Guardiola w City, czyli gramy jak nigdy, odpadamy jak zawsze?

Piłka nożna
Guardiola w City, czyli gramy jak nigdy, odpadamy jak zawsze?
Fot. PAP
We wtorkowy wieczór Pep Guardiola łapał się za głowę co chwilę. Jego drużyna mogła strzelić dwa razy więcej goli!

To był futbol XXII wieku. Grali tak, jakby jutra nie było, jakby nie było rewanżu w Madrycie. Ale ten rewanż jest i to jest zmartwienie Pepa Guardioli. Choć jego Manchester City króluje w Anglii, często gra najlepszą piłkę w Europie, to ciągle nie może wygrać Ligi Mistrzów. We wtorek w półfinale wygrał z Realem tylko 4:3, choć mógł z 7:1, a powinien choć 5:2. „Królewscy” przetrwali w mękach i zdaniem hiszpańskich mediów są faworytami w rewanżu, choć w piłkę grają gorzej od City.

Guardiola we wtorkowy wieczór na Etihad Stadium co kilka minut łapał się za głowę, krył twarz w dłoniach – po kolejnych świetnych sytuacjach marnowanych przez Mahreza, Fodena, Jesusa i innych swoich graczy. The Citizens nie mieli w sobie instynktu kilera, który dobija przeciwnika, nie pozwala mu złapać oddechu. Byli jak bokser, który okłada rywala sierpowymi, ale nie potrafi go posłać na deski, znokautować i liczy na zwycięstwo na punkty.

 

A w rewanżu na Santiago Bernabeu może być tak, że to Manchester City dostanie jeden cios podbródkowy i znów nie wygra Ligi Mistrzów, będąc lepszym zespołem, a odpadnie pechowo, gdy o awansie zadecyduje jedna kontrowersyjna sytuacja, czy milimetrowy spalony.

 

Foden powinien ustrzelić hat-tricka

 

W ofensywie drużyna Guardioli grała genialnie – pięknie, kombinacyjnie, szybko, mimo że na ławce Hiszpan miał jeszcze takich asów jak Sterling, Gundogan, czy Grealish. Problemem była tylko – albo raczej aż – skuteczność. Zamiast – po strzeleniu dwóch goli - wyjść na prowadzenie 3:0, czy 4:0, chłopcy Guardioli seryjnie marnowali wyborne okazje.

 

ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów: Manchester City - Real Madryt. Skrót meczu

 

A już młody Foden to chyba na pewniaka miał nieprzespaną noc, bo zmarnował ze trzy setki, w tym raz trafił w obrońcę z kilka metrów, gdy oprócz niego miał całą pustą bramkę i sztuką było… w rywala trafić. Kreowany kiedyś na angielskiego Messiego Foden to duży talent, ale brakuje mu chłodnej głowy i generalnie do Leo dużo mu brakuje. We wtorek mógł z powodzeniem skompletować hat-tricka, a skończyło się na jednej bramce i niedosycie.

 

Kontuzje i dziurawa obrona City

 

Pokaż mi swoją defensywę, a powiem ci jaki masz zespół – lubią mawiać trenerzy i dziennikarze. No, niestety Guardiola pokazał, jaką ma defensywę, choć w dużej mierze to nie była jego wina. Z powodu kontuzji nie mógł zagrać podstawowy obrońca Kyle Walker, a John Stones wyszedł na murawę z ledwo zaleczonym urazem i już w 36 minucie musiał ją opuścić.

 

Fernandinho, który wszedł za niego, najpierw co prawda popisał się kapitalnym dośrodkowaniem, po którym gola głową strzelił Foden, ale chwilę później Gabriel Jesus założył mu siatkę, uciekł lewym skrzydłem i strzelił gola dla Realu. Przerobienie Zinczenki z ofensywnego pomocnika na lewego obrońcę to też niby dobry pomysł, ale Benzema znów uprzedził Ukraińca i strzelił gola.

 

Do tego pechowe zagranie ręką i karny dla Realu (gdy piłka odbija się od innej części ciała i trafia w rękę, to teoretycznie – według aktualnych przepisów – nie ma karnego, ale sędziowie widocznie uznali też, że ręka była nienaturalnie uniesiona) i City straciło na własnym stadionie aż trzy gole. To i tak nie byłoby problemem, gdyby nie ta fatalna skuteczność.

 

„Królewscy” nie wpadają w panikę

 

Jedynym pocieszeniem dla piłkarzy Manchesteru jest fakt, że Real grał od nich w obronie dwa razy gorzej. Nie dość, że „Królewscy” dali sobie strzelić cztery gole, to oprócz tego pozwoli gospodarzom stworzyć jeszcze z 10 innych groźnych sytuacji, z tego z pięć, to były „setki”. Obie drużyny grały tak, jakby nie było jutro, jakby nie było rewanżu w Madrycie. Ale ten rewanż będzie i to jest zmartwienie Guardioli.

 

Nie ma takiej drugiej drużyny jak Real, która przegrywając, będąc zdominowaną, jak we wtorek na Etihad, gdy rywal grał jak natchniony i co chwilę stwarzał sytuację, potrafiłaby wyjść z tego na koniec prawie suchą nogą. Dzieje się tak dlatego, że oni nie panikują, oni mają w sobie to poczucie, że są Realem, ten królewski rodowód. Cierpią, ale potrafią przetrwać.

 

To wszystko sprawiło, że przed rewanżem w Madrycie (4 maja) hiszpańskie media zgodnie uznają Real za faworyta, drużynę, która ma większe szanse na awans do wielkiego finału Ligi Mistrzów (28 maja w Paryżu). Inaczej widzą to angielscy dziennikarze, którzy podkreślają wielki fart Realu i oceniają, że to jest znacznie gorsza ekipa niż w czasach Cristiano Ronaldo.

 

Real ucieka katu spod topora

 

Real w tej edycji Champions League potrafił już dwa razy wybrnąć z niezwykłych opresji. Wyeliminował PSG, choć był w dwumeczu gorszy i długo nie widać było światełka w tunelu. W rewanżu z Chelsea wrócił z dalekiej podróży, gdy przegrywał już 0:3 i cudem (a raczej genialną asystą Modricia przy golu Rodrygo) doprowadził do dogrywki.

 

Ekipa Carlo Ancelottiego musi jednak pamiętać, że każda seria się kiedyś kończy, a The Citizens potrafią być bardzo groźni na wyjazdach. Może być do trzech razy sztuka i trzeciego (a w zasadzie czwartego, licząc z meczem wtorkowym w Manchesterze) cudu już nie będzie. Karim Benzema w fazie pucharowej Ligi Mistrzów dokonał niebywałego wyczynu – strzelił dziewięć goli w pięciu meczach i to z takimi firmami jak PSG, Chelsea i City! Pytanie – jak długo jeszcze będzie to możliwe?

 

Klątwa się wreszcie skończy?

 

Z drugiej strony, ten pech Guardioli z City w Lidze Mistrzów, już jest niezwykle charakterystyczny, niemal przysłowiowy. Przez lata w Hiszpanii funkcjonowało takie powiedzenie: „gramy jak nigdy, przegrywamy jak zawsze”. Reprezentacja Hiszpanii wielokrotnie zachwycała porywającym stylem gry, ale od 1964 roku nie mogła wygrać ani Euro ani mistrzostw świata, choć miała tak wspaniałe kluby jak Real i Barcelona.

 

Aż wreszcie to powiedzenie i klątwa przestały obowiązywać. Nagle - w ciągu czterech zaledwie lat - Hiszpanie zdobyli więcej niż w całej swojej historii. W 2008 i 2012 roku zostali mistrzami Europy, a w 2010 w RPA mistrzami świata. Może już czas, by klątwa Guardioli i City w Lidze Mistrzów też przestała obowiązywać, by już nie grali jak nigdy i nie odpadali jak zawsze…

 

Od czasu, gdy Guardiola został w 2016 roku trenerem Manchesteru City, trzy razy zdobył z tym klubem mistrzostwo Anglii. Jednak przez pięć sezonów nie udało mu się triumfować w Lidze Mistrzów. Odpadał kolejno z: w 2017 roku w 1/8 finału z AS Monaco (5:3 i 1:3, zdecydowały gole na wyjeździe), w 2018 w 1/4 z Liverpoolem (1:3 i 0:3), w 2019 w 1/4 z Tottenhamem (4:3, 0:1, gole na wyjeździe), w 2020 w 1/4 z Lyonem (1:3, neutralny teren), w 2021 w finale z Chelsea (0:1).

 

Szejkowie zainwestowali miliardy

 

Sporym zaskoczeniem - już na wczesnym etapie - było to, że nie wygrają w tym sezonie Ligi Mistrzów szejkowie z Kataru. Ich PSG odpadło z Realem Madryt już w 1/8 finału, mimo że miało lepszy skład z Mbappe, Messim, Neymarem i było lepsze w dwumeczu, ale błąd Donnarummy i przebłyski geniuszu Benzemy sprawiły, że nie awansowali. Wtedy wydawało się prawdopodobne, że zrobią to inni szejkowie - z Emiratów Arabskich, którzy są właścicielami Manchesteru City. Oni jeszcze dłużej od PSG nieskutecznie dobijają się na europejski tron, także wpompowali w klub fortunę - nie setki milionów, ale już miliardy euro.

 

Pech City z poprzednich edycji staje się już przykładowy. Czasem centymetrowy spalony, czasem błąd sędziego, kiks pojedynczego piłkarza, odbierał drużynie z Etihad Stadium zwycięstwo, choć już kilkukrotnie wydawało się, że triumf jest na wyciągnięcie ręki. Manchester miażdżył kolejnych rywali, by nagle jeden słabszy mecz, albo nawet kilka minut spotkania, zniweczyły wcześniejszy dorobek.

 

Guardiola w LM czeka już 11 lat

 

Gdy Pep Guardiola na starcie kariery trenerskiej wygrał z Barceloną wszystko co było do wygrania, to chyba ani kibice, eksperci, ani on sam, nie mogli przewidzieć, że tak trudno mu będzie powtórzyć sukces w Lidze Mistrzów i że przez 10 lat się to nie uda, choć będzie prowadził tak znakomite, pełne gwiazd kluby jak Bayern Monachium i Manchester City.

 

Paradoksalnie, wydaje się, że Guardiola w czasach Barcelony był słabszym trenerem niż jest obecnie. Wówczas miał do dyspozycji chyba najlepszy zespół w dziejach futbolu z Messim, Xavim, Iniestą, Puyolem. Dołożył coś od siebie, ale był to niemal samograj i na tamtym etapie Guardiola był, w moim odczuciu, trochę przereklamowany jako trener, co absolutnie nie znaczy, że był wtedy słabym szkoleniowcem.

 

Kiedy jak nie teraz?

 

Teraz wydaje się, że dojrzał jako trener, ma doświadczenie, jeszcze większą charyzmę. Jeśli mielibyśmy wskazać drużynę, po której widać, że trener stawia stempel na stylu jej gry, że schematy rozegrania akcji są zauważalne, że szkoleniowiec rzucił wyraźny rys na postawę swoich piłkarzy, to takim zespołem w ostatnich latach jest niewątpliwie Manchester City. Efekty pracy Guardioli w Bayernie też były dobre, choć również z Bawarczykami Champions League nie wygrał, a dwukrotnie udało się to w tym okresie niemieckim trenerom.

 

Przed ćwierćfinałami pytałem: kiedy jak nie teraz? Nie ma już PSG, Barcelona tułała się po Lidze Europy. Real to już nie ten sam zespół. Sytuacja wydaje się wymarzona, by Guardiola powtórzył to co zrobił z Barceloną i dał wreszcie szejkom z Emiratów ten wymarzony triumf w Lidze Mistrzów. Bo w pewnym sensie w ostatniej dekadzie sobie na niego zasłużył, długimi okresami bardzo dobrej gry, a momentami nawet dominacji, w Premier League i Lidze Mistrzów.

 

Pół miliona tygodniowo dla Haalanda?

 

Futbol, jak wiemy, nie jest jednak sprawiedliwy, ale może City – jakby na przekór logice - triumfuje właśnie teraz, kiedy wydaje się mieć trochę słabszy zespół niż kilka lat temu. Brakuje im bowiem, po odejściu Sergio Aguero, takiego wysokiej klasy typowego napastnika, dlatego intensywnie szejkowie pracują nad ściągnięciem Erlinga Haalanda z Borussii Dortmund.

 

Podobno szejkowie są bliscy porozumienia z zawodnikiem, który miałby zarabiać w Manchesterze rekordowe i niemoralne 500 tysięcy funtów tygodniowo (około 2,8 mln złotych). To ponad 100 tysięcy więcej niż mają obecni liderzy listy płac – Kevin De Bruyne z City i Cristiano Ronaldo z Manchesteru United, których tygodniówka wynosi „zaledwie” 385 tysięcy funtów.

 

Bez napastnika też można

 

City mieliby skorzystać z obowiązującej do końca kwietnia klauzuli wykupu Haalanda z Borussii Dortmund za „ledwie” 75 milionów euro, co wydaje się promocją, albo przeceną, bo rynkowa wartość Norwega wynosi około 200 mln euro. Tyle tylko, że Haaland coś często łapie kontuzje, a zawodnik na L4 za pół miliona funtów tygodniowo, to nawet dla szejków może być lekka rozrzutność i przesada…

 

Pamiętajmy jednak, że gdy Guardiola wygrywał wszystko z Barceloną, też nie miał takiej typowej dziewiątki w składzie, grał bez nominalnego środkowego napastnika, którego często zastępowali ofensywni pomocnicy. Podobnie było wielokrotnie w Manchesterze i w tym sezonie i w poprzednich.

 

Jednak ostatnio fantastyczną formą strzelecka błysnął, zawodzący wcześniej, Gabriel Jesus, który w ostatni weekend strzelił w Premier League cztery gole Watfordowi, a we wtorek dołożył bramkę z Realem (gdy zszedł, w rolę „dziewiątki” wcielił się maleńki Sterling). Mówi się jednak, że Jesus jest bliski przejścia do Arsenalu Londyn.

 

Oby Pep nie przekombinował

 

Nie do przecenienia przed rewanżem w Madrycie są zdolności taktyczne Guardioli. Oby tylko nie przekombinował, jak mu się to czasami zdarza. City ciągle ma też niebywały atut w postaci Kevina de Bruyne, chyba obecnie najlepszego pomocnika na świecie, który w meczu z Realem popisał się fantastyczną bramką „szczupakiem” i kilkoma świetnymi podaniami. To jest słabszy sezon dla innego gwiazdora City – Raheema Sterlinga, ale pamiętajmy, że ten szybki jak błyskawica skrzydłowy potrafi strzelać ważne gole i może zmobilizować się na kluczowe mecze.

 

Przy tych kłopotach z obrońcami (kluczowa kwestia, czy się wyleczą na rewanż) nie zapominajmy o całej gamie wysokiej klasy graczy ofensywnych – z wielkim talentem angielskiej piłki Philem Fodenem, niedocenianym, błyskotliwym Riyadem Mahrezem, krnąbrnym Jackiem Grealishem, będącym jak wino Bernardo Silvą. Nawet bez napastnika klasy Aguero, Haalanda, czy Lewandowskiego, to personalnie z przodu chyba jest teraz najsilniejsza ekipa w Lidze Mistrzów, po odpadnięciu PSG.

 

Benzema jak Ronaldo?

 

Real błysnął charakterem w dwumeczach z PSG i Chelsea, a także we wtorek w Manchesterze, ale generalnie to już jest trochę podróbka „Królewskich” sprzed lat. Gdy odszedł Cristiano Ronaldo, Królewscy stracili patent na wygrywanie Ligi Mistrzów. I odwrotnie. Gdy Ronaldo nie jest już zawodnikiem Realu, to w innych klubach nie jest już w stanie powtórzyć sukcesu w Champions League, choć gole ciągle w niej strzela.

 

Doczekaliśmy się tego, że kolejne awanse Realu do ćwierćfinału, do półfinału LM były niespodziankami. Podobnie byłoby przy awansie do finału i wyeliminowaniu City. Co prawda te ich niższe notowania wynikało z tego, że trafili w 1/8 na faworyta rozgrywek PSG, a później na triumfatora sprzed roku Chelsea, ale jednak jest to znak czasów. Bez trenera Zidane’a i ikony klubu Ronaldo, to już nie jest ten sam zespół, choć w tym sezonie w rolę Zidane’a i CR7 próbuje się wcielić Benzema i kto wie, czy nie pociągnie zespołu do finału w Paryżu, a może i po kolejny triumf w Lidze Mistrzów.

 

Staruszkowie trzymają się mocno?

 

Karim Benzema zadziwia, dojrzał, ustabilizował formę, jest niezwykle skuteczne i jest jak wino – im starszy tym lepszy, ale czy jego gole wystarczą, aby wygrać Ligę Mistrzów? Czy koledzy w rewanżu w Madrycie stworzą mu odpowiednie sytuacje. We wtorek w Manchesterze tych dobrych podań w zasadzie nie miał, sytuacji też. Można żartobliwie napisać, że miał pół sytuacji (przy pierwszym golu miał na plecach wiszącego Zinczenkę i bardzo mało miejsca), a strzelił dwa gole – w tym jednego z karnego.

 

Real, trochę podobnie jak Bayern i Liverpool, opiera swoją siłę na starszych, doświadczonych, utytułowanych zawodnikach. Oprócz Benzemy kapitalnie pokazał się w meczach z PSG i Chelsea Luka Modrić. To artysta i profesor futbolu, ale ma już 36 lat i nie jest pewne, czy jest w stanie w każdym ważnym meczu grać na najwyższych obrotach. To było widać we wtorek w Manchesterze. Już tak nie błyszczał i został zmieniony. Z każdym tygodniem, wraz z upływem sezonu, tym futbolowym „staruszkom” może być trudniej, a do finału w Paryżu pozostał jeszcze miesiąc.

 

Guardiola znów upokorzy Real w Madrycie?

 

Bez względu na wszystko, 4 maja w Madrycie czekają nas wszystkich niebywałe emocje. Być może znów zobaczymy futbol na miarę XXII wieku, jak we wtorkowy wieczór w Manchesterze. Po tym meczu rewanżu na pewno już nie będzie. I jutra w Champions League 2021/2022 dla jednej z drużyn.

 

Guardiola, przez lata „wróg publiczny nr 1” w Madrycie, za tydzień znów wywoła przyspieszone bicie serc i wzrost adrenaliny u kibiców Realu, gdy przyjedzie na Santiago Bernabeu w drodze po kolejne wielkie trofeum. Jak kiedyś, gdy przyjeżdżał z Barceloną, jak po swoje – niezapomniane słynne 6:2 dla Katalończyków na Santiago Bernabeu w 2009 roku. Czy po trzynastu latach Guardiola znów upokorzy Real na jego stadionie, a po jedenastu znów wygra jako trener Ligę Mistrzów?

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie