Czy Fernando Santos będzie pasował Robertowi Lewandowskiemu do koncepcji?

Piłka nożna

Fernando Santos wzloty miał kilka lat temu (mistrzostwo Europy 2016, Liga Narodów 2018/2019), upadki niedawno (Euro w 2021 roku oraz mundiale 2018 i 2022). Przez lata potrafił świetnie zarządzać gwiazdami, ale ostatnio w kadrze Portugalii była fatalna atmosfera, a selekcjoner skłócił się z Cristiano Ronaldo. To jednak trener z wysokiej półki. Dużo zależy od tego, czy znajdzie wspólny język z Robertem Lewandowskim, który lubi... porządzić w polskiej kadrze.

7 grudnia 2022 roku na łamach Polsatsport.pl w felietonie po meczach 1/8 finału mundialu w Katarze zabawiłem się w "proroka", co do kwestii przyszłego selekcjonera reprezentacji Polski. Napisałem wówczas:

 

"Kazik Staszewski kiedyś napisał takie fajne słowa, że "lubi sobie wizualizować ostateczny krach systemu korporacji". A ja w trakcie meczu Portugalii ze Szwajcarią (6:1), tak próbowałem sobie wizualizować, jak mogłaby zagrać z Meksykiem, Argentyną, Francją reprezentacja Polski, gdyby grała bez będącego obecnie w słabej formie Lewandowskiego - tak jak Portugalia bez Ronaldo - i gdyby naszym trenerem nie był Czesław Michniewicz, a Fernando Santos. I co zobaczyłem? Maroko w koszulkach z orłem na piersi, świętujące awans do ćwierćfinału".

 

Co prawda, właśnie to Maroko w ćwierćfinale mistrzostw świata w Katarze sensacyjnie wyeliminowało prowadzoną przez Santosa Portugalię, która miała wielkie możliwości, ale była wewnętrznie skłócona. Nie zmienia to jednak faktu, że Fernando Santos wielkim trenerem jest (albo, jak zauważają niektórzy malkontenci, był?) i basta. Wkrótce będę mógł w eliminacjach Euro 2024 sprawdzić, czy te moje wizualizacje z Polską i Santosem nie były tylko fatamorganą na katarskiej pustyni.

 

Różnica jak między Wronkami a Lizboną

 

Bez względu na to, czy odwołamy się do wszelkich merytorycznych ocen, subiektywnych odczuć, prognoz, wniosków z przeszłości, czy będziemy uważać Portugalczyka za szkoleniowca wypalonego, czy głodnego sukcesu w nowym miejscu na Ziemi - zatrudnienie Fernando Santosa na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski, to - w porównaniu z tym, co mieliśmy w ostatnich latach - jakościowy skok w kosmos, zarówno pod względem stricte piłkarskim, jak i wizerunkowym. To różnica, jak między atrakcyjnością turystyczną Wronek i Lizbony.

 

Od czasów Leo Beenhakkera nie mieliśmy selekcjonera o tak głośnym nazwisku, a nigdy o takim dorobku. Holender zdobywał co prawda mistrzostwa Hiszpanii z Realem Madryt i Holandii z Ajaksem, ale nie może się jednak w najmniejszym stopniu równać osiągnięciami z Santosem w reprezentacyjnej piłce. W dorobku Beenhakkera jest co najwyżej awans z Trynidadem Tobago na mundial 2006 i z Polską na Euro 2008, ale w turniejach finałowych sukcesów już nie było.

 

Niespełna 69-letni dziś Fernando Santos doprowadził natomiast Portugalię do tytułu mistrza Europy w 2016 roku i triumfu w Lidze Narodów UEFA w sezonie 2018/2019. Z FC Porto zdobywał mistrzostwo, Puchar Portugalii i Superpuchar, z AEK Ateny Puchar Grecji. Polska nigdy w historii nie zatrudniała selekcjonera z takim piłkarskim CV.

 

Nikt z Polską nie startował z takiego pułapu

 

Kazimierz Górski i Antoni Piechniczek odnieśli wielkie sukcesy z naszą kadrą, zdobywając medale mistrzostw świata, ale na starcie pracy z reprezentacją Polski nie mieli żadnych osiągnięć na arenie międzynarodowej. W zasadzie - poza Beenhakkerem - to samo można powiedzieć o wszystkich kolejnych naszych selekcjonerach.

 

Jacek Gmoch, Wojciech Łazarek, Andrzej Strejlau, Henryk Apostel, Władysław Stachurski, Janusz Wójcik, Jerzy Engel, Zbigniew Boniek, Paweł Janas, Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik, Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek, Paulo Sousa, Czesław Michniewicz - żaden z nich nie miał żadnych, albo prawie żadnych (bo są małe wyjątki w tej grupie), znaczących osiągnięć jako trener na arenie międzynarodowej.

 

Prawie żadnych, bo jednak Stachurski wprowadził Legię do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, a Paweł Janas do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Wójcik z kolei zdobył srebrny medal olimpijski na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku, ale to jednak była piłka młodzieżowa. Trudno jako wielki sukces międzynarodowy uznać awans Smudy z Widzewem do Champions League, po słynnym "kończ Pan, Panie Turek" w Kopenhadze z Broendby.

 

Z kolei Gmoch i Strejlau, gdy obejmowali kadrę, mieli w swoim CV współpracę z Górskim i udział w trzecim miejscu podczas mistrzostw świata w 1974 roku, doświadczenie z wielkiej imprezy, ale byli jednak asystentami, nie pierwszymi trenerami. Można jeszcze orzec, że Piechniczek, gdy drugi raz obejmował kadrę, był już trenerem z wielkim sukcesem na koncie trenerskim (medal mundialu w Hiszpanii), ale tej drugiej kadencji Pana Antoniego w roli selekcjonera, to może jednak lepiej nie wspominać.

Robert Zieliński/Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie