Czy Robert Lewandowski przesądzi o losie selekcjonera? Dotarliśmy tam, gdzie nie powinno nas być

Piłka nożna

Kadrę wylatująca z Warszawy na mundial do Kataru dumnie eskortowały myśliwce F-16. Powrót już takiego przytupu nie miał. Wręcz przeciwnie. Mimo awansu do 1/8 finału i niezłego meczu z mistrzami świata na pożegnanie, reprezentacja i jej trener uchylają się przed ciosami właściwie z każdej strony. Czy atak ma uzasadnienie?

Oczywiście. To jest piłka nożna i jej integralną częścią są oceny, emocje, żądanie wystawiania innych zawodników, w innym ustawieniu, na innych pozycjach, czy zmiany trenera. Na tym ta zabawa polega i każdy, kto chce w to grać musi się liczyć z tym wszystkim, co dzieje się wokół. Taka jest specyfika tej dyscypliny, a jeśli mamy do czynienia z drużyną narodową, to presja jest jeszcze większa, bo reprezentujesz cały kraj i ma prawo rozliczać cię każdy z nas.

 

ZOBACZ TAKŻE: Tak partnerki polskich piłkarzy kibicowały w meczu z Francją (ZDJĘCIA)

 

Dlatego jeśli po meczach z Meksykiem i Argentyną, w których zdobyliśmy jeden punkt, naród był zniesmaczony sposobem gry, mikroskopijną liczbą sytuacji do zdobycia gola, brakiem kreowania, wybijaniem piłki na trybuny czy „lagą” do przodu, gdzie nikt nie był w stanie nic zrobić, to trudno było się z tym nie zgodzić i doszukiwać zawiłości taktycznych uzasadniających taką grę zawodników.

 

Można zrozumieć, że mieliśmy grać „bezpiecznie” od tyłu, nie kombinować przesadnie przy wyprowadzaniu piłki z własnego przedpola, ale nie wierzę, że selekcjoner aż tak skutecznie wytrącił naszym asom ich oręż i tak bardzo wzięli sobie do serca jego "destrukcyjne" wskazówki, że nie byli w stanie wymienić między sobą kilku podań przed stratą piłki. I praktycznie nie próbowali oddawać strzałów na bramkę.

 

Po zwycięstwie nad Arabią Saudyjską, które mogło być bardziej efektowne (strzelaliśmy w słupek i poprzeczkę) cel minimum został osiągnięty i później dzięki także dużej dozie szczęścia (grupowi rywale zagrali dla nas) wyczołgaliśmy się z grupy.

 

Nie oszukujmy się - tak naprawdę wcale nie powinno nas tam być. Biorąc pod uwagę jakość gry, formę zawodników (z nielicznymi wyjątkami), nie należało się nam miejsce w szesnastce najlepszych drużyn na świecie. I teraz pytanie. Czy powinniśmy bić brawa w geście uznania, że udało się osiągnąć cel sposobem (także fartem), czy jednak zżymać z powodu stylu i okoliczności?

 

Obie odpowiedzi wydają się prawidłowe. To dobrze, że był plan i mimo archaicznej gry wypalił. Prawdą też jest, że liczy się dobry wynik, a nie to co ludzie będą gadali na mieście, ale… na litość boską, w sporcie chodzi też o to, aby dało się go oglądać.

 

Dlatego zewsząd słychać było złorzeczenia, mimo, że ekipie Michniewicza udało się to, co nie wyszło żadnemu polskiemu trenerowi od 1986 roku i kadry wielkiego Antoniego Piechniczka. Z jednej strony jakimś cudem utrzymaliśmy się w grze, podtrzymaliśmy koniunkturę na ten mundial i zarobiliśmy dla PZPN ogromne pieniądze, z drugiej zakłamaliśmy rzeczywisty obraz, który widzieliśmy w tych trzech pierwszych meczach.

 

Jestem przekonany, że gdyby odwrócić sytuację i powiedzmy odpadlibyśmy w grupie po dwóch porażkach w niezłym stylu z Argentyną i Meksykiem, gdzie wymienialibyśmy ciosy i grali z polotem, też byłby lament i zgrzytanie zębami. Ale można chyba było te proporcje jakoś wyważyć. I np. w pierwszym meczu z Meksykiem, kiedy zorientowaliśmy się, że rywal nie jest taki straszny, po prostu zagrać otwarcie o pełną pulę, wywalczyć sobie jakiś kredyt zaufania, bo przecież nie tylko punktowy? Trochę „pomęczyć bułę”, pograć defensywnie, ale od czasu do czasu ruszyć, pokazać, że chcemy i umiemy grać w piłkę.

 

A tak, nasza ekipa od razu ustawiła się pod ścianą. Przeszacowaliśmy zespół „El Tri”. Wpadliśmy w jakiś dziwny dygot, byliśmy autentycznie stremowani. Przecież patrząc na Roberta Lewandowskiego, który wyrównywał oddech przed rzutem karnym, nerwowo unikał wzroku bramkarza rywali, było widać, że coś z nim jest nie tak. To nie był ten RL9, którym się zachwycamy.

 

Już w kolejnych spotkaniach jego język ciała wskazywał na zniechęcenie połączone z obojętnością. Ewidentnie mu ten turniej nie wyszedł. A przecież w głównej mierze na nim ufundowaliśmy swoją nadzieję. To miał być jego mundial, suma zebranych doświadczeń, sportowej klasy i formy. Kumulacja. Miał nas pociągnąć.

 

Kiedy na gorąco po meczu z Francją napisałem w mediach społecznościowych, że Robert niestety nie dojechał na imprezę i raczej już nie dorówna Lacie, Bońkowi i innym wielkim Polakom na mundialach, padało w mnóstwo kontrargumentów w stylu: „Ale przecież Robert nie ma obok siebie takich asów, jak tamci mieli…” Albo: „To jest napastnik, który żyje z podań”.

 

Wszystko się zgadza, także to, że RL9 nie jest sprinterem, który ściga z obrońcami, po tym jak rzuci mu się piłkę na wolne pole. A przy defensywnej taktyce z taką rzeczywistością musiał się zmagać. Nikt mu też nie odbierze, że jest wielkim piłkarzem. Ale mimo dwóch goli i asysty, w Katarze był po prostu bez formy. Zagrał znacznie poniżej swoich możliwości. Gdyby zebrać proste sytuacje, w których piłka odskakiwała mu od nogi, kiedy dokonywał złych wyborów, albo np. marnował sytuację jeden na jednego z bramkarzem Arabii musielibyśmy uznać, że to rażąco odbiega od jego normy. O sposobie wykonywania trzech rzutów karnych nawet nie wspominam.

 

Naprawdę nie zawsze wszystko da się zrzucić na brak serwisu, czy też słabość trenera. Będąc w obecnej formie, nie uskrzydliliby go pewnie także super „serwisanci” z ekip Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha czy Antoniego Piechniczka.

 

I w tym upatruję właśnie głównej przyczyny ogólnej przeciętnej oceny występu kadry na mundialu. Albo trener nie miał pomysłu jak dotrzeć do naszych najlepszych graczy ofensywnych z RL9 na czele i nie był w stanie wykorzystać ich w optymalny sposób w swoim schemacie, albo oni, a w głównej mierze właśnie Robert, nie dojechali?

 

Prawda pewnie leży mniej więcej po środku.

 

O ile postawa jednego z najlepszych napastników świata na boiskach w Katarze była niespodzianką, to już jego wypowiedzi po ostatnim meczu turnieju, zupełnie nie.

 

Na pytanie, czy spróbuje zagrać na jeszcze jednym mundialu odparł, że wszystko zależy od tego czy będzie czuł radość z gry. A jak gramy defensywnie to już tej radości nie czuje...

 

Choć później podczas pożegnalnej kolacji on i selekcjoner wymieniali się publicznie uprzejmościami, trudno było nie odnieść wrażenia, że była to w jego wykonaniu wycieczka w kierunku trenera i preferowanej przez niego taktyki.


Tym bardziej, że wcześniej Robert potrafił „pojechać” po upadającym Franciszku Smudzie lub wymownie milczeć osiem sekund, tuż przed zwolnieniem Jerzego Brzęczka. A zatem można powiedzieć, że to stały punkt programu

 

Kiedy zapytałem wieczorem po meczu z Francją osobę będącą wewnątrz kadry, czy drużyna w kwestii dalszej pracy selekcjonera jest podzielona, czy jednomyślna, odparła, że to nie ma znaczenia, bo i tak wszystko zależy od gracza Barcelony. Sugestia była taka, że teraz wszystko (ewentualne przedłużenie kontraktu selekcjonera) zależy od tego, czy Michniewicz dogada się z Lewandowskim. „Przegląd Sportowy” poinformował, że w jednej kwestii doszło już do rozbieżności z kapitanem. Chodziło o podział procentów premii finansowej, jaka miała by trafić do sztabu szkoleniowego i zawodników. Napastnik miał uznać, że dla sztabu jest za dużo…

 

Jak usłyszeliśmy w PZPN, są bardzo duże naciski, aby załagodzić nieporozumienia, bo prezes Cezary Kulesza jest zadowolony z wyniku i chciałby kontynuacji. Z drugiej strony da sobie kilka chwil na wsłuchanie się w głos opinii publicznej...

 

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie