Kombinujesz – nie punktujesz. Porażka na własne życzenie
Trener Legii Warszawa dał wczoraj jasno do zrozumienia, że najważniejsze dla niego jest mistrzostwo Polski. Czy Europa będzie schodziła zawsze na dalszy plan, czy zależeć to będzie od klasy przeciwnika w kolejny weekend?

Niedzielne spotkanie z liderem w Zabrzu było w tej chwili istotniejsze niż inauguracja w Lidze Konferencji. Dlatego w wyjściowej jedenastce na Samsunspor (0-1) porównując ją z tą desygnowaną przeciw Pogoni Szczecin, powtórzyło się tylko jedno nazwisko. Kacper Tobiasz. Ostatnio takiego szoku doznaliśmy w Lizbonie, kiedy Dariusz Żuraw, prowadzący Lecha, oszczędzał przeciw Benfice swoich najważniejszych graczy przed weekendem z … Podbeskidziem. Ale był to 3 grudnia, piąta kolejka Ligi Europy, a "Kolejorz" był w dolnej części tabeli i już wtedy musiał "ratować" start w międzynarodowych rozgrywkach w kolejnym sezonie.
ZOBACZ TAKŻE: Trener Legii Warszawa zaskoczył. "Jestem zadowolony z wielu aspektów naszej gry"
Oczywiście na wybór wczorajszej jedenastki można spojrzeć nie tylko w stu procentach krytycznie. Przecież Ruben Vinagre do niedawna był numerem jeden na lewej obronie, choć ostatnio oddał to miano Arkadiuszowi Recy. Wiadomo było, że przy urazie Kamila Piątkowskiego zagra Radovan Pankow, a Petar Stojanović, choć nie jest zawodnikiem pierwszoplanowym, już sześciokrotnie zagrał w wyjściowym składzie, choć też rzadko bardzo dobrze. Kacpra Urbańskiego wszyscy, jak jeden mąż, domagali się w "podstawie". Jednak w jego przypadku okazało się, że Iordanescu wie, co robi. Ściągnięty z Bolonii pomocnik wyraźnie nie jest jeszcze gotowy. Przyćmił go inny Urbański, Wojciech. Rumuński szkoleniowiec mimo olbrzymiej konkurencji w ofensywie dostrzega jego potencjał. Chłopak z Limanowej zagrał już przecież w wyjściowych jedenastkach przeciw Arce Gdynia i Cracovii, ale gdy Kacper odzyska blask, będzie mu jeszcze trudniej niż obecnie. Przy Łazienkowskiej muszą się zastanowić, co dla wychowanka Tymbarku będzie najlepsze. Szkoda by było, gdyby kolejny z zawodników, którzy poważne kroki zaczęli stawiać w Legii, wkrótce szczęścia musiał szukać gdzieś indziej. To jednak scenariusz prawdopodobny. I temat na inną opowieść.
Nikt nie ma jednak wątpliwości, że wczorajsza rotacja była zbyt drastyczna. Na wszystko jak zawsze wpływ ma wynik. Do tego z bardzo przeciętnym piłkarsko zespołem, który po zdobyciu gola błyskawicznie nastawił się głównie na bronienie. Co z tego, że Legia oddała prawie dwadzieścia strzałów, skoro tylko dwa były celne. Jeżeli "wypoczęta" drużyna nie wygra w Zabrzu, nie po raz pierwszy okaże się, że taki manewr, jak ten wczorajszy, był po prostu zbędny.
Trzeba pamiętać, że Legia ma w "nogach" najwięcej meczów, bo najwcześniej zaczęła pucharowe eliminacje. Że jej ostateczny skład też skonstruował się dość późno, choć duża część nowych zatrudnionych pod koniec okienka piłkarzy (m.in. Piątkowski czy Damian Szymański) dość sprawnie przeszła aklimatyzację. Trener zawsze może tłumaczyć się w takich sytuacjach, że dysponuje (prawie) równorzędnymi dwoma piłkarzami na każdą pozycję. Że to wygranie ligi jest priorytetem. Z drugiej strony wczoraj koło nosa Legii przeszło grubo ponad półtora miliona złotych. Brak zdobytych punktów może też skutkować brakiem miejsca w pierwszej ósemce fazy ligowej i konieczności rozegrania dwóch meczów barażowych o 1/8 finału w lutym, co mocno wpłynie na przebieg zgrupowania w zimie.
Drużyna z Warszawy nie ma też przecież aż tak tragicznej sytuacji w Ekstraklasie (Górnik ma cztery punkty więcej, a Legia dysponuje jeszcze zaległym spotkaniem z Piastem), by już dziś stosować takie kombinacje. Pewnie, że punkty w październiku ważą tyle samo, co te w kwietniu i maju. Ale dziwnie to wygląda, gdy Lech, Jagiellonia i Raków wygrywają swoje pierwsze mecze, a Legia nie. I trochę na własne życzenie.



