się proces tworzenia w futbolu amerykańskim związku sportowego pod egidą MSiT. W połowie marca ZS PZFA poinformował, że resort nadał mu już taki status. LFA szybko to zanegowała, podkreślając, że ministerstwo póki co wydało tylko zgodę na utworzenie związku, ale żadna konkretna organizacja nie może jak na razie pochwalić się tym mianem.
MSiT w odpowiedzi na pytanie potwierdziło wyrażenie zgody - na wniosek ZS PZFA - na utworzenie związku. Zaznaczyło przy tym, że decyzja nie ma jeszcze waloru ostateczności i przysługuje od niej wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy.
"Powstanie polskiego związku sportowego następuje z chwilą dokonania rejestracji w Krajowym Rejestrze Sądowym. Jednym z elementów koniecznych do rejestracji jest posiadanie przez wnioskodawcę ostatecznej decyzji o wyrażeniu zgody na utworzenie polskiego związku sportowego" - napisano.
Szef ZS PZFA jest przekonany, że dokończenie procedury jest tylko kwestią czasu.
"Ogłosiliśmy sukces, bo otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź na wniosek. To jest jednokierunkowa droga. Spokojnie czekamy już tylko na wpis i pracujemy dalej. Trudno przewidzieć, ile to potrwa. Pozostała formalność, a całe zamieszanie jest wynikiem konfliktu" - podkreślił.
Zwrócił uwagę, że zgoda ministra jest ważna tylko dla wnioskodawcy. Dodał też, że Panthers Wrocław (reprezentujący w tym wypadku LFA) jako uczestnik postępowania opóźnili termin uzyskania zgody. Wyszkowski poinformował z kolei, że złożono wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy.
"Podtrzymujemy apel o to, by ktoś z organów odpowiedzialnych - ministerstwo sportu, PKOl czy jakakolwiek inna instytucja - pomógł nam to rozwiązać. Sam fakt, że związek ma powstać, jest sukcesem. Domagaliśmy się tego przez wiele lat. Związek jednak nigdy nie będzie prywatną organizacją. Nas jest więcej, sportowo jesteśmy lepsi. (...) Poza tym związek zgodnie z ustawą ma reprezentować dyscyplinę i to musi być spełnione. Nie powinno się robić krzywdy dyscyplinie i doprowadzać do sytuacji, w której o mistrzostwo Polski mają się ubiegać zawodnicy, którzy są tak naprawdę na początku swojej kariery. Szanuję graczy z Łazisk Górnych tak samo, jak zawodników z Gdyni, Katowic i Wrocławia, ale nawet oni wiedzą, kto powinien grać o najwyższe trofea" - zaznaczył Wyszkowski.
Zadeklarował, że zespoły z LFA są gotowe do współpracy z ZS PZFA, ale w ograniczonym wymiarze.
"Chcemy wspierać prace i tworzenie związku, ale chcemy, aby liga była prowadzona przez podmiot niezależny. Ja nie mam problemu, żeby z Przemkiem (Kazanieckim), Jędrzejem (Stęszewskim, prezesem stowarzyszenia PZFA czy Patrykiem (Tyryłłą, dawnym menedżerem PLFA) usiąść i porozmawiać, ale mam ogromny problem, żeby powierzać im jakiekolwiek funkcje zarządcze. Ta formuła współpracy już się wyczerpała" - ocenił.
Kazaniecki nadmienił, że pewna forma współdziałania już ma miejsce. Wykluczył jednak, by doszło do niej z LFA jako podmiotem.
"Jednoosobowa spółka, która nie jest klubem, nie może być partnerem związku. Część klubów, które grają w LFA, to członkowie naszego związku. Ich działacze znaleźli się np. w zarządzie i w Komisji Rewizyjnej. My robimy swoją robotę jako związek. Jesteśmy otwarci na współpracę z każdym klubem czy podmiotem, który ma podobne cele statutowe. Czy przyjmiemy do niego kolejne zespoły, które się zbuntowały? Rozmawiamy z każdym. Każdy może aplikować o członkostwo, każdy wniosek będzie rozpatrzony indywidualnie" - zapewnił.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze