O atmosferze w kadrze, czyli dlaczego Euro to nie jest czas na głaskanie się po czuprynach

Piłka nożna
O atmosferze w kadrze, czyli dlaczego Euro to nie jest czas na głaskanie się po czuprynach
Fot. Cyfrasport
Kowalski: W naszej ekipie występuje problem przywództwa. Wydawało się, że nasz tzw. stolik gwiazdorski (Lewandowski, Krychowiak, Szczęsny) jest już na tyle mocny mentalnie i mający wpływ na resztę, że może dźwignąć ekipę, nawet wówczas kiedy trener się pogubi. A jak było?

No i po balu. Reprezentacja Polski, właściwie jak zwykle, przegrała swój pierwszy mecz podczas turnieju i pozostaje jej liczenie na cud, czyli na ogranie któregoś z dużo mocniejszych rywali - Hiszpanii lub Szwecji. Czy to się może zdarzyć? Czy ekipę Paulo Sousy stać na cudowne ocalenie? „Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei” – pisał Juliusz Słowacki i teoretycznie można się tego trzymać. Z drugiej strony, po co się oszukiwać?

Tak jak dało się zauważyć już wcześniej i wielokrotnie to w tym miejscu podkreślałem, Sousa nie stworzył dobrej ekipy, nie dał jej niczego ekstra. I można się było spodziewać na podstawie jego manewrów oraz przebiegu poprzednich spotkań, że będziemy drżeć przed Słowacją. Przed drużyną, która jest od nas 14 miejsc w rankingu niżej, z reprezentacją społeczeństwa, które jest od nas prawie dziesięć razy mniej liczne, z krajem, który nie na pewno nie jest bogatszy od Polski i ma podobną historię. Wreszcie z drużyną, dysponującą zawodnikami, grającymi w znacznie słabszych niż nasi klubach.

 

ZOBACZ TAKŻE: Hajto o Krychowiaku: Zabrakło mi słowa "przepraszam"

 

Niech symbolem tej klęski będzie Lubomir Satka z Lecha Poznań (nie zawsze miesił się w pierwszym składzie), który zupełnie wyłączył Roberta Lewandowskiego. „Piłkarza stulecia”, zgarniającego wszelkie możliwe nagrody i bijącego kolejne rekordy w Bundeslidze.

 

Owszem, to jest jeden mecz, to jest piłka, wszystko może się zdarzyć, zwłaszcza podczas turnieju. Tyle, że tu nie było żadnego przypadku. Gra wyglądała mniej więcej tak samo, jak wcześniej, wybory personalne selekcjonera tak jak wcześniej sprawiały wrażenie, że Portugalczyk dokonuje ich w wyniku losowania. Z grubsza można by było przekleić wszelkie krytyczne komentarze z poprzednich spotkań i umieścić je po meczu ze Słowacją. W kadrze nawet nie drgnęło, nie zrobiliśmy nawet minimalnego kroku do przodu. Wciąż nie wiadomo o co temu eleganckiemu facetowi, który pięknie wypowiada się w mediach, chodzi.

 

Jedynym pozytywnym sygnałem jaki dobiegał ze zgrupowania był ten, że „atmosfera jest świetna, tak dobrej nie było nigdy”. Co bardziej naiwni kibice, a nawet reporterzy dali się nawet na to nabrać. „Jestem Team Sousa” informowali w mediach społecznościowych, wskazując, że wierzą w ozdrowieńczą moc światowca, który przyjechał z innej piłkarskiej planety i jak kiedyś Leo Beenhakker będzie nas wyprowadzał z drewnianych chatek.

 

Sousa dobrze brzmiał, dobrze wyglądał, piłkarze też zapewniali, że jest świetny. Wykonał ludzki gest, kiedy dał wolne Zielińskiemu z powodu narodzin dziecka, dogadał się z Lewandowskim, zaprosił żony za zgrupowanie i dziennikarzy na poczęstunek. No i postawił na trzech obrońców z wahadłowymi, co miało być rewolucją, dzięki której uszczelniona zostanie defensywa, a Lewandowski zyska niezbędny serwis ze skrzydeł. Gdzież mu do niego przaśny Brzęczek ze swoim archaicznym 4-4-2 i żenującą biografią Małgorzaty Domagalik…

 

Po pół roku pracy, nie ma już wątpliwości, że Portugalczyk, jak mówi klasyk, „jedzie na picu”. Owszem umiejętności socjotechniczne, dobra prezencja i kultura osobista, są istotne. Zwłaszcza na poziomie reprezentacji, gdzie trzeba piłkarzy zaczarować, bo nie ma czasu na treningi. Przydałoby się jednak do tego coś jeszcze. Czyli jakiś konkretny pomysł na grę, skład. Sousa miał ledwie pół roku, ale na pewno dało się w tym czasie coś wypracować, powtórzyć kilka razy. A jak wymagać płynność w grze, skoro za każdym razem był inny skład? Pytam się na jakiej podstawie na najważniejszy mecz, pierwszy na mistrzostwach wstawił do pierwszej jedenastki Linettyego?

 

A z drugiej strony założył już na samym początku i trzymał się tego kurczowo, że choćby nie wiem co będzie bronić Szczęsny? Albo: dlaczego przesunął Krychowiaka do roli defensywnego pomocnika, skoro od dawna w klubie i kadrze grał już wyżej, nie był obarczany tak dużą liczbą zdań defensywnych i po prostu przeprogramował się na inną grę?

 

Dlaczego nie wystawił Modera skoro wcześniej go chwalił, a ten dobrze rokował, ma szeroki wachlarz możliwości (od umiejętnego odbioru, po uderzenie z dystansu) i strzelił gola na Wembley? Takich pytań można zadać więcej i niekoniecznie Sousa, jak ma w zwyczaju, dziękował by za nie.

 

Ewidentnie w naszej ekipie występuje też problem przywództwa. Dobry szef część władzy przekazuje najbardziej zaufanym podopiecznym, dzięki czemu kontrola nad drużyną jest jeszcze lepsza. Wydawało się, że nasz tzw. stolik gwiazdorski (Lewandowski, Krychowiak, Szczęsny) jest już na tyle dojrzały, tak dobry sportowo, mocny mentalnie i mający wpływ na resztę, że może dźwignąć ekipę, nawet wówczas kiedy trener nieco się pogubi. Po prostu wziąć to na siebie. A jak było?

 

Bez wielkiej przesady można skwitować, że dla każdego z nich był to najgorszy mecz w reprezentacyjnej karierze. Zamiast ponieść zespół, przytłoczyli go. Swoją słabą grą, językiem ciała, gestami. I jeszcze na koniec nie zaprowadzili zespołu do kibiców, aby podziękować za doping, a do strefy mieszanej na wywiad wysłali młokosa Puchacza.

 

Panowie piłkarze, guzik to nas kibiców obchodzi, że macie tam atmosferę, jakiej nigdy nie było i dobrze się w swoim gronie czujecie. Mistrzostwa Europy to nie jest czas na… głaskanie się po czuprynach. Możecie przegrać mecz, ale zróbcie to z klasą. Albo inaczej, spróbujcie wreszcie coś wygrać!

Cezary Kowalski, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie