Białoński: Żelbetowy fundament Jana Urbana

Jan Urban potrzebował zaledwie trzech meczów o stawkę, by osiągnąć rzecz najważniejszą – wylany z żelbetonu fundament, jakim jest podstawowy skład „Biało-Czerwonych”. Na nim można budować przyszłość reprezentacji Polski.

Trzech mężczyzn w czarnych kurtkach sportowych z białymi elementami i logo Polski, prawdopodobnie sztab szkoleniowy, stoi na tle zielonego boiska.
Cyfrasport
Selekcjoner Jan Urban, drugi trener Jacek Magiera i trener przygotowania fizycznego Cesar Manuel Sanjuan-Szklarz

Poprzednika trenera Urbana – Michała Probierza uczulali niemal wszyscy byli selekcjonerzy, od Jacka Gmocha po Adama Nawałkę, że bez tej stabilizacji nie zrobi się postępu, ale te apele były jak walenie grochem o ścianę. Selekcjoner Probierz wybierał chaos i zaskakiwanie wszystkich powołaniami. Za jednym wyjątkiem, gdy na baraże o ME, z Estonią i Walią, wystawił niezmienioną „jedenastkę”.

 

ZOBACZ TAKŻE: To poza zasięgiem Lewandowskiego?! Zbigniew Boniek stawia warunek! "Od tego najwięcej zależy"

Jan Urban szybko znalazł pierwszy garnitur

Jan Urban od razu pokazał, że jego modelowy skład to: Skorupski – Cash, Wiśniewski, Bednarek, Kiwior, Zalewski – Szymański, Zieliński, Slisz, Kamiński – Lewandowski. W poczekalni do jego wzmocnienia są wracający do zdrowia Jakub Moder, Karol Świderski, czy Michał Skóraś, który zastąpił ostatnio kontuzjowanego Nicolę Zalewskiego.

 

Drugim ważnym filarem jest poprawa atmosfery. Nowy selekcjoner nigdy nie wpadnie na pomysł zwalczania najlepszego piłkarza nie tylko obecnej kadry, ale też jednego z najlepszych wszech czasów – Roberta Lewandowskiego. Daleki jest także od podlizywania się mu.

 

Poprawa atmosfery i hiszpańskie słońce bijące z Urbana nie przeszkadzają mu być selekcjonerem wymagającym. Dowodzi, że zarządzenie zespołem może iść sprawnie także przy pomocy miękkich kompetencji, choć i z tymi twardymi nie jest na bakier.

 

Po sparingu z Nową Zelandią pojawiły się głosy krytyki, jakoby selekcjoner zmarnował czas, bo jego jedenastka mogła być bardziej zbliżona do optymalnej. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Jako amator biegania maratonów wiem doskonale, jak w przygotowaniach istotna jest faza superkompensacji przed kluczowym startem. Godziną „zero” podczas październikowego zgrupowania dla „Biało-Czerwonych” miała być niedzielna konfrontacja z Litwą w Kownie. To podczas niej mieli wyglądać niczym psy spuszczone z uwięzi. Biegające wysokim tempem prawie bez zmęczenia. I druga połowa tak właśnie wyglądała.

Za stabilizacją podążyły pierwsze automatyzmy

Na dodatek Urban musi  myśleć o dyspozycji kadrowiczów w dłuższej perspektywie. Wie dobrze, że zawodnikom dojdą spore obciążenia meczowe w klubach, więc nadwerężanie ich sparingami tylko zwiększa ryzyko kontuzji. Robert Lewandowski został oszczędzony w czwartek w Chorzowie, a nawet to nie uchroniło go przed kontuzją mięśniową, która wyłączy naszego kapitana na około miesiąc.

 

Biorąc poprawkę na fakt, że wyjściową jedenastkę Litwy współtworzyli Fedor Cernych, który czarował w Ekstraklasie, ale osiem lat temu, czy Artemijus Tutyskinas, który jeszcze kilka miesięcy temu grał w pierwszoligowym ŁKS-ie, w Kownie ucieszyły mnie zalążki automatyzmów w grze Polaków. Jak dwójkowa akcja z podaniem podeszwą Lewandowskiego z Matty’ym Cashem, po którym ten drugi uderzył za blisko bramkarza. Kombinacje między Jakubem Kamińskim a Michałem Skórasiem również wyglądały obiecująco, podobnie jak gra Sebastiana Szymańskiego, który w Kownie wyglądał jak żywe srebro. Do tego nie zawiódł oczywiście szef drugiej linii Piotr Zieliński, któremu nigdy piłka nie przeszkadzała, niezależnie od tego, czy miał ją na lewej czy na prawej nodze.

Do poprawy koncentracja i budowanie pewności siebie

Oczywiście stale trzeba pracować nad finalizacją akcji, bo gdyby już w pierwszej połowie padła druga bramka, a okazje były, to nie byłoby nerwowych momentów. i zwieszeniem pewności siebie.

 

Jan Urban i jego sztab muszą popracować nad tym, aby nie zdarzały nam się takie fragmenty jak ten w pierwszej połowie w Kownie, gdy po bramce Sebastiana Szymańskiego, oddaliśmy kontrolę nad wydarzeniami. Do tego pojawiły się niewymuszone straty na własnej połowie, które napędzały Litwinów. Tym razem skończyło się na dwóch groźnych uderzeniach głową z pola karnego Gvirdainisa po stałych fragmentach gry. Żaden z Litwinów nie zmieściłby się nawet na ławce rezerwowych Polaków, więc nie powinniśmy sobie dawać dmuchać w kaszę w starciach z tego typu rywalami.

 

Stuprocentowa koncentracja na zadaniu, dobra mentalność i pewność siebie to dziś podstawy zawodowego sportu na najwyższym poziomie. Każdy z tych elementów jest polem do poprawy dla naszych kadrowiczów. Niektórzy spośród nich zazdroszczą Włochom pewności siebie. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wypracować ją w swojej głowie. Dziwnym trafem, w erze Kazimierza Górskiego, Antoniego Piechniczka czy nawet w olimpijskiej reprezentacji Janusza Wójcika, na IO w Barcelonie, „Biało-Czerwonym” nigdy nie brakowało tej zalety.

Nie możemy zagłaskać kadry Urbana

Zadanie dla całego szeroko rozumianego środowiska piłkarskiego jest proste: nie zagłaskać kadry Jana Urbana. Jak zwykle odbijamy się od ściany do ściany. W czerwcu chcieliśmy wrzucić wszystkich kadrowiczów na stos, nie tylko ich ówczesnego selekcjonera, a teraz dotarliśmy do siódmego nieba. Peany są przedwczesne. Biorą się z tego, że porównujemy stan obecny kadry do okresu wielkiej smuty, jakim była większość ery Michała Probierza. Tymczasem jeśli chodzi o efekty, to musimy poczekać do osiągnięć choćby z czasów Czesława Michniewicza: wygrany baraż na MŚ, wyjście z grupy na MŚ i utrzymanie w Dywizji A Ligi Narodów.

 

Na razie zespół Jana Urbana niemal przypieczętował sobie udział w barażu i jest bliski zapewnienia sobie miejsca w pierwszym koszyku przed losowaniem par przed marcowymi meczami. Awansował z drugiego dzięki zwycięstwu w Kownie i po porażce Walii z Belgią.

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie