Marek Magiera: Brąz jak złoto, czyli piątka z plusem dla naszych siatkarek

Siatkówka
Marek Magiera: Brąz jak złoto, czyli piątka z plusem dla naszych siatkarek
fot. FIVB
Polki zdobyły brązowy medal Ligi Narodów

Po zakończeniu fazy zasadniczej Ligi Narodów siatkarek oceniliśmy występ reprezentacji Polski na przysłowiową piątkę w skali szkolnej – zaznaczając, że do tej piątki trzeba będzie dodać dużego plusa jeśli Polki wrócą z Arlington z medalem. I ten medal jest. Medal brązowy!

Zatem dodajemy tego plusa z ogromną przyjemnością. W meczu o brąz Polki pokonały gospodynie turnieju rewanżując się im za porażkę w fazie grupowej w Koreańskim Suwon. To najlepszy wynik w historii uzyskany przez reprezentację Polski siatkarek w rozgrywkach VNL, spadkobierczyni cyklu WGP. Emocji było co nie miara, ale to na razie zostawmy z boku.

 

ZOBACZ TAKŻE: W czym tkwi sekret Polek? "Wieloletni i skomplikowany proces"


W środowisku sportowym panuje obiegowa opinia, że czwarte miejsce jest najgorszym z możliwych ze względu na zakończenie rywalizacji bez ukoronowania jej medalem. To jednak dość myląca teza, bo każdy z osobna inaczej definiuje pojęcie „dobry rezultat”. I nawet gdyby nasze siatkarki skończyły rywalizację w Lidze Narodów bez medalu od FIVB – na czwartym miejscu – to wracałyby do kraju z… wirtualnym medalem od polskich kibiców, nawet może cenniejszym od brązu, bo z kruszcu, który stanowią dwie rzeczy, których nie da się powiesić na szyi od tak sobie – chodzi o duży szacunek i ogólną sympatie. Ale na szczęście wracają i z brązem, i z szacunkiem i chyba jeszcze większą sympatią.


Występ reprezentacji Polski siatkarek można podzielić na dwa etapy. Pierwszy to faza zasadnicza, czyli trzy turnieje w grupach – Antalyia, Hongkong, Suwon – tutaj dziesięć zwycięstw i dwie porażki, co przełożyło się na pierwsze miejsce w tabeli po fazie interkontynentalnej oraz etap drugi – wielki finał z udziałem ośmiu najlepszych zespołów w Arlington – tutaj bilans to dwie wygrane i jedna porażka.


Czy można mówić o rozczarowaniu po porażce w półfinale? Nie, bo jest medal. Gdyby go nie było, to zwyczajnie, nazwijmy to, po ludzku, czyli kibicowsko – na pewno tak moglibyśmy uważać. Patrząc na sprawy pod kątem stricte sportowym wynikającym głównie z osiągnięć drużyny na arenie międzynarodowej, a także doświadczenia samych siatkarek wynikającego z regularnej gry o najwyższe stawki dla nas jako reprezentacji udział w finałowej rozgrywce był wspaniałą przygodą, natomiast dla reszty – oprócz Niemek, które podobnie jak Polki mogą być uznane za największą rewelację tegorocznej edycji VNL – były to kolejne zawody do rozegrania, które w reprezentacyjnym cyklu są czymś absolutnie normalnym, a nie wyjątkowym.


I tutaj warto się zatrzymać przy meczu z Niemkami, bo to był mecz z gatunku tych, które w najbliższej przyszłości będą stanowiły solidny fundament pod dalszy rozwój naszej reprezentacji. Reprezentacji, która jest w procesie budowy i dla której obowiązkiem powinno być wygrywanie właśnie takich spotkań jak ten w ćwierćfinale, czy wcześniej w fazie grupowej z Dominikaną, Tajlandią, Bułgarią, Koreą, czy Holandią z którą notabene przegraliśmy w Hongkongu. Świetnie, że nasze siatkarki w tak zwanym międzyczasie zbudowały swoja pozycję i pokonały wyżej notowane Chiny (w fazie grupowej), Turcję, Serbię, czy Włochy, ale warto sobie uświadomić, że to jeszcze nie jest ten moment, kiedy z tymi zespołami będziemy wygrywać za każdym razem. Fakt, że Serbki i Włoszki przeciwko nam nie zagrały w najsilniejszych składach nie ma tutaj znaczenia, bo Turczynki i Chinki, które między sobą rozstrzygnęły w Arlington pierwsze miejsce w tegorocznej edycji VNL już tak, tylko zwyczajnie – może nie zlekceważyły, ale na pewno nie doszacowały możliwości polskich siatkarek w fazie grupowej.


Na półfinałowy mecz w Stanach Zjednoczonych Chinki wyszły na boisko z odrobionymi lekcjami i wynik widzieliśmy. Ktoś powie, że byliśmy blisko, bo jednak porażki w setach 23:25 pokazują, że biliśmy się jak równy z równym, ale z drugiej strony przecież o to nam wszystkim chodzi. W takich meczach różnica polega na tym, że mimo „równej” gry nie było do rywalek podejścia, bo to one miały boiskowe wydarzenia pod pełną kontrolą, ale to już wynika ze wspomnianego wcześniej ogrania i doświadczenia. Na dużych turniejach trzeba się nauczyć grać w najważniejszych meczach, szczególnie w półfinale i ewentualnym meczu o pierwsze miejsce. Dla reprezentacji Polski Stefano Lavariniego turniej w Arlington był taką lekcją numer jeden. Szczególnie to półfinałowe starcie, bo mecz o brąz – z różnych powodów – to zupełnie inna bajka. Bajka, która jak w naszym przypadku ma niezwykle miłe i szczęśliwe zakończenie, i która może być paliwem napędowym na przyszłość, a ta zaczyna się rysować w bardzo ciekawych, nareszcie pastelowych kolorach.

 

Marek Magiera/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie