Kowalski: Lewy dopiero ósmy, czyli kto tu się musi bardziej postarać
"Ech, znowu daleko". Takie westchnienie było reakcją polskich kibiców na ósmie miejsce Roberta Lewandowskiego w plebiscycie "France Football". Po kolejnych rekordach "Lewego" w ostatnim czasie wydawało się, że zbliżył się on do ścisłej czołówki, jak nigdy wcześniej. Jasne, że geniusz Leo Messi jest poza skalą i nie ma co dyskutować z jego zwycięstwem (choć nie wygrał ani Ligi Mistrzów, ani Copa America), ale przed Polakiem znaleźli się Van Dijk, Ronaldo, Mane, Salah, Mbappe i Alisson. Dlaczego?
Marzyliśmy oczywiście o pierwszej trójce, ale nawet surowo podchodząc do osiągnięć RL9 wydawało się, że o te trzy miejsca wyżej miał prawo się znaleźć i przynajmniej powtórzyć swoje osiągnięcie z 2015 roku. Prezes PZPN Zbigniew Boniek skomentował wybór 180 elektorów z całego świata dosadnie, nazywając "Złotą Piłkę" wielkim g… Analizując jednak na chłodno, do takiego, w naszym ujęciu zawodu, przyczyniły się trzy sprawy.
Po pierwsze brak odpowiedniego lobby na światowym poziomie. Wydaje się, że w całej niemal modelowej wielkiej karierze Roberta właśnie ten element kuleje. Owszem, RL9 to jest rozpoznawalna ugruntowana marka w Europie, a zwłaszcza w Polsce i w Niemczech, ale pokłady możliwości pozostają jeszcze nieodkryte w obu Amerykach, Afryce oraz przede wszystkim w Azji. Na czym to lobbowanie miałoby konkretnie polegać, można się rozwodzić, ale na pewno nie na stawianiu drinków głosującym przedstawicielom egzotycznych krajów.
Chodzi raczej o jeszcze większe medialne i marketingowe otworzenie się Roberta na świat. Dbałość o te pozaeuropejskie rynki, udzielanie wywiadów, ogólnie rozumianą promocję, podpisywanie kontraktów reklamowych z firmami o globalnym, a nie lokalnym zasięgu itd. To później wraca właśnie przy okazji takich wydarzeń jak plebiscyt „France Football”. Tutaj jest jeszcze pole do popisu. Dla Roberta, ale przede wszystkim dla jego sztabu doradców.
Po drugie. Obecność w drużynie, która byłaby w stanie coś osiągnąć w Lidze Mistrzów. Jeśli Bayern dotrze wreszcie do finału Ligi Mistrzów, a nie odpadnie w przedbiegach, czyli na etapie 1/8 finału, jak to było w minionym sezonie, szanse Roberta rosną automatycznie. Śmiem twierdzić, że ma to nawet większe znaczenie niż powiedzmy dojście z reprezentacją Polski do ćwierćfinału mistrzostw Europy. Możemy się zżymać na tendencje w europejskiej piłce, ale to właśnie Liga Mistrzów decyduje o wielkości współczesnych piłkarskich gladiatorów i ich hierarchii. Nie ma cię tutaj w znaczący sposób, to nie ma cię praktycznie wcale. Tak to działa.
I Robert to świetnie wyczuwał udzielając przed dwoma laty słynnego obrazoburczego wywiadu niemieckiemu tygodnikowi, w którym próbował przekonać właścicieli Bayernu do głębszego sięgnięcia do kieszeni i zatrudniania nowych zawodników za gigantyczne kwoty. Tak też się stało i właśnie ten sezon będzie testem czy ekstra pieniądze wydano rozsądnie. Inną opcją jest wciąż oczywiście możliwy transfer do któregoś z dwóch klubów, które od dziesięciu lat dzielą się zwycięstwami w plebiscycie FF. Czyli Barcelony i Realu.
Pierwszy z oczywistych względów (każdy będzie tam w cieniu Messiego) nie wchodzi w grę. W drugim możliwość transferu i wejścia w rolę gwiazdy „Los Blancos” została nieco przespana. Odszedł przecież Cristiano Ronaldo, nie było przez moment Zinedine'a Zidane'a, który obudził dziś swojego rodaka Karima Benzemę. Można było atakować, spróbować skorzystać z okazji, zamiast przedłużać kontrakt z Bayernem.
Po trzecie. Bez względu na europejską ligę, w której Robert występuje (ewidentnie Bundesliga jest mniej medialna i popularna w świecie niż liga hiszpańska czy angielska), musi reprezentując swój klub na arenie międzynarodowej dokonać czegoś spektakularnego. Tak jak wówczas, kiedy jako zawodnik Borussii Dortmund strzelił w półfinale Ligi Mistrzów cztery gole Realowi. Przecież to nie jest przypadek, że właśnie wtedy zajął swoje najwyższe piąte miejsce w plebiscycie FF.
Wrażenie robiłyby też decydującego gole, w tych najistotniejszych fazach Ligi Mistrzów, dające awans, wywołujące efekt: wow!!!. Coś co pozostawałoby w pamięci niezaangażowanych emocjonalnie przedstawicieli Czadu, Surinamu, Nikaragui czy Jamajki, czyli dysponujących takim samym głosem w plebiscycie jak Polacy czy Niemcy. Dokładnie jednym. Z całym szacunkiem, ale Robertowi się to akurat w mijającym roku, za który jest rozliczany (głosowanie zakończyło się na początku listopada) nie udawało. Cztery bramki w fazie grupowej wbite Crvenej Zveździe, gole strzelane, Łotwie czy Macedonii Północnej czy nawet całe ich serie w Bundeslidze to niestety… za mało.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze