Kobiecym okiem: Depresja mistrzyń

Inne
Kobiecym okiem: Depresja mistrzyń
fot. Fundacja Otylii
Kobiecym okiem: Depresja mistrzyń.

„Przeszłam przez straszliwy hejt, zrównano mnie z ziemią, mówiono, że nie powinnam żyć” – Otylia Jędrzejczak. „Nie byłam w stanie wejść do wody. 10 minut stałam przed słupkiem. Miałam całe okularki we łzach.” – Oktawia Nowacka. „Bałam się każdego kolejnego dnia. Bałam się spać. Myślałam: Boże, jestem wariatką” – Agnieszka Kobus-Zawojska…

Sportsmenki, mistrzynie, medalistki olimpijskie – na podium - z szerokimi uśmiechami. Niemal na każdym zdjęciu dostępnym w sieci - z szerokimi uśmiechami. Bohaterki, heroski - uosobienie siły, mocy, niezniszczalności… Kobiety. Ludzie. Tylko ludzie. Przede wszystkim ludzie.


W ramach spotkania z cyklu: Śniadanie Mistrzyń. Sport jest Kobietą, której głównym tematem była: DEPRESJA, pomysłodawczyni projektu - Otylia Jędrzejczak zaprosiła do rozmowy Oktawię Nowacką i Agnieszkę Kobus-Zawojską. Medalistki olimpijskie przyznały się do problemów na tle psychicznym, wypalenia i opowiedziały o walce o powrót do dobrego samopoczucia i odbudowę poczucia własnej wartości. Oto historie „zawsze uśmiechniętych” mistrzyń.


Oktawia Nowacka – brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich w Rio w pięcioboju nowoczesnym


Moje problemy zaczęły się już przed igrzyskami olimpijskimi w Rio. Wtedy też po raz pierwszy zaznałam pomocy. Pomocy, której naprawdę wtedy potrzebowałam. W styczniu, na osiem miesięcy przed igrzyskami doznałam kontuzji. W maju, na trzy miesiące przed igrzyskami miałam operację rozcięgien podeszwowych. W tym czasie cała kadra jeździła z trenerami na puchary świata. Miałam co prawda kwalifikację już zdobytą, ale zostałam sama w internacie, gdzie nie miałam planu B, nie miałam treningu zastępczego. Zaczęłam się stresować, że tego czasu jest coraz mniej i bez trenera było mi bardzo ciężko. Wtedy moja pani psycholog stworzyła taką grupę wsparcia, taki swój własny team – był tam jeszcze mój narzeczony i trener przygotowania motorycznego. Ten team poskładał mnie w całość i dzięki niemu wróciłam do treningów. Potem poznałam mojego trenera mentalnego, z którym przez dwa miesiące zrobiliśmy olbrzymią mentalną pracę. Bardzo chciałam stanąć na nogi, pojechać na igrzyska i spełnić swoje marzenia, bo od dzieciństwa o tym marzyłam. Myślę, że to dlatego udało nam się w tak krótkim czasie osiągnąć ten efekt, mimo że w pewnym momencie wcale już tam nie chciałam jechać. Podniosłam się, przeszliśmy przez ten najtrudniejszy moment z cudowną grupą wsparcia, ale ostatecznie na starcie musiałam wszystko zrobić sama. Byłam na to przygotowana. Wyszłam z dołka, odbiłam się i start na igrzyskach była dla mnie takim bardzo głębokim przeżyciem, bardzo głębokim doświadczeniem, gdzie byłam skoncentrowana tylko na sobie, gdzie nie interesowało mnie nic dookoła.


Miałam wrażenie, że wszystko, co najgorsze było za mną, kiedy sięgnęłam po ten olimpijski medal, że przeszłam przez największy dołek, że się podniosłam. Byłam z siebie niezwykle dumna, ale nie spodziewałam się, że ten najtrudniejszy moment przyjdzie tak naprawdę po igrzyskach…


Czułam się spełnioną zawodniczką, ale byłam też potwornie zmęczona. To pół roku było niezwykle wyczerpujące, musiałam z siebie bardzo dużo energii wykrzesać, żeby pojechać na igrzyska i osiągnąć ten stan mentalny, który osiągnęłam. Kosztowało mnie to bardzo dużo energii. Byłam zmęczona. Zaczął się medialny szum, zaczęły się różne wywiady. Nie byłam na to przygotowana. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po zdobyciu medalu. Nie umiałam też wybierać tego, co jest ważne, od tego co nie jest ważne i zgadzałam się na wszystko. Przez miesiąc byłam chora. Z ta chorobą jeździłam od studia do studia wykończona, zmęczona i bardzo pragnęłam po prostu odpocząć i cieszyć się tym, na co tak bardzo pracowałam. Wtedy zaczęło się u mnie takie wypalenie. Bardzo nie chciałam wracać do treningu. Zastanawiałam się, skąd to się wzięło. Od małego nigdy nie miałam takiej sytuacji, że nie chciałam trenować. Wyjechałam na wakacje, na trzy tygodnie, ale to tak szybko minęło, że ja nadal nie czułam się gotowa. Wtedy był moment, że powinnam była posłuchać siebie, posłuchać swojego ciała i zrobić sobie dłuższą przerwę.


Pamiętam, że przyszłam wtedy na swój pierwszy trening i usłyszałam: „jeden medal to jest bardzo duży sukces, ale żeby zapisać się na kartach historii, warto zdobyć ten drugi medal!”. Jako osoba, która wiedziała, ile przeszła, ile z siebie dała, żeby ten medal zdobyć, zmęczona totalnie, ale przede wszystkim spełniona, wewnątrz poczułam niesamowitą złość, ciężko to opisać – coś we mnie wtedy pękło. To powiedział trener, pewnie zupełnie nieświadomie, ale ja poczułam, że nie dźwignę tego po raz drugi w tej chwili i wtedy zaczęło mi się wszystko sypać.


Nie byłam w stanie wejść do wody. Rano 10 minut stałam przed słupkiem zanim wskoczyłam do wody i miałam całe okularki we łzach, więc zanim wskoczyłam do wody musiałam jeszcze wylać te łzy z okularków, żeby do niej w ogóle wejść.


Były momenty naprawdę bardzo trudne, nie miałam zdiagnozowanej depresji, nie brałam leków. Wyjechałam z domu w wieku czternastu lat i zawsze w różnych sytuacjach musiałam sobie radzić sama, więc tu też chciałam sobie poradzić z tym sama. Miałam psychologów, ale sama się teraz zastanawiam, na ile ja sama nie przyznawałam się do tego, jak bardzo jest źle. Mam pozytywny temperament, zawsze chcę widzieć te dobre strony, więc jak już miałam lepszy dzień, siadałam i mówiłam: dobra, to ja sobie jakoś poradzę, ale teraz jak sięgam pamięcią, jakie to były momenty bolesne, jak ja nie miałam siły wstać z łóżka, jak ja płakałam przed każdym treningiem to dziś nie wiem, czy to nie były typowe stany depresyjne.


Męczyłam się strasznie, pracowałam z psychologami, starałam się jakoś w tym wszystkim funkcjonować. Chyba nie chciałam się przyznać do tego, że potrzebuję przerwy. To mnie wykańczało, to było kilka lat szarpania się ze sobą. Startowałam – czasem było lepiej, czasem było gorzej. Wiadomo potencjał sportowy był, możliwości fizyczne też, ale głowa nie działała tak, jak powinna. Dzięki temu, że zawsze lubiłam rozwijać swoją samoświadomość, poznawać siebie, czytałam różnego rodzaju książki, znałam bardzo dobrze siebie, myślę, że lepiej niż przeciętny młody człowiek. Czułam, że ze mną coś się dzieje nie tak, czułam, że choć chciałabym zrobić inaczej, moje ciało i moje myśli podążają w innym kierunku, ale czułam też w sobie tę nutkę takiej świadomości, która trzymała mnie w całości i kazała przeczekać ten moment, nie podejmować żadnych radykalnych kroków. Czułam, że życie jest dobre, że mam prawo do szczęścia, że cos się stało, ale ja wrócę do równowagi. Miałam w sobie bardzo dużo nadziei i determinacji, żeby to przezwyciężyć.


Na rok przed planowanymi igrzyskami w Tokio otarłam się o kwalifikację olimpijską, zabrakło mi jednego miejsca. Nie mam pojęcia, co by było, gdybym ją wtedy wywalczyła. Miałam walczyć w kolejnym roku o tę kwalifikację. I właśnie wtedy, stwierdziłam, że nie chce tego zrobić. Zdałam sobie sprawę, że od samego początku, czyli od zakończenia startu w Rio, robię to dlatego, że ktoś mi każe udowodnić swoją wartość i to czy jestem w stanie powtórzyć swój sukces.


Muszę przyznać, że nigdy nie straciłam poczucia własnej wartości tak bardzo, jak wtedy po zdobyciu olimpijskiego medalu. Wtedy, kiedy powinnam poczuć swoją wartość, wzmocnić się, ja poczułam się słaba.


Nie dość, że to poczucie własnej wartości bardzo upadło, to usłyszałam nie raz, że mój medal był dziełem przypadku, bo pojechałam po kontuzji, bo ktoś się źle przejechał na koniu, a był faworytem, więc mój medal to był przypadek. W końcu sama zaczęłam w to wierzyć, bo jeśli takie głosy dochodziły do mnie z najbliższego otoczenia, to było to dla mnie naprawdę przykrym doświadczeniem. Aż w końcu wiedziałam, że to jest czas, żeby powiedzieć dość i w nosie miałam, że jest tuż przed igrzyskami i że mi ktoś powie, że to nie wypada, że tak nie można, bo tyle lat to ciągnęłam nie dla siebie, że wiedziałam, że jeżeli kiedykolwiek wrócę, to tylko wtedy, kiedy będę chciała.


Dopiero jak odpuściłam, ale tak totalnie, bo ja byłam w 100% pewna, że do sportu nie wrócę. Dopiero jak wszystko puściłam, jak pozbyłam się wszystkiego dokoła, zerwałam umowy sponsorskie i wszystkie inne rzeczy, które mnie wiązały z tym sportem, poczułam, że w końcu ruszam się dla siebie. Wychodzę na trening, bo w końcu ja tego chcę i po pół roku zaczęłam z powrotem nabierać ochoty do startu. Już wiem, że do tego, co było po Rio, nie wrócę. Chce to robić na swoich zasadach, żeby czuć się dobrze i realizować swoje własne cele, a nie czyjeś cele.


Bardzo często do czegoś dążymy myśląc, że to coś odmieni nasze życie. Dzisiaj jestem święcie przekonana, że liczy się droga do tego. Ta radość z najmniejszych rzeczy. Jeżeli nawet mały sportowiec będzie myślał, ze jeżeli zdobędzie mistrzostwo Polski, medal mistrzostw Europy, mistrzostw świata, igrzysk olimpijskich, ze ktoś go w końcu doceni, on się poczuje w końcu wartościowym człowiekiem, to nie. Szczęście i smutek są chwilowe. My budujemy nasze wewnętrzne szczęście i spełnienie cała karierę sportową, mamy się cieszyć procesem treningowym. Tym, że jesteśmy sportowcami, tym że mamy szanse spełniać nasze marzenia, ale te nasze marzenia nie mogą warunkiem naszego szczęścia, czy naszego poczucia własnej wartości.

 

Agnieszka Kobus-Zawojska – wicemistrzyni olimpijska z Tokio i brązowa medalistka olimpijska z Rio w wioślarstwie


Mnie spotkało totalnie co innego. Medal w Rio był dla mnie wielką radością, sukcesem, zaskoczeniem i motywacją. To był piękny moment. Porównując z kolei medal w Tokio… - to była radość na mecie i zarazem wielką ulga, bo ja nie mogłam się doczekać, kiedy te igrzyska się odbędą, żeby skończyć ten proces. To bardzo smutne, bo właśnie należy się cieszyć z drogi, co cały czas uświadamia mi mój mąż.


Po Rio nie miałam problemów, byłam naprawdę piekielnie zmotywowana, chciałam to powtórzyć. To był dla mnie przepiękny moment, ale teraz w roku igrzysk w Tokio bardzo dużo się działo. W kwietniu przechodziłam COVID, nie pojechałam na puchar świata. Trzy miesiące przed igrzyskami czułam się strasznie. Nie wiedziałam, co się dzieje. Szłam na stołówkę, nie chciałam z nikim siadać, na szczęście poza moimi dziewczynami. Ludzie mnie denerwowali. Nie mogłam wysiedzieć w pokoju w Wałczu. Miałam wrażenie, że ten pokój jest więzieniem. Musiałam siedzieć na pomoście i patrzeć na jezioro, bo to mnie uspokajało, a wiadomo, że przed treningiem fajnie jest odpocząć. Płakałam i nie wiedziałam z jakiego powodu, dodatkowo miałam kłucie w sercu i zastanawiałam się, czy nie mam zmęczeniowego złamania żebra, po czym zorientowałam się, że to nie jest to, bo na treningu nic mnie nie kłuło, tylko poza. Trening mnie ratował, bo tam koncentrowałam się tylko na ruchu, tylko na danym pociągnięciu. Trening trwał półtorej godziny, a ja żyłam tym kolejnym, następnym pociągnięciem. To mnie ratowało, ale wracałam do pokoju, do którego nie chciałam wracać.


Dlaczego nie chciałam pojechać na igrzyska? Bo ja się bałam każdego kolejnego dnia. Straszne były dla mnie noce… W nocy bałam się spać. Trzy razy zmieniałam koszulkę, bo była cała spocona i po prostu bałam się spać. Śniły mi się złe rzeczy. W pewnym momencie zadzwoniłam do męża i powiedziałam, że jeżeli on nie przyjedzie, to ja wyjadę. Na szczęście przyjechał dnia kolejnego.


Moją największa siłą było to, że ja się zorientowałam i zwróciłam się o pomoc. Zapisałam się do psychiatry online. Boże, jakie to było straszne. Psychiatra kojarzy się z tym, że jesteś wariatem. Niestety! Jest takie przeświadczenie i ja mam nadzieję, że będziemy od niego uciekać. Ale ja też miałam taką myśl: „jestem wariatką”. Zapisałam się na konsultację online. Na szczęście trafił się super lekarz, który nie przepisał mi od razu leków, tylko porozmawiał ze mną długo, więc fantastycznie. Dodatkowo przepisał mi leki, ale takie, żeby mnie nie wyciszyć za bardzo w sporcie.


Ratowało mnie jeszcze to, że wiedziałam, że ja nie pływam sama. Wiedziałam, że muszę być gotowa, bo na mnie polegają dziewczyny. Wiedziałam, że jak zrezygnuję, choć chciałam, to one mają problem. Z jednej strony to była ciężka sytuacja, a z drugiej dobra, bo mnie uratowało to, że wiedziałam, że jestem im potrzebna.


Na pewno dołowała mnie sytuacja, że cały czas słyszałam, że nie ma ludzi niezastąpionych. Uważam ze trenerzy nie powinni tak mówić, że nie ma ludzi niezastąpionych, bo nawet jeśli ktoś przypływa ostatni to należy się cieszyć z tej drogi i że się łapie doświadczenie. Też się tego uczę ciągle, mając 31 lat.


Pamiętam, że po tej konsultacji u psychiatry, pojechałam do apteki, kupiłam leki, których bałam się wziąć. Musiałam dwa dni się przespać z tym, że ja je mam wziąć.


Jak wzięłam pierwszą tabletkę wpadłam w atak paniki, czy zaraz coś mi się nie stanie, bo ja wzięłam tabletkę. Zaczęłam czytać wszystkie przeciwwskazania i wpadłam w panikę, nie mogłam spać. Miałam tak dużo nieprzespanych nocy. Przyjechał mój mąż, było łatwiej mi spać. Szczerze dziękuję dyrektorowi sportowemu, bo nie mógł nikt w pandemii przyjechać do ośrodka, a dzięki temu, że Maciej z nim porozmawiał zgodził się na tę wizytę i myśl, że dzięki tej zgodzie ja pojechałam na igrzyska. Maciej przyjechał, mogłam już spać, nie bałam się wziąć przy nim tabletki, bo jak był ze mną w pokoju, to wiedziałam, że jak coś się stanie, to on jest. To głupie, bo te leki z reguły mają leczyć, a ja sobie tak włożyłam do głowy, że coś się stanie. Na szczęście jak on przyjechał, kilka dni spałam, ale zaraz zaczęłam się bać, że on zaraz wyjedzie i co ja dalej sama zrobię. Ale było lepiej. Zaczęłam przesypiać noce. Wyszliśmy na spacer i złapał mnie lęk, bo nagle zrobiło się ciemno. Później siedzimy, śmiejemy się i ja nagle zaczynam płakać. Maciek się pyta, co się dzieje, ja mówię nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Zastanawiałam się, czy to wszystko ma sens.


Nie miałam myśli samobójczych, ale bardzo się bałam, że będę te myśli mieć. To było dla mnie straszne, ja się nakręcałam, bo się bałam, żeby tego nie było.


Na pucharze świata w Lucernie nie chciałam jechać na te igrzyska, ale jakoś to przepracowałam. Zaczęłam brać leki i na kolejnym pucharze świata w Sabaudii byłam już inną osobą. Chciałam wejść do łódki i chciałam zawalczyć. Później już ciągła praca i kontakt smsowy z panią psycholog. Sama wymiana smsów, która też pomagała. Pojechałam do Tokio i noc przed Tokio była najlepiej przespaną nocą w życiu, ale jak minęłam linię mety, powiedziałam: uff, teraz mam wielką radość.


Zdobyłam ten medal. Zobaczyłam, że moją wielką siłą jest to, że w odpowiednim momencie zwróciłam się do psychiatry, czego się strasznie bałam i to, że teraz się z tego cieszę.


Cieszę się tym, że teraz jestem w domu. Wzięłam indywidualny tok treningów i jestem teraz w domu. Kiedy kadra wioślarzy była w Portugalii, myślałam sobie, że dobrze, że jestem w domu, bo wiem, że jakbym była tam, to bym wpadła w panikę. Naprawdę. Tak mnie zmęczył ten ostatni rok, że cieszę się tym, że jestem teraz w domu, że chodzę na boks, że chodzę na taniec na obcasach i mam radość z tego sportu. Wtedy straciłam radość z tej drogi, a chciałam osiągnąć ten cel.


Jak osiągnęłam cel, poczułam radość, że to się skończyło. Ta radość na mecie była z tego powodu. To była taka ulga.


Straszne to jest, ta przepaść między Rio a Tokio. To niby dwa medale, ale jeżeli chodzi o taką euforię, to większa była tym brązowym medalem, a Tokio to było to, że nie poddałam się, że byłam w tej łódce i dziękuję dziewczynom, że były tam ze mną. Ja bym nie wróciła do tej łódki, nie pojechałabym na igrzyska gdyby nie one, nie mój mąż, nie moja pani psycholog i nie lekarz, na którego trafiłam. Bardzo dobrze, że mój mąż przy mnie jest. Myślę, że ten medal w 80% to jego zasługa. Gdyby nie on, ten lekarz i pani psycholog, którą poznałam, tego medalu by nie było.


W roku przed Tokio cały czas słyszałam od mojego trenera: „nie ma ludzi niezastąpionych”. To mnie nauczyło, że są, bo każdy z nas jest niezastąpiony na swój sposób. Pamiętam to jak mantrę: „nie ma ludzi niezastąpionych”. Są. Ja jestem niezastąpiona.

 

Otylia Jędrzejczak – mistrzyni olimpijska, multimedalistka igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata i mistrzostw Europy w pływaniu


Presję życia sportowego rozpoczęłam w wieku ośmiu lat. Od ósmego roku życia żyłam w pewnych oczekiwaniach, ze muszę być najlepsza, że powinnam zdobyć medal. Oczekiwał tego ode mnie trener, oczekiwał tego ode mnie klub, oczekiwali ode mnie najbliżsi, chociaż może to było takie moje przeświadczenie, a nie do końca tak było i ja zaczęłam wymagać od siebie.


Był taki moment w mojej karierze. To był 2008 rok, kiedy wróciłam z igrzysk olimpijskich w Pekinie, kiedy dopłynęłam czwarta do ściany, kiedy moje życie było wywrócone do góry nogami, wtedy miałam pretensje, że nikt mi nie pomógł, nikt nie był blisko mnie, nikt nie wyciągnął do mnie ręki, żeby powiedzieć, że dasz rade, spróbuj, tylko sama musiałam sobie ze wszystkim poradzić. Z drugiej strony wiem, że taki jest mój charakter, że i tak jakby ktoś wyciągnął rękę dopóki sama bym sobie nie chciała pomoc, to nikt by mi nie pomógł.


Z punktu widzenia sportowca, ta presja, która mi zawsze towarzyszyła w życiu, powodowała, że ja bardzo często czułam, że nie spełniam oczekiwań innych osób. Tak naprawdę nawet jeśli osiągnęłam wielki sukces, a ktoś napisał, że jestem beznadziejna, albo że źle wyglądam, albo przegrałam jeden start i było mnóstwo opinii, że do niczego się nie nadaję, co też kierowali do mnie moi trenerzy, to moje poczucie wartości mocno spadało, mimo tego, że wykonywałam katorżniczą pracę, pomimo tego, że dążyłam do swojego celu. Osiągając cel nie zawsze traktowałam go jako sukces sam w sobie, tylko jako zadowolenie innych osób. Musiałam się nauczyć, że to zadowolenie ma wychodzić ode mnie, a nie od zadowolenia innych osób.


Jak już nauczyłam się, ze opinia zewnętrzna nie powinna mieć dla mnie takiego znaczenia, kiedy przeszłam przez największy hejt w moim życiu, czyli tak naprawdę zrównanie mnie z ziemią i powiedzeniem, że nie powinnam żyć, to zrozumiałam, że to jest ten moment, w którym ja się muszę odbić, w którym zrozumiałam, że ja nie żyję dla innych, tylko żyję dla siebie, a przy okazji, jak mogę robić coś dla innych to jest super.


Nawet kiedy miałam momenty zwątpienia, to pisałam. Pisałam do siebie, czyli wylewałam emocje, bo kluczem pokonywania pewnych stanów depresyjnych, czy zaburzeń, czy wypalenia zawodowego jest wyrzucenie z siebie tych emocji. Dla mnie wyrzuceniem tych emocji było napisanie ich. Czyli nawet jeśli nikt ich nie czytał, to ja już miałam je poza sobą, mogłam się z nimi zmierzyć. Myślę, że to jest bardzo istotne, żebyśmy mogli zmierzyć się z pewnymi rzeczami. Ja tego też doświadczyłam, że w moim kryzysowym momencie w życiu ludzie bali się ze mną rozmawiać. Oni nie wiedzieli, jak postępować i jak się zwracać. Bardzo ważne jest to, żebyśmy nie bali się rozmawiać, jeżeli ktoś jest gotowy na to i mówi o tym otwarcie, nie obawiajmy się rozmawiać.


W 2012 roku, na igrzyskach olimpijskich w Londynie popłynęłam najgorzej – byłam 16. w półfinale. Nie weszłam do finału. Pamiętam taki moment, kiedy moja chrześnica do mnie biegła poza wioską olimpijską mówiąc: „ciocia, ciocia, jesteś najlepsza na świecie”. Patrzę na moją przyjaciółkę i mówię do niej – Ty, ona chyba nie widziała mojego startu… I wtedy ta mała dziewczynka patrzy na mnie i mówi: „ciocia, ale tutaj jest tylko 258 osób z całego naszego kraju, a Ty nadal tu jesteś, więc jesteś najlepsza”. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że my jako sportowcy mamy narzucone: musisz mieć ten medal, to jest warunek Twojego jestestwa, Twojej wartości i tego kim jesteś. Oczywiście to jest spełnienie naszych marzeń sportowych, bo złoty czy srebrny medal igrzysk to było spełnienie moich marzeń, ale to nie jest wyznacznik tego kim jesteś i co sobą prezentujesz, jakim jesteś człowiekiem, jak się odnosisz do innych, jaką tworzysz historię. Kiedyś też usłyszałam, że prawdziwym sukcesem jest powtórzenie swojego najlepszego wyniku i bardzo długo podczas swojej kariery, gdy ktoś mnie pytał, czy jestem spełnionym sportowcem odpowiadałam, że nie, bo nie udało mi się zdobyć drugiego złotego medalu olimpijskiego, bo nie powtórzyłam sukcesu. I dopiero w tym 2012 roku zdałam sobie sprawę, że nie chodzi o to, żeby ten wynik powtórzyć, tylko chodzi o to, że to zrobiłaś, więc jest się wyjątkowym sportowcem, ale człowiekiem jesteśmy ponad to. Człowiek jest najważniejszy, a nie cała jego kariera, czy stanowiska, które posiada.


Sportowcy nie są niezniszczalni. Jesteśmy ludźmi. To jest niezwykle ważne.


Mnie życie nauczyło – nie czytaj opinii w Internecie. Nie przejmuj się tym, co powie do Ciebie ktoś, kto Cię nie zna. Opinie, z którymi się liczę, to opinie osób mi bardzo bliskich, tych, które mnie dobrze znają i wiedzą jak reaguję na stres, na zmęczenie, na rzeczy radosne i co to wprowadza w moje życie.


U mnie był taki moment – nazwałabym to wypaleniem zawodowym, zmęczeniem całą atmosferą startu sportowego, atmosferą napięcia, które było skierowane na mnie, czyli presją otoczenia. Bardziej nazwałabym to taką niewiarą we własne możliwości. Całe życie trenowałam i byłam najlepsza i nie widziałam takiego miejsca, w którym mogłabym być dobra poza karierą sportową. Nazwałabym to taką zachwianą pewnością siebie, która gdzieś tam później się odbudowywała poprzez pracę z psychologiem i samą sobą. Nigdy nie spożywałam leków, natomiast sama czułam, że ten okres w moim życiu mógłby być dużo lepszy, ale to też był taki okres, który bardzo dużo mnie nauczył, że warto walczyć o swoje marzenia, warto szukać swojej własnej drogi życia i nie przejmować się tym, co mówią inni.


Kluczem zrozumienia sukcesu sportowego jest zrozumienie, że robimy to dla siebie, a nie dla innych. U mnie ten moment nastąpił, kiedy tak naprawdę byłam już u schyłku kariery sportowej. Zrozumiałam, że to, co zrobiłam, zrobiłam dla siebie i tak naprawdę ja jestem osobą w pełni wartościową. Trzeba nauczyć się żyć i przeżywać swoje życie dla siebie, a przy okazji właśnie dla innych.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Powodem, dla którego Otylia Jędrzejczak zdecydowała się poruszyć temat depresji w programie Śniadanie Mistrzyń. Sport jest kobietą jest zatrważająca i rosnąca w lawinowym tempie liczba młodzieży, która trafia do szpitali po próbach samobójczych.


Więcej o samej chorobie i jej powszechności opowiedziała pani Ordynator Oddziału Pediatrycznego Szpitala Dziecięcego w Warszawie przy ul. Niekłańskiej – dr Aneta Górska-Kot.


Depresja to choroba psychiczna, w której zachodzi do zaburzeń przekazów neuroprzekaźników w mózgu, czyli takich substancji, które są odpowiedzialne za nasze emocje, właściwie za nasze życie i kierowanie naszym życiem. Głównymi objawami tej choroby jest obniżenie nastroju, czyli smutek, niechęć do podejmowania jakichś czynności, uczucie zupełnego odizolowania od świata, obniżenie aktywności i poczucie, że się nic nie chce. Kolejny aspekt to aspekt lęku – strach o swoją przyszłość, strach o to, co będzie teraz się działo. To wszystko razem prowadzi do autodestrukcji. Osoby z depresją przestają chcieć żyć. Mówimy o depresji, jeżeli czas trwania tych objawów trwa kilka tygodni. Do połowy ubiegłego wieku, uważano, że nie ma czegoś takiego jak depresja u dzieci. Jest.


Chciałabym, żeby o depresji więcej mówiono, bo im więcej będziemy mówić, to tym więcej będziemy robić w tej sprawie. Jestem pediatrą i zajmuję się dziećmi. Niestety choroba często zaczyna się już w tym wieku. Połowa dzieci z depresją ma myśli samobójcze, więc jakby przejawem depresji w oddziale pediatrycznym są dzieci, które podejmowały próby samobójcze. Skala jest rosnąca w tempie dramatycznym. W okresie ostatnich dwóch lat obserwujemy podwojenie liczby dzieci przyjmowanych po próbach samobójczych. W oddziale ogólnopediatrycznym w Warszawie, nie psychiatrycznym, my w zasadzie codziennie przyjmujemy dziecko po próbie samobójczej. Dzień w dzień. To już się stało rutynowym przyjęciem, więc w skali roku to jest ponad 300 dzieci przyjmowanych tylko do tego jednego oddziału. To są dzieci, które nie chcą żyć. Najmłodsze dziecko, które szło na nieżycie miało 11 lat. Wiemy, że w ubiegłym roku zabiło się skutecznie ponad 120 dzieci, w tym kilkoro miało lat 12. Czasem pierwszym objawem dla najbliższego otoczenia jest próba samobójcza, zdarza się, że skuteczna próba samobójcza.


Przez lata o tym nie mówiliśmy i jaki jest tego efekt? Liczba dzieci z próbami samobójczymi rośnie i to lawinowo. Myślę, że dzieci, które chcą spróbować nie żyć, znajdą sposób. Myślę, ze mówienie o tym ma szanse zasugerować rodzicom, na jakie objawy zwrócić uwagę, co powinno ich skłonić do myślenia, że być może coś mojemu dziecku dolega i może nie jest to katar, zapalenie płuc, ale może coś się dzieje w jego głowie, ze może trzeba mu pomóc.


Tu możesz znaleźć pomoc:


Telefon Zaufania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę: 116 111
Telefon Zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym: 116 123
Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka: 800 12 12 12

Cała rozmowa z mistrzyniami dostępna w kanałach społecznościowych Fundacji Otylii.

Aleksandra Szutenberg, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie