Legia. Żarty się skończyły
Jeden raz to przypadek, dwa razy to koincydencja, trzy razy to niezbity dowód. W żadnym razie Legia nie może mówić o pechu czy nieszczęśliwym splocie niekorzystnych okoliczności. Marka, która miała ambicję, by bali się jej rywale nie tylko w Polsce, ale i w Europie, stała się więcej niż średniakiem, momentami pośmiewiskiem.

Jeśli ten zjazd ma podłoże tylko piłkarskie i dotyczy wyłącznie pierwszej drużyny, pół biedy, można z tego wyjść, zwłaszcza że już niebawem zespół znów będzie miał trenera. Jeśli jednak jest konsekwencją erozji całego klubu, trudno będzie to wszystko pozbierać, zapaść może przerodzić się w długotrwały kryzys, którego w polskim futbolu całkiem niedawno byliśmy świadkami.
Legia Warszawa - Lincoln. Kiedy kolejny mecz Ligi Konferencji?
Legia przegrała w czwartek kolejne spotkanie, tym razem w Lidze Konferencji, właściwie przekreśliła swoje szanse na wiosenną kontynuację pucharowej kampanii. Do grona tureckich, słoweńskich i czeskich jej pogromców dołączył armeński kat o niepiłkarsko brzmiącej marce Noah. Pamiętajmy, że to nie koniec mąk, zostały jeszcze ligowa potyczka z Piastem Gliwice i wyzwanie z gibraltarskim Lincoln, które zważywszy na doświadczenia Lecha Poznań wcale nie musi być bułką z masłem.
Można się naigrywać z legijnej degrengolady, ale sprawy idą naprawdę w złą stronę. Nawet tym, którzy na ogół sarkastycznie oceniają naszą piłkarską rzeczywistość, nie jest do śmiechu. Legii można nie kibicować, można jej nie lubić lub nawet przyjąć wobec niej jeszcze bardziej skrajne postawy niechęci, ale przez ostatnią dekadę był to największy koń pociągowy polskiego futbolu klubowego. Z wielu powodów. To Legia jako ostatnia i jedna z dwóch polskich ekip w historii zagrała w fazie zasadniczej Ligi Mistrzów. Przez lata dostarczała punktów do rankingu klubowego, była jego współtwórcą i beneficjentem w jednym. Jako dość dochodowy biznes w najpełniejszym wymiarze tego słowa - nie tylko w skali futbolowego światka, ale całego polskiego sportu - była dla innych organizacji tego typu w regionie niemal idealnym wzorcem. Metropolitalne położenie, nieadekwatne do osiągnięć piłkarskich dochody generowane przez sponsorów i kibiców, wsparcie instytucji publicznych, m.in. przy budowie ośrodka Legia Training Center, etc. Znajdzie się wiele powodów, by stwierdzić, że klub z Łazienkowskiej był kurą znoszącą złote jajka i to bez paliwa, jakim w futbolu są wyniki. Dla porównania cała polska siatkówka, która w kategorii sukcesów bije na głowę każdą inną dyscyplinę w kraju, ma budżet blisko dwa razy niższy niż Legia (!). Legia, która jako organizacja od strony stricte sportowej od połowy dekady nie jest najlepsza nawet w naszym piłkarskim grajdole. Ot paradoks, dzięki któremu stołeczny klub czerpał pełnymi garściami. Do czasu…
Naprawdę trudno przyjąć do wiadomości, że Legia sięgająca jeszcze niedawno po niemal wszystkie możliwe trofea, lokalny hegemon, na którego nie było mocnych, przeżywa przejściowe kłopoty. Trudno w to uwierzyć, kiedy sytuacja powtarza się po zaledwie czterech latach, kiedy drużynie zajrzało w oczy realne widmo spadku. Trudno mówić o przypadku, kiedy zespół notuje dziesięć kolejnych meczów bez zwycięstwa, a w 14 ostatnich spotkaniach „urabia” bilans 1-4-9 (!). Wreszcie trudno mówić o misternie zaplanowanej strategii, skoro władze klubu uznają, że można zostawić drużynę samopas na dziesięć ostatnich meczów jesieni. Z całą sympatią dla Inakiego Astiza, którego wsadzono w niewygodne i niechciane przez niego siodło pierwszego szkoleniowca, ale 3 na 24 możliwe do zdobycia punkty to osiągnięcie wprost dyskwalifikujące. Nie tyle szkoleniowca co decyzyjnych, który za taki stan rzeczy odpowiadają lub co gorsza taki scenariusz dla zarządzanej przez siebie organizacji nakreślili.
To już nie jest śmieszne, żarty się skończyły. Choć trudno wyobrazić sobie, że ta degrengolada będzie postępować, to jednak jest to możliwe. Korkociąg dotkliwych niepowodzeń, na jaki narażono rozmontowany po wieloma względami zespół, może być traumą nie do przepracowania. Może okazać się, że nie pomoże nawet cudotwórca spod Jasnej Góry Marek Papszun, który będzie od wiosny sprzątał przy Łazienkowskiej. Wyciąganie zespołu, a może i całego klubu z agonii będzie dramatyczniejsze niż wszyscy sobie to wyobrażają. Kiedy jedni mówią, że Legia nigdy nie spadnie, bo przecież w powojennej historii to się nie wydarzyło, drudzy uwrażliwiają, że Wisła Kraków jako gigantyczna tej części Europy marka też miała nie spaść, a jednak już czwarty rok tuła się po prowincjonalnych pierwszoligowych stadionach. Kiedy jeszcze trzeci powtarzają, że w Legii nigdy nie jest tak źle, jak wszyscy mówią, niczym memento powinno wybrzmieć, że jest to statystycznie jeden z najgorszych momentów w całej historii. Niestety, pod każdym względem, nie tylko statystycznym, nie tylko piłkarskim, patrząc jak gremialnie legijny pokład opuszczają członkowie także pozostałych klubowych pionów.
Analogia do krakowskiego klubu jest tyleż trafiona co niezasadna zarazem, że Wisła pod koniec swojego ekstraklasowego upadku miała niewiele na swój ratunek, głównie z powodów finansowych. Legia ma wszystko, nawet jeśli to tylko wytwór kreatywnej księgowości. Jeśli klub stać na przeprowadzenie ponad dziesięciu zdawałoby się wartościowych transferów, a na pewno gigantycznie drogich w ich obsłudze (patrz Mileta Rajović), to jednak oddaje to skalę niekończących się możliwości niezależnie od tego, jakie jest ich źródło. Legia nie zasługuje na taki los, nawet jeśli w słowa te wkrada się patos, nie ma polskiej piłki bez klubu z Łazienkowskiej, a przynajmniej trudno ją sobie wyobrazić. Na razie jednak wszystko zmierza ku czarnemu końcowi. Tak samo jak był to kolejny czarny czwartek dla całej legijnej społeczności.
Przejdź na Polsatsport.pl

