Paradoks bogatej Legii. Z każdym tygodniem gorzej
To ewenement w skali Europy, by klub z tak nośną marką, z tak wielką przewagą finansową nad innymi, mówiąc wprost gigant na wielu polach, był tylko średniakiem średniej ligi. Paradoks Legii polega na tym, że im więcej ma pieniędzy w budżecie, tym nierozsądniej je wydaje.

Nie znam się na biznesie, ale tę konstrukcję finansowo-sportową naprawdę trudno ogarnąć. Za zaledwie 250 tys. euro pozbywasz się napastnika, który przez dwa lata strzelił 30 goli i dołożył do tego 15 asyst, potrzebując na to 99 meczów. Chodzi o Marca Guala, którego nie wszyscy – np. Fredi Bobić, Head of Football Operations klubu z Łazienkowskiej - traktują jak napastnika i poważają. Liczby to liczby, z faktami trudno się dyskutuje, ale popatrzmy, kogo Legia zostawiła sobie w zamian. A właściwie z kogo jeszcze zrezygnowała, bo kupiony za 1,2 mln euro ze Stali Mielec Ilia Szkurin zabawił w Legii nieco ponad pół roku. Nie powalał formą, to prawda, ale w 25 meczach pięć razy do bramki trafił, dodając do tego dwie asysty. Stracono na nim jakieś 800 tys. euro, bo GKS Katowice zapłacił za Szkurina tylko 400 tys.
ZOBACZ TAKŻE: Legia znowu bez zwycięstwa! Remis uratowany w końcówce
Ofensywnym mesjaszem miał być Mileta Rajović, którego transfer kosztuje (w czasie teraźniejszym, bo płatność rozłożona jest na raty) 3 mln euro. Duńczyk ma już 18 meczów, tylko pięć goli (trzy w Ekstraklasie) i trudno mieć wrażenie, że Legia jest zabezpieczona na pozycji dziewiątki. Dowodem niedzielny mecz w Łodzi z Widzewem (1:1), jakoś niespecjalnie spisuje się na razie zmiennik Rajovicia, którym jest Antonio Colak, który nic nie kosztował za transfer, ale dostał niemało za podpis na kontrakcie. Czyli tak: wydano przynajmniej 4,2 mln euro, zarobiono 650 tys., a Legia ma najgorszą ofensywę w całej Ekstraklasie obok Arki Gdynia i Piasta Gliwice.
Sytuacja ta jest tylko egzemplifikacją tarapatów, w które Legia autodestrukcyjnie sama się wpędza. Tak naprawdę szkoda mi właściciela klubu Dariusza Mioduskiego, bo o ile w poprzednich sezonach sam był współprokurującym kłopoty swojego klubu (nie czas i za mało miejsca, by rozpisywać się o wybranych przez Mioduskiego personaliach, które nie podołały), tak teraz całkowicie oddał kierownicę ludziom, którym zaufał. Z jakim skutkiem, przekonamy się na finiszu rozgrywek, jednak nie ma jeszcze półmetka, a Legia nie tylko nie ma kogoś, kto strzelałby gole, jest zwyczajnym ligowym średniakiem z najwyższym budżetem w historii Ekstraklasy.
Nie ma też trenera, bo rozstano się właśnie z Edwardem Iordanescu, ma za to mnóstwo piłkarzy na liście płac, ale jak widać nie dość jakościowych, by zapewnić sobie choćby cień szansy walki o mistrzostwo Polski. Mistrzostwo, na które Warszawa czeka już od czterech lat, a od którego – trzymając się słów dyrektora sportowego Michała Żewłakowa sprzed sezonu – zależy ponoć los klubu. Problem jest jednak większy, bo choć tu w teorii można jeszcze odrobić straty, tak punktowanie Legii (bilans 4-5-4) nie wskazuje, by miała szybko dogonić rywali nawet tych z podium. Nie obroni też Pucharu Polski, bo szans na to pozbawiła legionistów Pogoń Szczecin.
Mawia Aleksandar Vuković - jeden z kandydatów, by po raz kolejny przejąć Legię – że nie jest w klubie ani tak źle, ani tak dobrze jak wszyscy mówią i piszą. Coś pewnie w tym jest, ale z każdym tygodniem jest coraz gorzej, na pewno w warstwie sportowej. Bajka się ciągle powtarza, przychodzi nowy sezon, nowi ludzie, są wielkie nadzieje, pryskają one szybciej, niż wszyscy myślą, szykuje się kolejna rewolucja i tak się kręci od ładnych paru lat. W niedzielę widzieliśmy pełny obraz tego cyklu, na boisku w Łodzi oglądaliśmy fazę bezradności, zwłaszcza ze strony ofensywnych graczy. A że to nie pierwszy, nie drugi, nie trzeci mecz w tym sezonie z podobnymi kłopotami, trudno nie przyznać racji trenerowi Iordanescu, który sygnalizował, z czym zespół ma największe problemy.
Stając się na chwilę adwokatem diabła, owszem Legia sprowadziła wielu piłkarzy, ale znów autodestrukcyjnie rozmontowała się na własne życzenie, pozbywając się nie tylko Guala, ale także Ryoi Morishity czy Luqinhasa. Trójka ta zaliczyła w poprzednim sezonie 75 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. 75 (!) – dane te policzył zajmujący się klubem od lat dziennikarz Legii.net Marcin Szymczyk.
Iordanescu nie ma już w klubie, ktokolwiek będzie jego następcą, zażąda wzmocnień, bo z tak marnym potencjałem w ataku trudno nawet w polskiej lidze cokolwiek ugrać. I gdyby to był tylko ten jedyny problem Legii, pewnie uporano by się z nim natychmiast. Kibice jednak chyba słusznie obawiają się, że to tylko wierzchołek góry…

