Cezary Kowalski: Dzieciak ma być najmocniejszą bronią Kloppa na Real

Piłka nożna
Cezary Kowalski: Dzieciak ma być najmocniejszą bronią Kloppa na Real
Fot. PAP/EPA
Stefan Bajcetić

Stefan Bajcetić, rewelacyjny 18-latek z Liverpoolu, ma być języczkiem u wagi, który zdecyduje o wyeliminowaniu Realu Madryt w starciu, które będzie powtórką finału Ligi Mistrzów z ubiegłego roku.

Srdan Bajcetić grał w Celcie Vigo w latach 1994-97. Serbski pomocnik, mimo tego że kariera zawiodła go potem do Serbii, Portugalii i Chin, wiedział, że jego przeznaczeniem jest Galicja w Hiszpanii. I tam w 2004 roku urodził się jego syn Stefan, który osiemnaście lat później stał się podstawowym graczem wielkiego Liverpoolu Juergena Kloppa, wicemistrza Ligi Mistrzów i rywala Realu Madryt w 1/8 finału Ligi Mistrzów.

 

ZOBACZ TAKŻE: Juergen Klopp zdradził tajemnicę związaną z finałem LM! "To była tortura"

 

Anglicy wymieniając przyczyny dla których warto wierzyć, że znajdujący się przez długi czas w dołku zespół The Reds poradzi sobie w powtórce starcia z ubiegłorocznego finału, bardzo wysoko umieszczają właśnie obecność Bajcetica. Piłkarza, który wyskoczył do składu nagle i stał się prawdziwym powiewem świeżości w drużynie. Właśnie on, a nie ściągani za setki milionów funtów ukształtowani gracze.

 

Stefan od dziecka grał w Val Minor w Vigo, tej samej akademii, w której kształtowali się przyrodni bracia Thiago i Raphinha Alcantara. A kiedy jego wiek wskazywał, że musi dołączyć do Celty (miał 16 lat), jego rodzice zaczęli się wahać. Już kilkanaście miesięcy wcześniej kontaktowali się z nimi działacze Liverpoolu i Manchesteru United, wiedząc, że w Vigo pojawił się wyjątkowy talent.

 

Perspektywa Brexitu przyspieszyła podjęcie decyzji o szybkiej zmianie klimatu, ale Liverpool poprosił o chwilę czasu. United byli bardziej zdeterminowani i powiedzieli: bierzemy! Dowiedział się o tym Liverpool, uprzedził konkurencję i szybko załatwił temat. O kulisach tej rywalizacji o syna z uśmiechem na twarzy opowaidał na łamach “El Mundo” ojciec Srdan, który przyznaje, że nie wierzył, że syn jest aż tak utalentowany, aby zabijały się o niego największe kluby europejskie.

 

Najbardziej żal w tym wszystkim było Celty, bo klubu w tamtym czasie nie było stać na podpisywanie profesjonalnych kontraktów w juniorami. Talenty im uciekają sprzed nosa. Aby tak się nie stało, młodzież musiałaby być umieszczona w pierwszej drużynie. A w Celcie nikt nie miał odwagi, aby do wąskiego składu seniorów wbić młodego Stefana, zabrać miejsce jakiemuś wyżej notowanemu zawodnikowi, podpisać kontrakt, zapłacić i liczyć, że inwestycja zwróci się z nawiązką.

Dziś w klubie Galicji mogą sobie pluć w brodę.

 

Młody wyjechał do Anglii nie znając nawet języka angielskiego, zamieszkał u rodziny zastępczej, w jednym pokoju z dwoma innymi młokosami wypatrzonymi przez skautów The Reds. W środku pandemii, pozbawiony kontaktu z rodziną, musiał sobie radzić. Do tego złapał covida, ciężko go przechodził, trafił do izolacji, nie grał, nie trenował...

“To wszystko sprawiło, że błyskawicznie dojrzał. Szczęście w nieszczęściu” - analizował jego ojciec. - “Nigdy nie powiedział, że jest mu ciężko, albo chce wrócić do domu, choć jego matka mocno nalegała. Od małego starał się być profesjonalny, wiedział, że musi trochę pocierpieć” - dodał.

 

W zeszłym roku balansował pomiędzy drużyną młodzieżową do lat 18, a rezerwami Liverpoolu. Grał na tyle dobrze, że powołano go do zespołu U-19, skąd tylko krok do pierwszej drużyny. Wtedy zaczęło się istne szaleństwo na puncie Bajcetica. Juergen Klopp powiedział, że nie ma na co czekać, chce go mieć u siebie na każdym treningu.

 

A latem po kilku tygodniach ostatecznie przekonał do siebie Niemca. W sierpniu dał mu szansę debiutu w Premier League w starciu z Bornemouth. Wchodził także na boisko w trzech meczach Ligi Mistrzów w fazie grupowej, a przerwa na Puchar Świata sprawiła, że Klopp zaczął go traktować jak ulubieńca. Od wznowienia rozgrywek po mundialu rozegrał 9 z 12 meczów Liverpoolu, w tym ostatnie sześć w pełnej wersji jako zawodnik pierwszego składu.

 

“Miał dużo szczęścia, wykorzystał swoją okazję” - chłodno ocenił Srdan, który podkreśla, że... nie lubi chwalić syna. “Oczywiście napawa mnie dumą, ale nie można go naciskać. Jeśli zobaczę, że jest zdezorientowany, wkroczę i powiem mu jaka jest różnica między dobrym graczem, a wybitnym. Chodzi o głowę i mentalność” - twierdzi papa Bajcetić, który z pewnością wie co mówi, bo prowadzi młodzież w Celcie C. Jego zdaniem każdy z jego podopiecznych nadaje się do tego, aby dostać szansę w Liverpoolu, jeśli chodzi o kwestie piłkarskie. W kategoriach mentalnych jest z tym już o wiele gorzej.

 

“Mój syn jest Serbem, który urodził się w Hiszpanii i czuje się Hiszpanem, ale myśli jak Anglik. To idealna mieszanka. Może coś z niej wyjdzie” - żartuje.

 

Pytanie kto z tej mieszanki skorzysta najbardziej na poziomie reprezentacyjnym. Ojciec przesadnie skromnie twierdzi, że jego syn po kilku meczach nie nadaje się ani do kadry Serbii ani Hiszpanii. Ludzie z obu federacji wręcz przeciwnie. Batalia o to dla kogo zagra Bajcetić toczy się już od kilku miesięcy.

 

Srdan wybiera się oczywiście do Liverpoolu, aby popatrzeć na syna z Realem Madryt, ale jak podkreśla... nie robi sobie wielkich nadziei na jego spektakularny występ. “Przecież to jeszcze dzieciak” - tłumaczy.

 

Ewidentnie ściemnia...

Cezary Kowalski/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie