Iwanow: „Devil Time”. Polacy na belgijskim grillu w Brukseli

Piłka nożna
Iwanow: „Devil Time”. Polacy na belgijskim grillu w Brukseli
Fot. Cyfrasport
Belgowie, do niedawna pierwszy zespół światowego rankingu, wyszedł na nas w najmocniejszym składzie, pomijając piłkarzy, którzy, jak Courtois, Lukaku i Denayer, mają problemy zdrowotne. My zagraliśmy bez sześciu ludzi, którzy rozpoczęli dotychczas najważniejsze tegoroczne spotkanie ze Szwecją, dzięki któremu wywalczyliśmy bilet na mistrzostwa świata.

Napis #Deviltime umieszczony na tyłach ławek rezerwowych na stadionie Króla Baudouina to pierwszy „obrazek”, który wpadł mi w oko tuż po zakończeniu spotkania z Belgami. Idealnie oddający to, co wydarzyło się w Brukseli. „Czerwone Diabły” faktycznie zapewniły nam czas piekielny. Zostaliśmy zgrillowani. Zetknięcie z jakością techniczną rywala było dla polskiej reprezentacji bardzo bolesne. W sobotę możemy zostać jeszcze podtopieni... w rotterdamskiej wannie, jak mówi się o stadionie De Kuijp.

Jasne, że lepiej jest przegrać raz 1-6 niż cztery razy po 0-1. Z wysokiej przegranej zawsze wyciąga się więcej wniosków niż po szczęśliwym remisie albo po minimalnej porażce. Czas w Lidze Narodów – dzięki wygranej – dość fartownej z Walią – dał nam komfort eksperymentowania i prób znalezienia właściwej formuły na mundial w Katarze. Przy całym tym przykrym kacu, z którym zbudziliśmy się dziś rano, trzeba zachować chłodny umysł i zamiast brać się za tak „kochany” przez nas hejt spróbować ostudzić emocje. I wskazać kilka faktów.

 

Belgowie, do niedawna pierwszy zespół światowego rankingu, wyszedł na nas w najmocniejszym składzie, pomijając piłkarzy, którzy, jak Courtois, Lukaku i Denayer, mają problemy zdrowotne. My zagraliśmy bez sześciu ludzi, którzy rozpoczęli dotychczas najważniejsze tegoroczne spotkanie ze Szwecją, dzięki któremu wywalczyliśmy bilet na mistrzostwa świata.

 

Z rezerwowym bramkarzem, Bartłomiejem Drągowskim, który mimo puszczonych aż sześciu goli, był naszym najlepszym zawodnikiem. Z numerem trzy na prawej obronie, Robertem Gumnym, który rozgrywał dopiero trzeci mecz w kadrze. Z numerem dwa na lewej, Tymoteuszem Puchaczem. Obaj i tak do pewnego momentu wykonywali swoje zadania dość solidnie. W środku pola zobaczyliśmy grającego dopiero trzecie spotkanie w kadrze Szymona Żurkowskiego, który w pierwszej połowie tak nabiegał się za piłką, że w drugiej był nieobecny. Z boku grający po raz trzeci z orłem na piersi Jakub Kamiński, który przekonał się, jak wiele dzieli bycie gwiazdą Ekstraklasy od „international level”.

 

Do wszystkich „młodych”, w tym tracącego w prosty sposób piłkę Sebastiana Szymańskiego, mam najmniej pretensji. Trudno też oczekiwać by wprowadzony po przerwie zawodnik AEK Ateny, Damian Szymański, był w stanie załatać wszystkie dziury, jeżeli ma przed sobą pomocników Manchesteru City, Leicester, Borussii Dortmund czy Realu Madryt. W lidze greckiej z taką klasą nie spotka się nigdy. To, co mogło wystarczyć na Anglików na PGE Narodowym, nie daje gwarancji, że mocniejszy środek pola nie wsadzi cię na karuzelę. Argentyńczycy też potrafią nią kręcić.

 

Jeden z asystentów selekcjonera powiedział mi po meczu, że nasz zespół rozsypał się, gdy z boiska zeszli Grzegorz Krychowiak i Robert Lewandowski. Ten pierwszy zrobił to poniekąd znów na własną prośbę, łapiąc typową dla siebie żółtą kartkę. Czy grał przez 45 minut na swoim poziomie? Podobnie jak z Walią uważam, że nie. „Lewy” strzelił fantastyczną bramkę, ale przy jeszcze korzystnym dla nas wyniku, pod szesnastką Belgów, dokonał dwóch złych wyborów i zamiast podawać do czekających na to partnerów zachował się egoistycznie przetrzymując piłkę. Od jego straty zaczął się później nasz demontaż. To są te detale, które na tle takiego przeciwnika decydują o końcowym efekcie. Drużyna taka jak Belgia nie zawaha się, by być bezlitosną.

 

Martwi również postawa Jana Bednarka, który po pewnej pierwszej połowie przypomniał o wszystkich swoich przywarach, z brakiem zwrotności i odwracaniem się tyłem do uderzeń. Zachowanie przy rzutach rożnych, gdzie rywal zostawał – i to nie ten jeden jedyny raz przy trafieniu Trossarda „dwa na jeden”. To jest abecadło futbolu. Zawodnicy nie tylko na poziomie reprezentacji powinni to wiedzieć.

 

W sobotę wyjdziemy z pewnością innym i mocniejszym personalnie składem niż w środowy wieczór w Brukseli. Problem polega jednak na tym, że Holendrzy też to zrobią. Wczoraj Louis Van Gaal przeciw Walii wystawił kompletnie inną „jedenastkę” od tej, która sprawiła manto Belgii.

 

Depay, Bergwijn, Berghuis, De Jong i Dumfries będą więc wypoczęci. Patrząc na motorykę naszych piłkarzy w drugiej połowie już dziś jestem pełen obaw. Raz wzięto nas już tu, w Beneluksie, na kołowrotek. Po wizycie na drugim może być nam trudno się odkręcić. Tym bardziej, że na domiar złego we wtorek rewizytę złożą nam „Czerwone Diabły”. #Deviltime’u część druga? Wyliżmy na razie rany po środzie. O wtorku będziemy myśleć dopiero po oby nie krwawym zetknięciu z „Mechaniczną Pomarańczą”.

 

 

W załączonym materiale wideo skrót meczu Belgia - Polska 6:1.

 

Bożydar Iwanow/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie