Co pan wniósł do Legii, Panie Bobić?

Zapytam wprost: Panie Bobić, czy to aby nie Pan sprowadził latem piłkarzy, o których mówi Pan teraz, że nie mają jaj?! To zresztą jedno z wielu pytań, które dziś zadają sobie kibice Legii.

Portret Frediego Bobicia, dyrektora sportowego Legii Warszawa, patrzącego w bok.
fot. PAP
Przemysław Iwańczyk: Co pan wniósł do Legii, Panie Bobić?

Kilka miesięcy temu obiecywano im klub i drużynę, które będą funkcjonować w europejskich, wykraczających poza lokalny grajdół standardach. Jest katastrofa – de facto ostatnie miejsce w tabeli, organizacja rozsypana w drobny mak, wiosna bez występów w Europie i Pucharze Polski, ekipa z zadaniem utrzymania się w Ekstraklasie, co zakrawa na absurd wszech czasów.

 

To wszystko dzieje się w okolicznościach, w których na transfery wydawano bez opamiętania, kiedy za niemałą pewnie gażę sprowadzono do Polski Frediego Bobicia. Wizjonera, który miał uczynić Legię wielką. Ale po kolei. Kiedy spadają samoloty, dochodzi do innych komunikacyjnych dramatów, na ogół nie ma jednego winnego, odpowiedzialność rozkłada się na szereg ludzi, prowadzą do tego również zdarzenia, których nie sposób było przewidzieć żadnym protokołem. Także w futbolu rzadko zdarza się, by winnym katastrofy był tylko jeden człowiek.

 

W Legii obecna klapa to kaskada błędów biorących się z samej góry. Nie ma jednego winnego, ale są pytania, czy wszyscy wnoszą tyle, ile po nich oczekiwano i ile sobie po nich obiecywano. Jeśli dylematy te dotyczą piłkarzy, to dlaczego nie zadać tego pytania w stosunku do legijnego menedżmentu?

 

ZOBACZ TAKŻE: Historyczna porażka Legii. Czegoś takiego nie było od 59 lat!

 

W sumie nie powinno nas to obchodzić, płaci za to Dariusz Mioduski. Skąd na to bierze, to też jego biznes, ale coraz mocniej zastanawiająca i zagadkowa jest rola Bobicia. Jako człowiek przegnany europejskimi salonami, do czego niewątpliwie właściciel klubu z Łazienkowskiej ma wyjątkową słabość, miał wnieść coś, czego nie może dać nikt dotychczas zatrudniony w klubie.

 

Doświadczenie, jakość, unikalne w skali naszej klubowej piłki transferowe rozeznanie, trenerskie znajomości, etc. Nawet można było na chwilę zapomnieć klęskę jego rządów w Hertcie Berlin, do kibiców w Polsce - podejrzewam, że do właściciela też - bardziej przemawia udana przygoda jako kierownika sportowego (cokolwiek ta rola oznacza) z Eintrachtem Frankfurt, czy jeszcze piłkarska kariera zwieńczona mistrzostwem Europy w 1996 roku.

 

Obecny styl zarządzania Legią jest prywatnym kaprysem właściciela, on zbiera za to z trybun cały festiwal obelg. Momentami jest mi Mioduskiego żal, bo żądania ze strony nie tylko Żylety, ale wszystkich trybun, by wypierd… z klubu, dotyczą tylko jego. Więc warto może chociaż na łamach, skoro nikt w relacjach kibice – klub tego nie podejmuje, zwrócić uwagę, jak na polu swojej odpowiedzialności radzą sobie ludzie, którym Mioduski powierzył najważniejsze role.

 

I zatrzymam się dziś na Bobiciu, bo to on bardzo szybko wyłożył karty na stół, idąc do wywiadu dla Canal+ po wczorajszej klęsce z Piastem Gliwice. Klęsce, bo 11 kolejnych meczów bez zwycięstwa to w przypadku Legii wyczyn epokowy. Otóż okazało się, że Bobić, który miał standardami przewyższać tutejszych menedżerów, bardzo szybko powziął narzędzia i cechy charakterystyczne dla naszego środowiska od lat.

 

Co usłyszeliśmy? To nie my, to oni! To oni piłkarze nie dojeżdżają, choć mają warunki, jakie tylko można sobie wymarzyć. In extenso brzmiało to tak: "Pewność siebie zniknęła. Niektórzy zawodnicy, szczerze mówiąc, nie mają jaj, by grać w koszulce Legii". Słowa te poparte zostały oczywiście wyświechtanym, że wszyscy bierzemy za to odpowiedzialność.

 

No więc dopytuję dalej, bierzemy odpowiedzialność za największą kompromitację klubu w najnowszej historii i co dalej? Co to oznacza i kogo dotyczy mityczne "my"? Wreszcie zapytam wprost: Panie Bobić, czy to aby nie Pan sprowadził latem piłkarzy, o których mówi Pan teraz, że nie mają jaj?!

 

Już kilka miesięcy temu, nie wieszcząc Legii takiej katastrofy, z jaką mamy do czynienia obecnie, zastanawiałem się na łamach tygodnika "Piłka Nożna", co będzie, kiedy nadejdzie naprawdę poważny kryzys, a już wtedy kiełkowała sprawa z odejściem Edwarda Iordanescu.

 

"Konia z rzędem temu, kto wskazałby, czy za Iordanescu i jego pracę odpowiedzialny jest dyrektor sportowy Michał Żewłakow, czy jednak Fredi Bobić, namaszczony kilka miesięcy temu na Head of Football Operation, cokolwiek to oznacza w klubowej strukturze. Do dziś nawet nie wiemy, kto zatrudniał Rumuna, a może był to Dariusz Mioduski, bo przecież i taki informacje słyszeliśmy, że to właściciel i prezes podsunął to rozwiązanie komunikując się z szefem rumuńskiej federacji" – pisałem wówczas i tak samo, jak kompetencje nakładały się w sprawie zatrudnienia szkoleniowca, tak teraz nikt nie ma wiedzy, kto kogo sprowadzał i dlaczego to tak fatalnie wygląda. Oczywiście można iść na łatwiznę, wytknąć Bobiciowi sprowadzenie Noaha Weisshaupta, Antonio Colaka i innych, ale...

 

Nie zaczynam tej wyliczanki od Milety Rajovicia, bo naprawdę dziwi mnie, jak w przytoczonym już wywiadzie telewizyjnym Bobić podświadomie grilluje największą inwestycję transferową swojego pracodawcy. Gościa, który w niedzielę spartolił dwie kolejne sytuacje, został wygwizdany przez kibiców i ściągnięty z boiska. Potencjał na jego odbudowanie maleje z każdą taką wypowiedzią, naprawdę trzeba końskiej psychiki, by Duńczyk podniósł się po tych razach z każdej strony. Jego jest mi autentycznie żal, bo nikt w Legii nie zrobił nic, by chociaż trochę go ochronić.

 

Rajović konsekwentnie staje się pośmiewiskiem, a decyzyjni w Legii konsekwentnie na to pracują. W psychologii proces ten opisywany jest jako wiktymizacja, za chwilę okaże się, że to sam Rajović winny jest wszystkich plag, które spadły na Legię pod koniec 2025 roku. A może się mylę i to sam piłkarz winien jest swojej fatalnej skuteczności, dyspozycji w ogóle, bo wygląda jak wóz z węglem. Wątpię. To raczej kolejna konsekwencja tego, co dzieje się w klubie, że od dziewięciu meczów zespół nie ma trenera.

 

Poza tym - naprawdę bądźmy uczciwi - ktoś tego Rajovicia sprowadził, zapłacił za niego fortunę, dał pewnie niemałą pensję. Kto? Trudno powiedzieć, ale mniemam że skoro Bobić to Head of Football Operation, to jednak swoją pieczątkę pod tym transferem stawiał.

 

W przytoczonym wywiadzie Bobić zabrnął także w kwestię trenera. I tu dał naprawdę do wiwatu. "Czy nie uważam, że sezon został stracony w listopadzie i grudniu? Tak, lecz to nie jest kwestia tylko ostatnich czterech-pięciu tygodni. To trwało trochę za długo. Dlaczego? To proste. Byliśmy zdecydowani, by zatrudnić nowego trenera. Mieliśmy swojego faworyta. Zrobiliśmy to szybko, pięć-sześć dni i sprawa była dogadana. Obie strony chciały tego samego, ale potem zaczęła się walka. Sześć-siedem tygodni, żeby wyciągnąć szkoleniowca z jego klubu. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli ogłosić, że dołączy do Legii".

 

Więc jeśli dobrze zrozumiałem, to nie Legia i odpowiedzialni w niej ludzie za zatrudnienie trenera zawiedli, tylko Raków Częstochowa jest winien, że nie ukłonił się nisko i nie zechciał oddać Legii trenera Marka Papszuna na jej palcem skinienie za totalne darmo. Tak jak wcześniej Bobić opisywał swoich piłkarzy. To nie my, to oni. Naprawdę to jest ta jakość i standard, jaką miał wnieść niemiecki menedżer?

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie