Alarmujący trend w Ekstraklasie. Trenerzy z polskim paszportem traktowani jak trędowaci
Już co drugi trener w Ekstraklasie jest obcokrajowcem. Rodzimi szkoleniowcy już na starcie traktowani są jak ci gorsi, niemal trędowaci. Starcie Zagłębia Lubin Leszka Ojrzyńskiego z Legią Edwarda Iordanescu miało wymiar symboliczny. Ojrzyński zaczynał trenerkę w juniorach Legii, ale w pierwszym zespole nigdy nie dostał szansy. W odróżnieniu od takich wynalazków jak Romeo Jozak czy Dean Kafurić.

Legia Warszawa, w pełni zasłużenie, przegrała z Zagłębiem Lubin, prowadzonym przez Leszka Ojrzyńskiego. Ojrzyński sprawdza się już w kolejnym klubie, ale i tak wielcy polskiej piłki odwracają się do niego plecami. Legia nigdy nie wpadłaby ma pomysł, by dać mu szansę, choć właśnie w jej juniorach zaczynał karierę trenerską. Wolała pojechać do słabszej od nas piłkarsko Rumunii po Edwarda Iordanescu. Nie trzeba dodawać, że w Rumunii nikt nigdy nie wpadł na pomysł, by do trenowania zatrudnić Polaka. Podobnie jest zresztą z innymi porównywalnymi krajami, Czechami i Słowacją, w których żaden nasz rodak nie trenował i długo nie będzie trenował. I nie dlatego, że są gorsi. Po prostu nasi sąsiedzi hołdują zasadzie: koszula bliższa ciału, budujemy swoich piłkarzy i swoich trenerów.
ZOBACZ TAKŻE: Kolejna porażka Legii w PKO BP Ekstraklasie
Słowaków witamy chlebem i solą
Natomiast u nas nie brakuje szkoleniowców z tych nacji. Weźmy małą Słowację, kraj, w którym futbol jest w cieniu hokeja, nakłady nań są nieporównywalnie niższe niż u nas. A jednak z ochotą zatrudniamy szkoleniowców słowackich. Wystarczy przypomnieć: Duszana Radolskiego, Adriana Gulę, Martina Sevelę, Jana Kociana, Pavola Stano, Michala Gasparika i Petera Struhara ze Znicza Pruszków. Oczywiście, na Gasparika trudno narzekać. Chodzi jednak o trend: nie szanujemy swoich trenerów. Statystycznie Słowacy mają większe szanse na pracę w Ekstraklasie.
Podczas uroczystej gali 25-lecia Polsatu Sport rozmawiałem z przedstawicielami śmietanki naszego futbolu. I każdego to niepokoi, że polski paszport jest dziś traktowany jak odjęcie kilku punktów w procesie rekrutacji szefa sztabu szkoleniowego. Trend promowania obcokrajowców wyparł poprzednią modę, promocji nieznanych polskich szkoleniowców, na której wypłynęli: Artur Skowronek, Dawid Szulczek, Janusz Niedźwiedź, Daniel Myśliwiec, Patryk Czubak, Dawid Kroczek i oczywiście Adrian Siemieniec. Próbę czasu przetrwał tylko Siemieniec. Minęło dwa i pół roku, odkąd objął Jagiellonię. Doprowadził ją do największych sukcesów. Przetrwał wiatr zmian nie tylko dlatego, że sam się ciągle rozwija, ale ma wparcie zarządu i dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego.
Ostatnie 12 lat Legii, to tylko dwóch Polaków: Michniewicz i Magiera
Legia najbardziej nie lubi polskich trenerów. W ostatnich 12 latach tylko dwóch Polaków przetrwało u niej rok: Czesław Michniewicz i Jacek Magiera. Co ciekawe, w pierwszych 13 latach tego stulecia proporcje były odwrotne. Tylko dwóch szkoleniowców zagranicznych dowodziło szatnią warszawian: Dragomir Okuka i Henning Berg. Później zaczęło się odkrywanie takich wynalazków jak Romeo Jozak czy Dean Klafurić. Dla tego ostatniego mistrzostwo i Puchar Polski z Legią są jedynymi osiągnięciami, poza Polską nic nie wskórał. To o czymś świadczy.
Daleki jestem od tego, by wrzucać wszystkich do jednego worka. John Carver z Lechii jest asystentem selekcjonera Szkocji, pracował też w West Bromie i Newcastle. Zdobyte tam doświadczenie wykorzystuje teraz nad Bałtykiem. Thomas Thomasberg, który właśnie objął Pogoń, ma w CV mistrzostwo i Puchar Danii, a to już oznacza pieczęć wysokiej jakości. Podobnie zresztą jest z Luką Elsnerem z Cracovii, który ma przetarcie związane z pracą w silniejszych ligach - belgijskiej i francuskiej.
Aż dziewięciu szkoleniowców z Ekstraklasy, to obcokrajowcy. Taka promocja cudzej piłki w Czechach jest nie do pomyślenia. W tamtejszej ekstraklasie, na 16 klubów, pracuje tyko dwóch obcokrajowców, z czego jeden jest Słowakiem – Zdenko Frtala z FK Teplice. Słowacy w Czechach traktowani są jak swoi, z uwagi na wspólną historię i bardzo podobny język. Zatem na dobrą sprawę jedynym obcokrajowcem jest tam zdobywca mistrzostwa Danii i Superpucharu Holandii Brian Priske ze Slavii Praga.
Bazująca na znacznie wyższym potencjale finansowym Bundesliga zatrudnia tylko sześciu trenerów z obcym paszportem. Włoska Seria A – siedmiu na 20 pracujących w lidze. Hiszpańska La Liga – sześciu na 20, holenderska Eredivisie – tylko dwóch na 18 zespołów! Tylko nasza Ekstraklasa macha sztandarem kosmopolityzmu i polski trener stopniowo staje się synonimem tego gorszego, zacofanego. Zresztą nie tylko Ekstraklasa. Ostatnio Wieczysta odprawiła Przemysława Cecherza, który opanował kryzys, zyskał awans do 1. Ligi, a w roli beniaminka zostawił ją na pozycji wicelidera. Na jego miejsce klub Wojciecha Kwietnia zatrudnił Gino Lettieriego. Wygrało zapotrzebowanie na zamordystę.
Leszek Ojrzyński nie dostaje ofert od najbogatszych klubów
Fakty często są zupełnie inne. Leszek Ojrzyński nie tylko zbudował „bandę świrów” w Koronie, ale też dwukrotnie utrzymał Arkę Gdynia w Ekstraklasie. Teraz z powodzeniem prowadzi Zagłębie Lubin, klub uchodzący za trudny. Ojrzyński oparł Zagłębie o Polaków, w większości młodych. Reguła i Dziewiatowski mają dopiero po 18 lat, Kocaba – 20, Szmyt – 23. Czwórka młodych muszkieterów znalazła się w wyjściowym składzie na Legię. Marcel Reguła błyszczy także w młodzieżówce Jerzego Brzęczka, która po czterech meczach ma 12 punktów i bilans bramek 15-0. Pod skrzydłami Ojrzyńskiego pracuje tak, że jest w ścisłej czołówce ligowej tzw. skoków pressingowych.
Dziś już mało kto pamięta, że to właśnie pod okiem Ojrzyńskiego, w Zniczu Pruszków, pierwsze kroki w seniorskiej zawodowej piłce stawiał Robert Lewandowski. To u pana Leszka "Lewy" strzelił pierwszego hat-tricka.
Leszek Ojrzyński ma modelowe wręcz CV, ale dziwnym trafem, żaden z największych polskich klubów nigdy nie dał mu szansy. Był skazany na: wspomnianą już Koronę i Arkę, Wisłę Płock, Stal Mielec, Górnik Zabrze, Podbeskidzie, Odrę Wodzisław Śląski.
Ogólnie wśród Polaków z najwyższą licencją UEFA Pro wybór jest niemały. Mają doświadczenie i odpowiednie kwalifikacje, ale rynek uznaje, że są jak zdarta płyta. Maciej Bartoszek, Marek Chojnacki, Dariusz Dźwigała, Jacek Grembocki, Tomasz Hajto, Marcin Kaczmarek, Kamil Kiereś, Czesław Michniewicz, Kazimierz Moskal, Radosław Mroczkowski, Daniel Myśliwiec, Adam Nawałka, Mariusz Rumak, Wojciech Stawowy, Maciej Stolarczyk, Ryszard Tarasiewicz mają kompetencje, pasję, większość z nich odnosiła sukcesy w Ekstraklasie, ale liga o nich zapomniała, jakby byli trędowaci. Woli trenerów z Rumunii i ze Słowacji. A później dziwimy się, że – za wyjątkiem Macieja Skorży – polscy trenerzy nie mogą zaistnieć za granicą. Jakim cudem mają to zrobić, skoro nie dostają prawdziwej szansy we własnym kraju?!
Już w XIX wieku, gdy Polska była pod zaborami, Stanisław Jachowicz pouczał: "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”".
Przejdź na Polsatsport.pl


