Szurkowski stanął na nogach. To jednak dopiero początek długiej drogi
Połamany nos, szczęka, łuki brwiowe, praktycznie nie miał twarzy. Nie ruszał nogami i rękoma. Nie mógł samodzielnie jeść. Tak cztery miesiące temu wyglądał Ryszard Szurkowski. Legendarny kolarz uległ wypadkowi na rowerze. Wciąż jest sparaliżowany. Ale walczy. Może ruszyć lewą ręką, trochę prawą i palcami u nóg. Udało mu się stanąć w uprzęży. Ale to początek długiej drogi. Na jej końcu wcale nie musi być sukcesu. Ale mistrz walczy. Wierzy. Potrzebuje jednak wsparcia i środków na rehabilitację.
Połamany nos, szczęka, łuki brwiowe, dziura w podniebieniu. Praktycznie nie miał twarzy. To, że dziś jest podobny do siebie zawdzięcza zespołowi lekarzy, którzy zrekonstruowali twarz. Operacja trwała 7,5 godziny i mogła być przeprowadzona dopiero dwa tygodnie po wypadku. Wcześniej mógł jej nie przeżyć – opowiada przyjaciel Ryszarda Szurkowskiego, legendy polskiego kolarstwa, Krzysztof Kozanecki, który dziś wspólnie z grupą znajomych zbiera pieniądze na rehabilitację mistrza.
Szurkowski jest sparaliżowany od 10 czerwca, gdy uległ wypadkowi podczas wyścigu dla weteranów Rund um Köln. Na starcie 102. edycji stanęło 4500 kolarzy. Od zawodowców po weteranów. Szurkowski startował z grupą kolegów - Krzysztofem Kozaneckim z Poznania, Tomaszem Derejskim z Kielc, dziś mieszkającym w Kolonii oraz Clemensem Ujejskim, byłym kolarzem Lecha Poznań, który również mieszka w Niemczech. To nie był ich pierwszy start w tej imprezie. W Kolonii ścigali się od lat. Dla przyjemności. Choć Szurkowski jest najstarszy z nich (72 lata), to zawsze przyjeżdżał na metę pierwszy.
- Rysiek jechał jak zwykle przed nami – opowiada Kozanecki. – Na mecie mieliśmy się spotkać jak zwykle w tym samym miejscu, by potem razem pójść na piwo.
- Gdy dojeżdżałem do mety zauważyłem, że przed nami było jakieś zamieszanie, ale nie zdawałem sobie sprawy, że Rysiek mógł brać udział w tej kraksie. Któryś z naszych krzyknął nawet, że widział rower Ryśka, ale wszystko działo się zbyt szybko. Peleton przed metą pędzi 45 na godzinę. Jakbym przyhamował, też bym leżał. Po przejechaniu „kreski” okazało się, że nie ma go na miejscu zbiórki. Jeszcze miałem nadzieję, że może poszedł oddać specjalny chip, który rejestruje przejazd kolarza przez linię startu i mety, ale tam też go nie było. A potem sprawy potoczyły się już jak w straszliwym filmie – opowiada Kozanecki.
- Te godziny, gdy czekaliśmy w szpitalu na wieści były straszne. Siedzieliśmy tam wszyscy, z żonami. A lekarze walczyli o jego życie. Bo było zagrożone. Twarz miał tak zmasakrowaną, że były kłopoty z jego identyfikacją. Gdy dotarliśmy do szpitala, żona Ryśka Iwona pokazała dowód, lekarz odparł, że może jej udzielić informacji, ale jest kłopot, bo jej mąż ma ponad 70 lat, a oni mają trzech dużo młodszych uczestników kraksy, dwóch po 25, 27 lat i jednego 55-latka. Dopiero, gdy zacząłem dopytywać, podałem kilka szczegółów, jakie miał buty, znamię na ręce – wtedy okazało się, że ten niby 55-latek, to Ryszard. On był w tak dobrej formie, tak był umięśniony, że lekarze określili jego wiek na prawie 20 lat mniej – wspomina Kozanecki.
- Na początku Ryszard nie ruszał niczym. Po operacji twarzy był karmiony przez rurkę. Wyglądał strasznie. Ale to prawdziwy twardziel. Gdy okazało się, że rdzeń kręgowy nie jest przerwany, a tylko stłuczony z krwiakiem, natychmiast wbił sobie do głowy, że on z tego wyjdzie. Że znów będzie chodził, że wsiądzie jeszcze na rower. To jest jego cel. My wierzymy, że da się go zrealizować – uważa przyjaciel mistrza, który nigdy kolarzem nie był, uprawiał wioślarstwo, a miłością do rowerów zapałał już po zakończeniu kariery.
- O wypadku dowiedziałem się dość szybko – mówi dziennikarz Krzysztof Wyrzykowski. Przyjaciel Szurkowskiego, autor dwóch książek poświęconych mistrzowi „Być liderem” i „Kolarstwo”. – Wiedziało jeszcze parę osób, ale wszyscy trzymali wypadek w tajemnicy, bo taka była wola Ryszarda.
– On nie chciał, by ludzie o tym wiedzieli. Od początku uważał, że to jego prywatna sprawa. Że był w Kolonii indywidualnie. Nie reprezentował Polski i nie ma prawa ubiegać się o żadną pomoc. Cały Ryszard. Skromny, zasadniczy, wielki mistrz w każdym elemencie. Fakt, że sprawa nie wyszła na jaw, dopóki Rysiek się nie zgodził, pokazuje jaka to jest postać, jak wielki szacunek ma u wszystkich, którzy go znają – dodaje Wyrzykowski, który był jednym z dwóch dziennikarzy, z którymi mistrz zgodził się porozmawiać o wypadku i o tym co dalej.
- W środowisku kolarskim przyjaciele, którzy wiedzieli jaka jest prawda, rozpuścili plotkę, że Rysiek poleciał do USA, opiekować się wnuczkami (jego syn zginął w zamachu na World Trade Center, Szurkowski przez pewien czas opiekował się wnuczką w Polsce. Bywał z nią na wielu imprezach – przyp. red). Dlatego ludzie nie pytali, co się z nim dzieje. Bo przecież on był bardzo aktywny, ciągle gdzieś się pokazywał.
- To w jakiej jest formie psychicznej wręcz poraża. Jest silny, pewny, że się uda. Chce walczyć. Jestem pod ogromnym wrażeniem – dodaje Kamil Wolnicki, dziennikarz Przeglądu Sportowego, autor wywiadu z Szurkowskim.
- Na początku Rysiek nie mógł w ogóle ruszać - niczym! Ręce i nogi były całkowicie bezwładne – opowiada Kozanecki. – Teraz może ruszyć lewą i prawą ręką, ale nie tak, by coś chwycić, przenieść, jeść, czy odebrać telefon. Może też ruszać palcami u nóg. Jest też w stanie wyprostować nogi, gdy rehabilitant je zegnie. Wróciła praca mięśni brzucha. Można go posadzić. Zaczęto go też pionizować. To najważniejsze w rehabilitacji. On znów musi nauczyć się stać. Oczywiście na razie nie samodzielnie. Jest przywiązywany do specjalnej deski. Na początku był w stanie ustać kilka sekund. Potem minut – cieszy się Kazanecki.
- Najnowsze wieści są takie, że ustał 30 minut. To ogromny postęp, który daje nadzieję, że będzie dobrze – dodaje Wyrzykowski.
- Oczywiście żaden lekarz nie powie, że Ryszard będzie chodził. To może się jednak udać. Rdzeń nie jest przerwany. Ale potrzeba ogromnej pracy, wiele czasu, specjalistycznej, długotrwałej rehabilitacji, która musi kosztować. I wiary. Rysiek ją ma - relacjonuje Kozanecki.
- Ryszardowi jest potrzebne miejsce, w którym rehabilitanci i lekarze będą mogli się nim zajmować całą dobę. Zespół z centrum Stocer w Konstancinie, gdzie obecnie przebywa, robi co może, ale choćby z powodów ograniczeń budżetowych, Ryszard jest rehabilitowany godzinę, góra dwie dziennie. A przydałoby się dużo więcej. Pamiętajmy, że trzeba nim zajmować się całą dobę, on przecież wciąż jest całkowicie niesamodzielny – wyjaśnia Kozanecki.
Ile potrzeba pieniędzy? Przyjaciel Szurkowskiego wycenia to na ok. 30 tysięcy miesięcznie. Tyle potrzeba by wykupić miejsce dla mistrza w ośrodku rehabilitacyjnym, który będzie mógł mu zapewnić opiekę, rehabilitację i najnowocześniejszy sprzęt. Takie miejsce znajduje się m.in. w Kamieniu Pomorskim. By jednak tam się dostać, Ryszard Szurkowski musi zostać zakwalifikowany no i musi mieć na to środki.
- Kwoty jakie są potrzebne przekraczają możliwości jego rodziny. Długo namawialiśmy, by zgodził się na zbiórkę. On wierzy, że wróci do sprawności. Dlatego się zgodził, a my prosimy wszystkich o pomoc – mówi Wyrzykowski.
Akcję zbierania funduszy prowadzi poznański Lions Club, którego członkiem jest Kozanecki. Szurkowski wielokrotnie włączał się w akcje charytatywne klubu, przyjeżdżał na aukcje, spotkania. Angażował się między innymi w pomoc rodzinie, w której samotny ojciec opiekuje się dwoma chorymi na porażenie mózgowe synami. Teraz sam potrzebuje pomocy.
Pieniądze można wpłacać na konto 09 1240 1747 1111 0000 1845 5759
W dane przelewu wystarczy wpisać dane odbiorcy: ul. Jana Henryka Dąbrowskiego 189, 60-594 Poznań, a w tytule: „Ryszard Szurkowski – Rehabilitacja”.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze