Żeglarstwo? To nie są tanie rzeczy. Ale piękne
Piotr Tarnacki, 11-krotny mistrz świata w żeglarstwie w klasie micro, opowiada, jak rodzinna pasja wciągnęła go w ten sport. Ile kosztują starty w imprezach światowych i dlaczego Polacy nie złapali jeszcze "zajawki” na żeglarstwo, mimo że mamy w nim wielu mistrzów.
Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport: Powodem naszej rozmowy są pańskie przygotowania do kolejnej wielkiej imprezy.
Piotr Tarnacki: Rok 2023 jest dla nas dość udany. Team 77 Racing, którego jestem członkiem i założycielem, jest po mistrzostwach świata w Austrii. Wygraliśmy je, broniąc tytułu sprzed roku z Włoch. Warunki były bardzo trudne, a to ze względu na to, że Europa cierpi na chroniczny brak wiatru. Walka odbywała się więc nie tylko z rywalami, ale i pogodą. Nie oznacza to, że sezon się skończył. Przeciwnie, jest jeszcze bardzo długi. Szykujemy się do kolejnych regat Pucharu Europy, mistrzostw Polski oraz całej zimy, bo postanowiliśmy żeglować przez cały rok.
ZOBACZ TAKŻE: Chwile grozy mistrza olimpijskiego. Porażenie piorunem i atak orek
Proszę zatem zhierarchizować imprezy w klasie, w której pan żegluje.
Klasa micro, którą reprezentuję, to 5,5-metrowa łódka. Specjalizuję się w tej klasie od nastu lat, przygotowując się co roku do najważniejszej imprezy, jaką są mistrzostwa świata, tzw. Micro Cup. Pod ten występ szykuję się nie tylko ja, ale cała nasza załoga, pod to wyzwanie szykowany jest również sprzęt. Co ciekawe, w klasie tej ścigaliśmy się przeciwko sobie z moim bratem Przemkiem, który także sięgnął po mistrzostwo świata. Gdybym miał nazwać to, czym się zajmuję, powiedziałbym, że to nasza rodzinna pasja, którą zaszczepił w nas tata. Ojciec jest słynnym żeglarzem, startował w pierwszych regatach dookoła globu, zwanych obecnie The Ocean Race. Nie da się również ukryć, że to nasz sposób na życie. Siedzimy w żeglarstwie od piątego roku życia, z pasji zrobił się zawód. Właściwie nie chodzę do pracy, bo przecież robię to, co kocham.
Jak ma się do tego żeglarstwo w wydaniu olimpijskim, które jest obecne w programie igrzysk od niemal samego początku?
W tym wydaniu żeglarstwo wygląda nieco inaczej. Kiedyś były to duże jachty załogowe, dziś są to małe łódki, co najwyżej dwuosobowe. Ani ja, ani mój brat nie uczestniczymy w kampanii olimpijskiej. Po klasach młodzieżowych przeszliśmy w żeglarstwo zawodowe, robiliśmy to w teamach zagranicznych, zajmujemy się również projektami marketingowymi opartymi o sponsorów. To nieco inny sektor niż żeglarstwo olimpijskie. Za naszych kadrowiczów jadących na igrzyska trzymamy kciuki, są to młodzi, zdolni ludzie, którzy muszą spędzać na wodze trzy-czwarte roku, co w obecnych czasach nie jest takie łatwe. Z wielu powodów, przede wszystkim dlatego, że nie jest to sport tak popularny jak np. piłka nożna czy tenis. Generalnie w żeglarstwie oprócz pasji trzeba pracować i zarabiać na życie. Ale to wciąż pozostaje to samo środowisko – handlujemy jachtami, sprzedajemy łodzie motorowe, itd.
Ludzie postrzegają żeglarstwo jak sport elitarny, jak niegdyś golf czy tenis, dopóki nie doczekaliśmy się mistrzów na najwyższym poziomie światowym.
Do żeglarstwa potrzebny jest nie tylko drogi sprzęt, ale także dobre warunki pogodowe, których w Polsce jest jak na lekarstwo. Sezon jest krótki, a nawet jeśli trwa, mamy problemy z wiatrem. U nas jest zasada, że jeśli już jest ciepło, to nie wieje. Mimo to odbywa się w Polsce wiele imprez. Wprawdzie mówimy o elitarności żeglarstwa, ale mam na to inne wytłumaczenie niż tylko słaba dostępność. Otóż zasady nie są wcale łatwe do zrozumienia, zwłaszcza dla tych, którzy nigdy nie żeglowali. Jest wiatr, który trudno uchwycić siedząc przed ekranem telewizora. Podejmowano wysiłki, by pokazywać regaty w lepszy sposób, wzbogacając transmisje symulacjami komputerowymi, ale i tak nie do wszystkich to przemawia. Nasz sport owiany jest delikatnym prestiżem, jednak nie każdy może w nim uczestniczyć, największą barierą jest oczywiście sprzęt. Dotyczy to wszystkich startujących zespołów – od tych najmniejszych po te największe startujące w Pucharze Ameryki, The Ocean Race czy serii Roleksa, generalnie w Wielkim Szlemie. Tam sprzęt jest już bardzo drogi. To tylko pokazuje, ile wysiłku musimy włożyć, by pozyskać środki i złożyć budżet na nasze projekty.
Ile wart jest sprzęt, na którym trenujecie i startujecie?
Zawsze powtarzam, że wart jest tyle, ile mamy akurat na koncie. Praktycznie cały nasz budżet idzie na sprzęt, tutaj nie ma limitu. Jeśli środki na to pozwalają, staramy się mieć nowe żagle na każde regaty oraz żeglować z jak najlepszą załogą. Ludzie to też wysoki koszt, o czym za chwilę powiemy. Jedno to kupić jacht, a drugie go odpowiednio wyposażyć. Cena wyjściowa jednego z naszych jachtów klasy micro to 50-60 tys. euro. Jest gotowy do pływania przez cały sezon, ale praca przy nim, wymiana niektórych zespołów to kolejne wydatki. Jachty szykuje się do startu niczym samochody rajdowe, gdzie trzeba wymieniać opony, felgi, silnik, itd. Gotowa łódka, nie wszystko, należy stuningować liny, żagle, odpowiednio dobieramy żagle w zależności od prognozowanej pogody.
Ile razy sięgał pan po mistrzostwo świata?
W tym roku w klasie micro zdobyłem je 11. raz. Wcześniej zgarnąłem kilka medali w innych klasach.
Czyli nie ma pan żadnej konkurencji od ponad dekady?
Sięgałem po tytuły z przerwami, po drodze doświadczył nas COVID, który zabrał dwie edycje mistrzostw. Jestem w klasie micro od 16 lat, na ten czas przypadło 11 moich tytułów. Miałem jeszcze dwa brązowe i dwa srebrne medale. Nie zawsze się wygrywa.
Co pana pcha, by wciąż uprawiać ten sport, skoro niemal zawsze radzi pan sobie ze wszystkimi rywalami?
To zdrowe uzależnienie od rywalizacji. Żeglarstwo jest pasją, ale ja uwielbiam się ścigać przede wszystkim. Nawet urlopu na wodzie nie spędzam dla przyjemności, tylko jest ściganie. Dzień regatowy to dzień rywalizacji. To mnie napędza, np. ostatnie pół roku przed mistrzostwami świata, które całkowicie podporządkowałem przygotowaniom. Chodziło tak o sprzęt, jak i o załogę, bo już wcześniej wiedzieliśmy, jakie warunki nas tam czekają. Śledzi się wtedy nie tylko prognozy, ale odtwarza się pogodę z ostatnich lat – jakie wiatry panowały na jeziorze, co było sprzyjające, a co nie.
Przejdźmy zatem do załogi. Ile osób liczy pański team?
Na jachcie mamy trzy osoby. Żegluję z Piotrem Przybylskim, najlepszym trymerem i żeglarzem w Polsce. To zawodowiec, który w 2007 roku startował w Pucharze Ameryki, wielokrotnie zdobywał mistrzostwo świata dla zagranicznych teamów. W tym roku do naszej załogi dołączyła Katarzyna Goralska, była mistrzyni Europy w klasie 420. Stworzyliśmy załogę, która miała skutecznie walczyć o obronę mistrzostwa świata i plan się powiódł.
Ale to nie tylko trzy osoby na wodzie. To także dział techniczny pracujący przy sprzęcie oraz tzw. zaplecze biurowe. Nie da się ukryć, że to bardzo ważny aspekt całego projektu. Formalności, rozliczenia, przygotowanie wyjazdów, hotele, transfery, wszystko musi być podopinane na ostatni guzik. Żeglując w sezonie na innych jachtach, bywa, że ludzie przybywają z jednego końca świata, a sprzęt z drugiego.
W jaki sposób transportowany jest sprzęt, jak dociera z miejsca na miejsce?
Nasz jacht jest dość lekki, gotowy do żeglowania waży 450 kg. Wieziemy go na przyczepie za samochodem. Do tego motorówka trenerska, która jedzie za busem technicznym. Mamy zestaw dwa auta i dwie duże przyczepy. Mamy wszystko, co potrzebne jest do obsługi jachtu.
A co jeśli wybieracie się na inny kontynent?
Jacht przemieszcza się wtedy kontenerem, motorówkę można wynająć na miejscu. W tym roku zimę chcemy spędzić w Turcji, więc najprawdopodobniej pojedziemy przez całą Europę.
Do żeglarstwa nie może trafić nikt z ulicy? Jak słyszę trzeba mieć pasję, doświadczenie, a najlepiej wywodzić się ze znanej żeglarskiej rodziny.
Cała nasza załoga jest w żeglarstwie od 5-6 roku życia. Kasia pochodzi z bardzo utytułowanej żeglarskiej rodziny. W 2007 i 2008 roku zdobyłem mistrzostwo świata w klasie z micro z jej tatą Bogdanem w załodze. O Piotrze, uznanej firmie w światku, nie muszę wspominać, bo to zawodowiec.
W Polsce mało jest jednak ośrodków szkoleniowych.
Niestety, nie ma. To duży problem. Przeszkodą jest sprzęt, który jest drogi. Kiedy ja zaczynałem, miałem dostęp do dotowanego przez stocznię sprzętu z klubu w Gdyni. Teraz za wszystko muszą płacić rodzice, aż do momentu, kiedy dzieciaki nie trafią do kadry narodowej. Bo tam można już otrzymać wsparcie centralne. Są programy zwiększające dostępność żeglarstwa, powstają akademie, ale mimo wszystko jest to, niestety, niszowy sport.
A co środowisko żeglarskie robi, żeby ten sport spopularyzować?
Staramy się go pokazać z jak najlepszej strony, całe jego piękno. W moim przypadku prowadzimy akademię dla młodzieży, po kilka turnusów rocznie. U nas w bazie mają możliwość żeglowania na łódkach trochę większych niż jednoosobowe. Moim zdaniem przykładem, który dajemy, jest również organizacja naszego teamu. Przy okazji współpracy ze sponsorami, ale nie tylko, odwiedzamy jesienią przedszkola, realizujemy programy dla domów dziecka w naszej bazie 77 Racing. To tylko moje działania na rzecz żeglarstwa, jestem pewien, że każdy ze środowiska też coś robi. Polski Związek Żeglarski również ma wspaniały program PolSailing zbliżający ten sport do dzieciaków.
Musi pan jednak przyznać, że nie ma dużego zainteresowania żeglarstwem ze strony mediów.
Media to bardzo ważny aspekt w naszym sporcie. Zajmuję się również marketingiem i nie ukrywam, że bez mediów nie ma sportu. Dzięki wam możemy pokazywać nasze sukcesy, programy, jednostki. Co za tym idzie - raporty mediowe dla sponsorów są satysfakcjonujące. Ważne są też relacje. Z jedną z firm współpracuję już 13 lat i chyba dalej będziemy to robić, bo jest obustronna satysfakcja z tej współpracy.
Na koniec zapytam, kto może przyjść do żeglarstwa, jeśli chodzi o predyspozycje?
To sport dla ludzi uwielbiających rywalizację i przygodę, skłonnych do poświęceń. W mediach czy social mediach widzimy tylko wisienkę na torcie – piękną pogodę, żagle i wyniki podczas regat. By to osiągnąć, trzeba spędzić wiele dni na treningach, wcześniej w warsztacie i hali, gdzie przygotowujemy jacht, a także w plenerze czy w siłowni, gdzie musimy zadbać o swoją kondycję. Nie mówię już o czasie, jaki poświęcamy na zdobycie sponsorów. Pogoda też bywa kapryśna, jak już wcześniej mówiłem. Ostatnie dwa dni żeglowaliśmy w deszczu i nie mieliśmy na to żadnego wpływu. To pokazuje, że trzeba nam ludzi mocno zdeterminowanych.